Konceptualizm przewrócił artystom w…
Z badań grafologów, którzy przebadali charakter pisma Caravaggia wynika, że nie jest on autorem prac, na których widnieje jego podpis. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że wszystkie obrazy, na których się podpisał, były malowane przez artystów, których zatrudniał w swojej pracowni.
Próbuję wyobrazić sobie, że taka informacja jest prawdziwa. Próbuje wyobrazić sobie, że badania są kontynuowane, i okazuje się, że w sztuce tylko podpis należy do autora. Dzieło wykonują inni. Na jego zlecenie.
Moja wyobraźnia podpowiada mi kolejnych artystów, kolejne tytuły i kolejne spekulacje. Nieprawdziwe, oczywiście.
Prawdziwa jest za to taka anegdota, opowiedziana mi przez moich znajomych z ASP.
Są na wernisażu pewnej znanej polskiej artystki. Oglądają jej prace. I zastanawiają się na głos – „ciekawe ilu studentów pracowało nad tymi rzeźbami?” Nie przeszkadza im obecność pani profesor, autorki (?) oglądanych prac.
Konceptualizm przewrócił artystom w… głowach.
Koncept jest w cenie.
Wykonanie wydaje się być rzeczą drugorzędną.
Moi znajomi podsuwają mi kolejne nazwiska, kolejne tytuły. To nie są spekulacje. Konceptualizm broni każdą metodę. Broni artystów i pseudo-artystów.
Klika razy usłyszałam w różnych galeriach, przed różnymi obrazami, różnych autorów „moje dziecko lepiej by to namalowało”. Uśmiecham się, bo ja dzisiaj, chodząc po galeriach sztuki współczesnej często zastanawiam się ilu asystentów ma ten artysta/ta artystka. Ile osób nad tą pracą się pochylało. Jaki udział w jej tworzeniu, ma osoba, której nazwisko widzę obok? Niby cel uświęca środki. Ale w sztuce, to dzieło, efekt końcowy jest uświęcony, a środki, zapomniane.
Dlatego coraz częściej obojętnieję na sztukę. Obojętnieję i konserwatywnieję. A czasami bywam agresywna.
Jak wtedy, gdy zadzwonił do mnie mój ojciec z pytaniem – czy już złożyłam pit? – Nie jeszcze nie. – A to dobrze, bo chciałbym, żebyś przeznaczyła jeden procent podatku na pewne dzieło, które Muzeum Sztuki Nowoczesnej chce wykupić.
Szczytny cel i uprzejma artystka
Usiadłam przed komputerem, żeby sprawdzić o jakim dziele mówił.
We wstępie czytam: „Towarzystwo Przyjaciół Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie ogłasza kolejną zbiórkę publiczną na szczytny cel. Zbieramy środki pieniężne na sfinansowanie zakupu do kolekcji Muzeum Sztuki Nowoczesnej pracy brytyjskiej artystki polskiego pochodzenia Goshki Macugi, zatytułowanej „List” (2011).”
Czytałam, oglądałam i ciągle nie wierzę.
Proszę spojrzeć na te zdjęcia i znaleźć szczegóły je różniące.
Zdjęcie Eustachego Kossakowskiego zostało zrealizowane w 1967 roku podczas happeningu Tadeusza Kantora.
Tego dnia „Z urzędu pocztowego przy ul. Ordynackiej zostaje przeniesiony przez siedmiu zawodowych listonoszy list o długości 14 i wysokości 2 metrów do Galerii Foksal, gdzie publiczność oczekująca na przesyłkę informowana jest na bieżąco o trasie listu przez czterech sprawozdawców, a następnie przystępuje do jego zbiorowego niszczenia, co nieoczekiwanie wyzwoliło pokłady spontanicznej agresji”.
Bezcenne.
Tymczasem, zgodnie z informacją zamieszczoną obok numeru konta bankowego, Goshka Macuga zrealizowała „wielometrowej długości gobelin imitujący pocztową kopertę, zaadresowaną do Zachęty. Macuga powtarza w ten sposób działanie Kantora (jego list zaadresowany był do Galerii Foksal), a równocześnie zwraca uwagę na kwestię relacji pomiędzy instytucją sztuki a społeczeństwem.”
Opis ten jest uzupełniony o informację: „Cena pracy, po uwzględnieniu specjalnego upustu dzięki uprzejmości artystki i reprezentującej ją galerii, to 60.000 funtów.”
Uprzejmość artystki mnie poraziła. Jej wyobraźnia również.
Pewna kradzież
O „Liście” Macugi przypomniałam sobie, gdy kilka dni temu przeczytałam wpis Katarzyny Kozyry na jej blogu.
Opisuje ona pewną kradzież.
Na wystawie w Londynie, pewien polski artysta, pokazał prace. Nie swoje.
Zaczęłam szukać w internecie informacji o wystawie. W każdym możliwym języku. Poza datami, adresem, nazwiskiem i tytułem – nie ma nic. Ale są zdjęcia z galerii. A tam na ścianach najważniejsze prace, najważniejszych polskich neo-awangardzistów. I nazwisko Piotra Uklańskiego.
Według Katarzyny Kozyry Uklański „stosuje prosty zabieg: powiększa cudze prace (fotografie) i wystawia je na sprzedaż pod własnym nazwiskiem”.
Kozyra proponuje, żeby na planowanej w Zachęcie indywidualnej wystawie Uklańskiego, pokazać te prace.
„Myślę, że „wystawieni” artyści chętnie by ją obejrzeli we własnym mieście. Koniecznie z cenami jakie uzyskały ich prace w Londynie!”
Zadzwoniłam do Adama Rzepeckiego z grupy Łódź Kaliska. O niczym nie wiedział, więc opowiadam mu, czytam, relacjonuję przejęta, a on nic. Gasi moje emocje i mówi: – Przecież on na pewno bawi się konwencją. To jakaś gra. – Ale Kozyra napisała, że on te prace sprzedaje jako swoje. – A! Tu krzyknął Rzepa. Gra jest o kasę! No widzisz… Taka jest ta współczesna neo-awangarda. Kiedyś robiliśmy sztukę, dla siebie, teraz się robi, ale dla kasy.
I przypomina mi to, co napsiał rok temu z Biennale w Wenecji:
Miasto urokliwe, Biennale Kicha i Polityka. Czyli Kicha do potęgi. Zostaliśmy więc zmuszeni do poszukiwań Prawdziwej Sztuki.
I szukał. Razem z Makarym wzięli drabinę i szukali sztuki. I artystów.
Ja też. Biorę drabinę i idę szukać. Gdzieś, w stercie książek musi być ta, z której uczyłam się do egzaminu maturalnego z Historii Sztuki. A w niej czarno białe reprodukcje najważniejszych dzieł światowego malarstwa. Kolory dopisywał Jan Białostocki. Ta książka ma tytuł „Sztuka cenniejsza niż złoto”.
Mam wrażenie, że dzisiaj mogłaby powstać podobna, ale o tytule „kopia cenniejsza niż oryginał”