W związku z listem otwartym do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdana Zdrojewskiego, który wysłaliśmy w zeszłym tygodniu, a który wczoraj opublikowała „Gazeta Wyborcza” pojawiły się zarzuty pod adresem Liberté!, że głosząc liberalne poglądy śmie się ubiegać o rządową dotację. Ponieważ integralność naszych działań z ideami uważam za istotną wartość postanowiłem na te zarzuty odpowiedzieć, choć trudno uznawać mi je za głoszone zupełnie poważnie i w dobrej wierze.
Po pierwsze, jeśli chodzi o to w jakim zakresie kultura powinna być finansowana z budżetu „Liberté!” nie opowiadało się nigdy za całkowitym urynkowieniem kultury, są takie jej sfery, które nigdy nie będą i nie powinny być dochodowe, a jednocześnie są bardzo wartościowe, to temat na osobny esej.
Po drugie, tych, którzy tak dbają o naszą czystość ideową informuję, że nie prosimy o dotacje państwowe, po prostu startujemy w istniejącym konkursie. Ta dotacja jest z finansowana również z moich podatków, choć nie była moim pomysłem ani „Liberté!” nigdy nie optowało za jej utrzymaniem, czy tym bardziej stworzeniem.
Logika wywodu naszych krytyków sprowadza się do prostego schematu, który w skrócie można ująć tak: „skoro jesteś liberałem nie masz prawa żądać niczego od państwa”. Podążając tym tropem „prawdziwi liberałowie” powinni posyłać dzieci wyłącznie do prywatnych szkół, leczyć się w prywatnych szpitalach i jeździć wyłącznie samochodami, bo koleje są państwowe.
Oczywiście można liberałów namawiać do dobrowolnego zamykania się w rezerwatach, w których będą sobie żyli zgodnie z przykazaniami Adama Smitha mając w poważaniu zrównoważony rozwój, redystrybucję, ekologię i inne tego typu lewackie wynalazki. Skoro jednak „na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki” jak powiedział ojciec amerykańskiej konstytucji, a mieszkańcy liberalnego rezerwatu zmuszeni będą utrzymywać Lewiatana, z którego benefitów korzystać nie mogą (bo liberalna religia zabrania) tworzenie takiego liberalnego świata równoległego staje się li tylko bardzo kosztownym (bo finansowanym z tego czego naiwnym liberałom – Amiszom nie zabrał fiskus) i niemądrym hobby, które słusznie wyśmiane byłoby przez mniej naiwnych.
Czy chcecie dyskryminować liberałów ze względu na poglądy i zabronić im ubiegania się o publiczne pieniądze i korzystania z publicznych usług? Bardzo wygodna argumentacja: macie obowiązek dawać, ale żadnego prawa brać. Mógłbym przyjąć ją przy jednym zastrzeżeniu – że wraz z warunkowością korzystania ze świadczeń państwowych w zależności od poglądów pojawi się taka sama zależność w płaceniu podatków.
Dopóki subsydia – nieważne czy potrzebne i zgodne z liberalnym kanonem czy nie, utrzymywane są także z kieszeni liberałów, również oni mają takie samo prawo jak inni do korzystania z nich oraz oczywiście o prawo do walki o ograniczenie zbędnych ich zdaniem przywilejów.
Tak czy inaczej, jeśli nasza konkurencja na starcie otrzymuje dziesiątki tysięcy od państwa na działalność tego samego typu co nasza, to nie ma mowy o jakiejkolwiek równej konkurencji. Jednostronna rezygnacja z takiej dotacji jest jak jednostronne rozbrojenie pacyfisty, który w imię wierności swoim poglądom oddaje się na łaskę i niełaskę swoich agresywnych sąsiadów. Takie rozbrojenie (rezygnacja z dotacji), żeby miało sens musi być powszechne. Jednostronne świadczy o skrajnej głupocie.
Niestety muszę pracować, żeby utrzymać moje niedotowane i niedochodowe pismo więc to tyle w tym temacie. O degradującym wpływie ubiegania się dotację (znam to z autopsji, nie szkodzi, że nieskutecznie) w następnym odcinku.