Zamiast organizować marsze oskarżające Sikorskiego o kolaborację z IV Rzeszą powinniśmy 13 grudnia udać się z białymi kwiatami pod rosyjską ambasadę, żeby zamanifestować solidarność z protestującymi przeciwko niedemokratycznym metodom tłumienia protestów przez rosyjskie władze.
Nie zamierzam wbrew pozorom rozważać wiecznego – dopóki świadkowie wydarzeń sprzed trzydziestu lat są wśród nas – pytania „wejdą nie wejdą”. Nieprzypadkowo o Rosji tu mowa, nie o Związku Radzieckim. O stanie wojennym zdanie mam wyrobione i jednoznacznie negatywne, ale nie będę z tego powodu nalewał benzyny w butelkę albo tłukł przebranych ZOMOwców (wystarczy chyba, że niemieccy lewacy biją „nasze” wojska 11 listopada, zupełnie nie trzymając się historycznych realiów).
Sympatycznie słucha się wspomnień bohaterów Solidarności – szkoda, że tak często znajdują się w cieniu kolejnych manifestacji Generalskiej hipokryzji. Jednak pora, żeby po trzydziestu latach z tej rocznicy zacząć wyciągać także pewne wnioski na przyszłość, a nie wciąż na nowo ekscytować się kto o której godzinie dowiedział się o stanie wojennym i z jakiej imprezy wówczas wracał.
Zamiast organizować marsze oskarżające Sikorskiego o kolaborację z IV Rzeszą powinniśmy 13 grudnia udać się z białymi kwiatami pod rosyjską ambasadę, żeby zamanifestować solidarność z protestującymi przeciwko niedemokratycznym metodom tłumienia protestów przez rosyjskie władze.
Manifestujący mają pełne prawo wyrażać swoje oburzenie przeciwko – ich zdaniem – sfałszowanym wyborom. Bardzo wiele danych potwierdza, że nie mieliśmy do czynienia z wyborami, które można by uznać za uczciwe według jakichkolwiek standardów. Wystarczy spojrzeć choćby na 99,7% głosów jakie Jedna Rosja, partia Putina, który swoją polityczną karierę rozpoczął od utopienia całego kraju we krwi, zdobyła w Czeczenii .
W 80 i 81 roku obawialiśmy się radzieckiej interwencji. Jednak dokonała się ona rękami naszej autorytarnej władzy, która tak jak dziś Kreml zamknęła niepokornych do tiurmy, strasząc, że opozycja działa na zlecenie ‘Zachodu’ (jak znajomo brzmią groźby Władimira Putina: „Krytykanctwo Stanów dało niektórym ludziom w Rosji sygnał. Opozycja go usłyszała i przy wsparciu amerykańskiego Departamentu Stanu dalej aktywnie działa. Jesteśmy dorośli i wiemy, że organizatorzy zamieszek działają według dobrze znanego scenariusza, żeby osiągnąć swoje egoistyczne cele.”
Oba nasze narody dobrze poznały co to władza, która nie liczy się z obywatelem, dialog z opozycją najlepiej uprawia przez kraty więzienia. Władza, która sądzi, że zapewniając pełną michę i złudne poczucie mocarstwowości jest w stanie sobie pozwolić na każdą nieprawość. Polaków i Rosjan połączyły smutne losy dwóch narodów, które podporządkowano okrutnemu systemowi. W Rosji autorytarna tradycja niestety jest silnie zakorzeniona niezależnie od aktualnej opcji ideologicznej.
To czego uczy nas stan wojenny to fakt, że autorytarna władza jeśli tylko ma możliwość, poczucie bezkarności, w obronie własnej pozycji nie zawaha się użyć siły przeciwko swoim obywatelom. Z przemocą jest jednak problem – bardzo trudno uzasadnić ją moralnie kiedy przeciwnik stosuje metody pokojowe. Kiedy władza odwołuje się do nagiej siły przyznaje się tak naprawdę do podstawowej słabości: że nie potrafi ideologią, sprawnym zarządzaniem czy choćby przekupstwem przekonać obywateli (dla niej poddanych) już nawet nie do aktywnego poparcia, ale do zwykłej bierności. Taka władza jest przegrana i wie o tym, ale dzięki przemocy odwleka to co i tak nieuniknione. W przypadku Polski o siedem lat. Ile czasu potrzebuje Rosja?
Nieznacznie zmieniona wersja tego tekstu ukazała się w „Gazecie Wyborczej”