„To gorzej niż zbrodnia, to błąd”, powiedział o egzekucji księcia d’Enghien minister policji Napoleona Joseph Fouché. Rezygnacja z prywatyzacji Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Łodzi zbrodnią niewątpliwie nie jest, ale jest poważnym politycznym błędem prezydent Hanny Zdanowskiej.
Władze miasta postanowiły wreszcie wziąć się za prywatyzację w spółkach miejskich, które służą głównie do rozwiązywania problemu bezrobocia w Łodzi wśród członków Platformy Obywatelskiej (vide nominacja na szefa MPK znanego z aktywności na forach internetowych Zbigniewa Papierskiego), alternatywnie, jak pokazuje przykład byłego wiceprezydenta Łodzi Włodzimierza Tomaszewskiego (który poparł Hannę Zdanowską w drugiej turze wyborów) do spłacania politycznych długów.
Nie ma powodów dla których miasto samo ma zajmować się wywozem śmieci, budową dróg czy przewozem osób. Ma jedynie zapewnić, żeby dana usługa była dostarczana mieszkańcom w najwyższym standardzie za najniższą cenę – wówczas niezbędne jest wprowadzenie rynkowego mechanizmu. Tylko wtedy podmiot, który daną usługę dostarcza ma motywację do tego, żeby z jednej strony zadowolić klienta, z drugiej, żeby ograniczać koszty. Oczywiście nie oznacza to, że wszystko „załatwi” rynek. Nie można wywozić śmieci tylko tam gdzie przynosi to zysk, tramwaje muszą jeździć także po trasach, do których trzeba dokładać (zarabiając na innych). Chodzi o taką kombinację publicznego i prywatnego, żeby cele ustalała demokratycznie wybrana władza, ale wykonanie zapewniały prywatne firmy, organizacje pozarządowe, czy specjalne publiczno-prywatne konsorcja.
Właśnie w tym kierunku miała iść prywatyzacja ZWiK. Infrastruktura zostaje w mieście (w Łódzkiej Spółce Infrastrukturalnej), natomiast prywatyzuje się operatora, który ma dostarczać wodę. Taryfy czyli ceny ustalają władze miasta w porozumieniu z operatorem, jakość wody regulowana jest przez odpowiednie rozporządzenia. Ceny będą oczywiście rosły, takie są trendy, ale rosły też w ostatnim czasie kiedy spółka była miejska – trzeba było jakoś sfinansować poniesione inwestycje. Za otrzymane z prywatyzacji pieniądze miasto miałoby szanse zbilansować kolejny budżet (prawdopodobnie trzeba będzie ciąć, żeby zmieścić się w limitach), byłyby szanse na inne jakże potrzebne inwestycje. Skończyłoby się marnotrawstwo, obsadzanie spółki krewnymi i znajomymi królika.
Kierując się tą filozofią władze Łodzi postanowiły znienacka zapowiedzieć prywatyzację (podobno pojawili się branżowi potencjalni inwestorzy), która wywołała, co zrozumiałe, opór wśród związków zawodowych. Niewątpliwie byłyby redukcje przerostów zatrudnienia, jednak pracownicy otrzymaliby spore odprawy, idące w dziesiątki tysięcy (w przypadku najstarszych stażem) udziały w spółce. Poza tym czy interes łodzian nie jest wart kilku związkowych etatów? Okazuje się, że nie. W każdym razie wygląda na to, że prywatyzacji póki co nie będzie.
To zła wiadomość – dla łodzian z powodów wyłożonych wyżej, ale także dla samej Hanny Zdanowskiej. Związkowcy ze ZWiK i tak już jej nie polubią i nie zaufają, postanowili włączyć się i tak w zbieranie głosów za jej odwołaniem. Wycofanie się pod presją z tak poważnej decyzji będzie odebrane jako dowód słabości, zwłaszcza, że w przeciwieństwie choćby do premiera Tuska w sprawie ACTA nikt w zarządzie miasta nie powiedział, że decyzja o prywatyzacji była błędem (bo nie była). Co znaczy, że wystarczy trochę głośniej tupnąć, a władza się kuli ze strachu. Widmo referendum okazuje się paraliżować decyzje polityczne. Jak można myśleć poważnie o reformach jeśli nie jest się gotowym ponosić ryzyka i do nich przekonywać? Rezygnacja z prywatyzacji nie przekonała przeciwników Zdanowskiej, którzy uważają, że ważne jest to czy woda będzie „polska”. Zniechęciła za to tych, którzy wiązali z obecną władzą nadzieje na to, że dokona ona zmiany na lepsze, wyciągnie Łódź z dryfu w jakim znalazła się za rządów Kropiwnickiego.
Fakt, że sama operacja nie była dobrze przygotowana. Trzeba przede wszystkim przekazać samą filozofię stojącą za prywatyzacją i łączeniem usług prywatnych z publicznymi. Potem można mówić o konkretnych przykładach, pokazywać korzyści, łagodzić obawy. Powiedzieć wyraźnie łodzianom, że władza nie ma sama dostarczać usług, ma zadbać o to, żeby zostały dostarczone. Pytanie brzmi czy obecny zarząd miasta ma jakieś ambicje czy chce tylko dotrwać do końca kadencji? Jeśli to drugie może czekać go gorzkie rozczarowanie przy urnach w referendum o odwołanie pani prezydent. Bo dziś nie ma komu głosować przeciw.