Wypowiem się natomiast na temat, na którym się trochę znam to jest wdrożeń IT. Analiza problemu jest prosta: zawaliły instytucje państwa bo przetarg ogłoszono dużo za późno. Trzy miesiące to mało na wdrożenie prostego systemu ERP w małej firmie, a co dopiero systemu mającego obsłużyć wybory w całym kraju.
Nie dziwi zatem, ze do przetargu nie stanęła żadna poważna firma. Gdybym jednak sam się dowiedział o lukratywnym przetargu na którego nie ma chętnych to pewnie założyłbym firmę-kogucik, która by do przetargu przystąpiła licząc na łut szczęścia. Jeśli się uda można zarobić, zaś następne kontrakty są na wyciągnięcie ręki. Jeśli nie – od czego jest ograniczona odpowiedzialność. Zatem to, że pojawił się śmiałek na straceńczą misję nie dziwi. Rezultat jego misji tez niespecjalnie.
Dziwi jednak feeria komentarzy. Jak zwykle co najmniej zadziwiających. Zasadniczo komentarze te są zgodne – cyfryzacja wyborów jest zła. Zaś argumenty dzielą się na kilka niedorzecznych grup
Po pierwsze bo jak widać cyfryzacja przynosi więcej szkód niż korzyści
Argument idzie jakoś tak: spróbowaliśmy cyfryzować i przynosi to więcej kłopotów niż korzyści. To prosty błąd logiczny, w który wpadają nawet profesorowie uniwersyteccy. Słyszałem wypowiedź tego rodzaju nawet profesora Jerzego Stępnia. Z jednego przypadku porażki wdrożeniowej – zresztą niemal nieuchronnej z założenia, wyciąga się wnioski dotyczące świata jako całości. Na tej samej zasadzie: jeśli ktoś przy pierwszym użyciu noża utnie się w palec to resztę życia powinien używać do krojenia krzemienia. Rozumiem, że nowe technologie budzą obawy – zawsze budziły. Można sobie tylko wyobrazić opór kiedy zaproponowano by przejść z rycia w kamieniu na pisanie na papirusie (przecież się może spalić, robaki mogą zjeść, a co wyryte to wyryte), ale na szczęście postęp jednak następuje mimo oporów. Jednak nowoczesne technologie trzeba wprowadzać z rozmysłem, odpowiednio je testując i projektując. A nie dając trzy miesiące na projekt. Ciekawe czy ktoś by dał taki termin na budowę mostu (a poziom skomplikowania niekoniecznie jest różny).
Po drugie bo właściwie po co ta informatyzacja
Są ludzie, jak Rafał Woś, którzy właściwie nie wiedzą po co informatyzować proces wyborczy. W końcu wyniki kilka dni wcześniej to marny uzysk. No to podpowiadamy – w przypadku udanego wdrożenia uzyskujemy oprócz wspomnianego przyspieszenia: ułatwioną agregację, prezentowanie, archiwizację i dostępność danych. Docelowo także w końcu możliwość głosowania przez Internet do czego mam nadzieję w końcu dojdziemy po wdrożeniu dowodów osobistych z podpisem cyfrowym (następna porażka organizacyjna naszego państwa), czyli włączenie już wszystkich obywateli w proces wyborczy niezależnie od mobilności, miejsca zamieszkania czy też chwilowych wyjazdów. A do tego oszczędności na przyszłość. Mało?
Po trzecie bo nie należy prywatyzować tej funkcji państwa
Zauważmy, ze rozmawiamy tu o drobnej w całym procesie funkcji przesyłania i agregowania wyników. Jednak jak łatwo zauważyć dużo poważniejsza funkcja – czyli komisje wyborcze jest sprywatyzowana od dawna. Przecież członkami komisji są osoby prywatne podnajmowane na moment wyborów, a nie państwowe instytucje. W wersji ręcznej obsługują także przesyłanie wyników dalej czyli zakres, który miał obsługiwać niesławny system. Komentatorzy są przeciwni zatem sprywatyzowaniu drobnej części funkcji już dawno sprywatyzowanej. Ktoś może wytłumaczyć czy chodzi o cos więcej niż tylko slogan?
Po czwarte bo trzeba dać ludziom zarobić przy liczeniu głosów
Znowu Woś. Bo marnotrawstwo publicznych pieniędzy jest fajne. No chyba, że pan Rafał płaci z własnej kieszeni. Milton Friedman będąc na budowie w Chinach zauważył, że wszyscy kopią doły łopatami. Na pytanie czemu nie używają koparek usłyszał, że w ten sposób więcej osób ma pracę. Zasugerował używanie łyżeczek. Jeśli pan Woś płaci to proponuje robić, dla pełnej wiarygodności poczwórne liczenie głosów i to na każdym etapie: w komisjach obwodowych, okręgowych i tak do centrali. Oczywiście z obowiązkowym podnoszeniem każdej karty przez przewodniczącego, za co będzie przysługiwał dodatek za pracę w trudnych warunkach.
Po piąte bo technika zabija ducha święta demokracji
Z czego wynikałoby, że głównymi świętującymi są członkowie komisji wyborczej bo to oni liczą. Dla reszty świętowanie ogranicza się najwyraźniej do czekania na wyniki (bo spacer do lokalu mamy tak czy inaczej). Najwyraźniej im dłuższe świętowanie tym lepiej. W tym kierunku idzie też idea z gimnastykowaniem się przewodniczącego. Kolejny sojusz lewicy i prawicy?