Liczni nasi intelektualiści, czy też raczej aspiranc, są prowincjonalni. Emocjonują się tym, co na naszym polskim podwórku, ale bez zachowania – wynikającego z wiedzy – intelektualnego dystansu. Spojrzenie poza granice kraju, która pozwoliło by może przyjrzeć się budzącemu emocje zjawisku w porównawczej perspektywie wydaje się często przekraczać ich intelektualne możliwości.
Tu jest ta okropna Polska, a częściej – wśród lewactwa i prawactwa – także ten okropny polski kapitalizm, a „gdzieś tam” jest wymarzona utopia, taka lub inna, którą bije się nas po głowie, porównując realny kraj z fikcją. A że są jakieś kraje, z którymi można by tę Polskę i jej transformację kapitalistyczną n a p r a w d ę porównać oraz wyciągnąć sensowne wnioski, a nie tylko rzucać ideologiczne hasła, to i co z tego? Nie chodzi o to, by coś zrozumieć, tylko żeby dać wyraz swojej niechęci.
Tak np. postąpił lewicowy utopista-dziennikarz Edwin Bendyk, który popełnił książkę o zbuntowanych internautach („Bunt sieci”) gdzie opisał obecne pokolenie młodych jako „największą klęskę ideologii wolnego rynku i polskiego realnego kapitalizmu”. Nic nowego u Bendyka. Co pewien czas wyciąga ze współczesnego lamusa jakichś mądrali, którzy np. wychwalają Kubę i krytykują kraje rzeczywistego sukcesu. Nic to nowego także i u dziennikarza, na którego można liczyć jak na Macierewicza, że powie coś bzdurnego (tyle że z innej parafii). Z książki Bendyka ów dziennikarz, red. Leszczyński, zrobił (kolejny) akt oskarżenia polskiej transformacji.
Czy nie można by jednak przymusić naszych intelektualnych prowincjuszy do pewnych rygorów analitycznych? W książce modnie wyrzeka się na niski poziom polskich studiów. Po pierwsze, przypominam, że średni poziom 10% maturzystów m u s i b y ć wyższy niż średni poziom 50-60% maturzystów (a taki procent młodzieży wybiera się obecnie na studia).
Ale to tylko lenistwo umysłowe; jeszcze nie prowincjonalizm. Natomiast już jest prowincjonalizmem to, że owi krytycy nie dostrzegają, iż w całym świecie zachodnim od lat 70. XXw. zachodzą zmiany charakteru studiów wyższych. Studia z dobra inwestycyjnego, stały się dobrem konsumpcyjnym. Większość nie chce studiować kierunków trudnych, ale dających niemal pewność otrzymania dobrze płatnej pracy. Studiowanie coraz bardziej samo w sobie ma być przyjemnością; znacznie ciekawiej dyskutuje się o polityce zagranicznej USA niż o wytrzymałości materiałów. Dlatego (jak i inni!) produkujemy tylu bezrobotnych, bo np. po studiach z zakresu stosunków międzynarodowych jeden na tysiąc dostanie później pracę w dyplomacji…
Poza tym nasi lewacy (prawacy też zresztą!) nie tylko nie znają świata i nie umieją odnieść polskiej rzeczywistości do światowych trendów, ale nawet nie umieją sięgać do faktów. Red. Leszczyński z „Wyborczej” aż trzęsie się z oburzenia w swej recenzji z książki Bendyka, że 27,7% młodych Polaków jest bez pracy, powołując się na Eurostat. W 2010r. Polska miała ów wskaźnik na poziomie 23,7% (a nie 27,7%; tyle miała Portugalia). Nie czepiałbym się zwykłego gapiostwa, gdyby nie znacznie cięższy grzech niezdolności myślenia porównawczego, czyli właśnie ów prowincjonalizm. Bo pierwszy odruch analityka byłby: porównać Polskę z innymi. Otóż średnia dla 27. krajów UE wyniosła w 2010r. 21,1%, a więc niewiele mniej niż w Polsce! Za Polską znalazło się wiele krajów o wyższym od nas poziomie rozwoju gospodarczego, jak Irlandia, Włochy, czy Szwecja, a inny raj socjalny w stanie rozkładu, Francja, miał wskaźnik prawie taki jak my (23,6%).
Tak więc, nie widać ani wiedzy o świecie, ani zdolności (chęci?) porównawczego wykorzystania nawet łatwo dostępnych danych. A na to wszystko nakłada się ekonomiczna ignorancja. Wyniosłe ględzenie o „śmieciowych umowach” nie zmienia oczywistych korzyści elastycznych umów. Po pierwsze – znów porównawczo – w krajach zachodnich o większej różnorodności umów o pracę poziom bezrobocia jest na ogół wyraźnie niższy (nie tylko wśród młodych). A po drugie, można by było porównać sytuację na rynku pracy w Polsce po poprzednim spowolnieniu (2001-02) i po ostatnim (2009). W dużej mierze dzięki tej różnorodności umów w najnowszym okresie spadek zatrudnienia był mniejszy, a późniejszy wzrost – znacznie szybszy. Poza tym, badania wykazują, że ci, którzy akceptują inne rozwiązania niż pełny etat, trzy razy częściej dostają ów etat. Śmiecie, jak widać są raczej w głowach niż w umowach…