„Gazeta Wyborcza” coraz częściej serwuje swoim czytelnikom, kolejne – często już mocno zramolałe – skamieliny lewackiej ekonomii. Niedawno był to marksista Immanuel Wallerstein, od półwiecza zapowiadający co 10 lat koniec kapitalizmu. Tym razem redakcja przeszła samą siebie, serwując nam na czterech stronach prawdziwego bolszewika z koneksjami rodzinnymi w Polsce, który z bronią w ręku (to zawsze łatwiej niż z dobrymi argumentami w głowie!) walczył w kilku krajach w lewackich, komunistycznych rewolucjach. Teraz Ladislau Dowbor doradza w Brazylii. Nieco pomaga to zrozumieć, dlaczego wszystko tam jest tak upaństwowione i tak powoli przynosi tak niewielkie efekty.
Pożyjemy – zobaczymy. Nie pisałbym o tym, gdyby nie to, że w wypowiedziach rewolucyjnego lewaka znalazła się interesująca synteza myślenia zarówno bolszewicko-lewackiego, jak i ekologicznego. Pokazuje ona wspólnotę myślenia o naszej planecie. I dla tych pierwszych, i dla drugich podstawową metodą myślenia o tworzeniu bogactwa jest mechanizm zero-jedynkowy. Gospodarka, która jest tworzeniem bogactwa (mierzonego w przybliżeniu PKB) oznacza w ich myśleniu to, że jednym trzeba zabrać, aby innym dać.
Stąd leninowskie „grab zagrabione!”. Ale też i z tego samego prostackiego typu myślenia wyrasta troska ekologów o naszą „jedną planetę”. Tworzenia bogactwa dziś nie wyobrażają sobie inaczej niż jako zabieranie możliwości tworzenia bogactwa jutro. Na tym polega „zrównoważony rozwój” ekologów. Na niedawnym kongresie nawiedzonych: „Rio + 20” ktoś podliczył, że jest już ponad 400 definicji tego, co oznacza „zrównoważony rozwój”; czyli nie oznacza n i c.
Ale oczywiście bolszewicko-ekologiczna zero-jedynkowa mentalność, że rozwój dziś, to brak rozwoju jutro przewija się przez rozmaite książki na ten temat. Pełno tam ostrzeżeń, aby „nie sprzedawać rodzinnych sreber” (coś nam to przypomina z naszych dyskusji prywatyzacyjnych!!). Ukoronowaniem argumentów jest zaś – jak w podręczniku-kompendium: Handbook of Sustainable Development – upomnienie (teza naukowa, jak zaklina się autor) – że „my mamy tylko jedną naszą ziemię”.
Spróbowałem w jednym z wykładów przetestować numerycznie ową tezę o jednej planecie. Od Adama Smitha i klasycznej ekonomii wiadomo, że tworzenie bogactwa nie jest grą zero-jedynkową: i produkcja, i wymiana dodają bogactwa. Tego nie ma co dowodzić. Natomiast warto przyjrzeć się właśnie, co to znaczy, że mamy tylko jedna planetę i jej zasoby. Czy to znaczy, że te zasoby są niezmienne? Bzdura! Dodając po nowemu pracę do materii tworzymy w nieskończoność nowe bogactwo.
Jak to wygląda w liczbach? Porównajmy nasz czas z czasem najwyższej zamożności sprzed dwóch tysięcy lat: czasem cesarstwa rzymskiego, pierwszego cesarstwa w Chinach, tworzącego się – na krótko w skali historycznej – królestwa obejmującego większość dzisiejszego półwyspu indyjskiego:
- PKB na mieszkańca ówczesnego świata przekraczał nieznacznie $ 400; w roku 2000 jest to ponad $ 4500. A więc 11 razy więcej.
- Następny krok, to liczba ludności: wtedy ok. 300 mil., dzisiaj ponad 6 mld. A więc 20 razy więcej.
- Wreszcie, nie tylko żyjemy lepiej, ale ponadto dwa i pół razy dłużej. Czyli tym większym bogactwem cieszymy się przez znacznie więcej lat niż niegdyś.
A teraz trochę matematyki na poziomie podstawowym: 11 X 20 X 2,5 równa się 550. Czyli nasza jedna planeta pozwoliła innowacyjnym, przedsiębiorczym i pracowitym ludziom stworzyć 550 razy więcej bogactwa! Oczywiście w warunkach kapitalistycznego rynku, a nie komunizmu, czy „zrównoważonego rozwoju”…