… i nie jest to, bynajmniej komplement. W niedawno wydanej książce „Economic Futures of the West” (Elgar, 2013) określiłem jako europeizację cechy polityki gospodarczej, skalę wydatków publicznych i preferencje socjalne, które powodują, iż Europa staje się bardzo wolno rozwijającą się gospodarką, bliską kompletnej stagnacji, z ogromnym długiem publicznym i preferencjami dla dalszej ekspansji „socjalu” (i tak już zabójczego dla dynamiki gospodarczej).
Zacznę od statystyk. W prowadzonym od prawie ćwierćwiecza rankingu wolności gospodarczej Heritage Foundation i Wall Street Journal Stany Zjednoczone zajęły w tym roku 12. miejsce. Oczywiście, gdyby Polska zajęła takie miejsce, można by skakać z radości. Ale Stany zajmowały od początku miejsca w pierwszej trójce-czwórce. Dałoby się to może potraktować jako jednorazową aberrację, wynikającą ze skumulowania się w jednym roku szeregu niefortunnych regulacji, podwyżki podatków, itp.
Niestety, taką interpretację należy wykluczyć. Mamy bowiem do czynienia z wyraźnym trendem. W 2008r. USA zajęły w rankingu 5. miejsce, a w następnych latach odpowiednio w 2009r. 6., w 2010r. 8., w 2011r. 9., a w 2012 i 2013r. 10. miejsce.
Dlaczego ten zjazd z górki wolnorynkowego mocarstwa? Przecież, dzięki „wolnorynkowej kontrrewolucji” za prezydentury Ronalda Reagana, zderegulowana gospodarka amerykańska z obniżonymi podatkami rosła od wczesnych lat 80. XX w. do kryzysu finansowego w tempie prawie 1% wyższym niż duże gospodarki zachodnioeuropejskie. Co się zmieniło od czasu „wielkiego kryzysu finansowego”?
Źródeł choroby amerosklerozy (ekwiwalentu wcześniej używanego terminu: euroskleroza) szukać trzeba nawet wcześniej.
FED, bank centralny USA, zaczął w drugiej połowie lat 90. XX w. prowadzić politykę maksymalizacji hazardu moralnego. Redukując stopy procentowe w okresach spowolnień do 1-2 pkt. proc. i nie reagując odpowiednio stanowczo w okresach przegrzania koniunktury, zachęcał przedsiębiorców i finansistów do podejmowania nadmiernego ryzyka. Ryzyko to kumulowało się, bo za każdym kolejnym obniżeniem stóp procentowych, decyzje uczestników życia gospodarczego były bardziej ryzykowne. W końcu, jeśli polityka chroni przed recesją bardzo niskimi, a nie powściąga ryzykantów wysokimi stopami procentowymi, ryzyko wydawało się nieistniejące.
Ale rozkład dyscypliny w polityce gospodarczej USA był wielotorowy. Ingerencje w rynek mieszkaniowy miały na celu zwiększenie dostępności kredytów mieszkaniowych dla jak największej części Amerykanów. Niestety, nawet tych, których poziom i regularność osiąganych dochodów do tego nie upoważniała. Na banki wywierano nieustanną presję na obniżenie standardów dostępności. Za prezydentury George Busha-juniora ministerstwo wzywało banki do stosowania „elastycznych kryteriów” pożyczkowych, czyli faktycznie do zarzucenia jakichkolwiek kryteriów! W 2006r., ostatnim przed pęknięciem „bańki” mieszkaniowej, część kredytów udzielanych według historycznych standardów (20% przedpłata; 80% kredyt) wyniosła zaledwie 32%!! Za swoje ryzykowne uczestnictwo w tym eksperymencie banki zapłaciły cenę sięgającą jednego tryliona (tysiąca miliardów) dolarów. Kiedy mleko już się rozlało, rząd Busha-juniora wyszedł z programem, który uratował sektor finansowy przed bankructwem, ale cena była wysoka.
To wszystko działo się przed 2009r., kiedy rządy objął Prezydent Obama i Demokraci. Te rządy, to niestety pasmo błędów w polityce gospodarczej i szkodliwych regulacji.
Bezsensowny „stymulus” rzędu 10% PKB przyniósł minimalny wzrost gospodarczy, najniższy od II wojny światowej w fazie wychodzenia z recesji. Natomiast wprowadzenie kosztownego rozszerzenia systemu opieki zdrowotnej w okresie, gdy gospodarka amerykańska słaniała się od skutków kryzysu finansowego było nieodpowiedzialnością w trudnej do wyobrażenia skali. A na to wszystko narzucić należy lawinę uciążliwych regulacji w różnych obszarach gospodarki, powodujących właśnie ową Amerosklerozę. No i mamy, to co mamy.
