Z dnia na dzień życie każdego z nas zostało sparaliżowane. Temat memów i drwin, z dnia na dzień, stał się burzycielem dawnego ładu, destruktorem spokoju.
Z dnia na dzień sklepowe półki zaczęły przypominać te PRL’owskie, znane wielu z nas tylko z podręczników. Okazało się, że papier toaletowy faktycznie może stać się towarem deficytowym. Coraz częściej narzucana jest reglamentacja czy to produktów spożywczych, czy to higienicznych. Wszechobecna panika pokrzyżowała nasze plany, podyktowała warunki pracy, warunki bytu. Wzbudziła podejrzliwość współpasażerów, ekspedientów i klientów. Każdy zerka na siebie spode łba, a gdy do tramwaju wsiada obcokrajowiec, wszyscy ściskają się w innej części pojazdu.
Ulice stały się puste, zamykają się kolejne sklepy, sklepiki, lokale gastronomiczne. Swoją działalność zawiesiły nawet „agencje towarzyskie”. Pojawia się postulat zwiększenia ilości mszy – skądinąd szalenie kontrowersyjny. Księgarnie wzbogaciły się na wciąż rosnącej popularności „Dżumy” Camusa. UEFA przełożyła Euro 2020, KRS została sparaliżowana, członkowie Rządu są poddawani testom i kwarantannie. Nawet wojsko ogranicza zasięg swoich ćwiczeń. Szepcze się o zakazie opuszczania miejsca zamieszkania czy choćby zawieszeniu transportu zbiorowego.
Apokalipsa spełniona?
Jeśli tak, nie byłaby to z pewnością sielankowa wizja Czesława Miłosza. Świat przecież już stanął na głowie, aby zaradzić niekwestionowanemu zagrożeniu, którym jest koronawirus. Ogrom zjawiska, z którym przyszło się nam zmierzyć uświadomiliśmy sobie jednak w sposób co najmniej dziwny – z dnia na dzień zawieszono zajęcia szkolne i akademickie. Nie powinna zatem dziwić pełna niedowierzania reakcja nie tylko uczniów, ale właściwie wszystkich. Przecież kilka dni wcześniej na temat koronawirusa milczano, szczycono się tym, że omija granice Polski. Zdawało się, że jest on nie tyle realnym zagrożeniem, co elementem służącym do partyjnych przepychanek i gry politycznej na najwyższych szczeblach. Przecież politycy wzywali siebie wzajemnie do zwołania nadzwyczajnych posiedzeń i wytykali sobie niefortunne uchwały.
W całym tym chaosie pełno jest jednak niedopowiedzeń. Jak będą się odbywały lekcje przez najbliższy czas? Co nastąpi po powrocie do szkoły? I kiedy właściwie on nastąpi? Wreszcie, co z egzaminem dojrzałości?
Odwołano przecież olimpiady, nie wiemy co z ocenami końcowymi. Minister edukacji zapewnia, że wszystko odbędzie się zgodnie z planem, podobnie jak wybory prezydenckie, jednakże na ile można temu ufać? Piontkowski zapowiada bowiem, że przerwa w szkołach może ulec przedłużeniu. Czy nie będzie więc tak, że 25 marca osoby decyzyjne staną przed pytaniem, co z okresem „zawieszenia” i zdecydują faktycznie o jego przedłużeniu? Minister nazywa przecież wznowienie zajęć za dwa tygodnie absurdem.
Skoro udało się zadziałać tak szybko, tym samym w dużej mierze zamrozić prężnie postępujące rozprzestrzenianie się wirusa, to może lepiej nie przerywać pasma sukcesu? Czy pomiędzy terminem działania liceów, a terminem funkcjonowania uniwersytetów, nie powinna zostać wprowadzona pewna analogia, a tym samym – czy nie powinny one zostać zrównane? Skoro decyzja MEN o przyznaniu wszystkim uczestnikom etapów centralnych olimpiad tytułu finalisty zapadła tak szybko, to czy równie łatwo nie przyjdzie Ministerstwu rozważenie zmienienia formy matury, czy też po prostu jej terminu?
Na ten moment premier przyrównuje obecną sytuację do tej sprzed roku i zapewnia, że póki co nie pojawiły się dyskusje na temat „odrabiania” lekcji w wakacje, ani o przesuwaniu egzaminów. Jest to jednak dosyć odważny wniosek, zważywszy na obecną dynamicznie rozwijającą się sytuację.
W najtrudniejszym położeniu znajdą się oczywiście ci, którzy planowali studia za granicą. Przesuną się przecież terminy rekrutacji, ale czy kompatybilnie do egzaminów? Co z uczniami, którzy planowali kontynuować edukację chociażby w Wielkiej Brytanii, która przecież stosuje politykę „przemilczenia” problemu?
Zostały dwa miesiące, a nikt nie wie, co z ustnymi egzaminami, co z samym pisemnym testem. Przecież nagłe skumulowanie kilkuset uczniów w kilkunastu salach byłoby tykającą bombą biologiczną.
Wielu młodym ludziom krew w żyłach mrozi jednak nie tylko to, co jest teraz, ale także to, co wydarzy się po minięciu stanu zagrożenia epidemiologicznego. Pewnym jest, iż znany nam świat pogrąży się w większym lub mniejszym kryzysie i nieładzie.
Wątpliwa także pozostaje kwestia moralna i prawna. Dzisiejsze ograniczenia, które wydają się jak najbardziej uzasadnione zresztą, zostały wprowadzone bez nazwania ich po imieniu „stanem wyjątkowym” czy „stanem klęski żywiołowej”, przewidywanych przecież przez konstytucję. Spowodowałyby one jednak przesunięcie wyborów. Do złudzenia przypomina to zatem jakąś próbę sił, dokąd można, a dokąd nie można się posunąć, rozporządzenia z mocą ustawy już przecież kiedyś funkcjonowały.
Stoimy więc w kropce. Pokolenie Z o wzniosłych planach na przyszłość. Ale co jeśli stracone?
Photo by Mark Claus on Unsplash