Istota obecnych problemów z ustrojem samorządów kryje się w przyjętym modelu prezydenckim, który jest obcy większości dobrze działających systemów JST. Aktualny system niweczy siłę działania kolektywnego, bazując na prostej dychotomii władzy wykonawczej i ustawodawczej, która pomimo tego, że pozwala mieć radnym sprawy lokalne na wyciągnięcie ręki, równocześnie pozwala zatrzymać dłoń jedynie na szybie. To ustrojowe przeciwstawienie rady i włodarza faworyzuje jednoosobowego lidera. Tymczasem wydaje się, że dla kondycji demokracji we wspólnotach ważniejsze jest posiadanie grupy osób, która reprezentuje różne barwy, komitety czy środowiska, różne profesje i spojrzenie, a także różne generacje. Osoba wójta, burmistrza, prezydenta miasta dominuje także dzięki szeregowi atrybutów jego funkcjonowania – dostępowi do informacji, możliwości nominowania pracowników i ogólnemu wpływowi na tak pożądane stabilne zatrudnienie, które oferują struktury publiczne (szczególnie w mniejszych miejscowościach). Oczywiście, wielu włodarzy przywykło już do dzielenia się swoją władzą i otwiera się na zdanie radnych czy mieszkańców, ale ogólne uwarunkowania systemowe wymagają zmian, gdyż nie może to być sprawa uznaniowa.
Poza tym, polski model ustroju nie jest zgodny z duchem Europejskiej Karty Samorządu Lokalnego, zresztą wokół której powinno nastąpić odnowienie całego systemu samorządowego.
Obecność partii politycznych w samorządzie nie byłaby tak dotkliwa, gdyby zarząd musiał być w sensie parytetów odwzorowaniem składu rady. Taka sytuacja ma miejsce np. w Norwegii. Pomimo podziału kompetencji w zarządzie, tworzy to pomiędzy członkami zupełnie inne warunki do wzajemnej kontroli, nawet jeżeli faktyczna polityczna „większość” wypracowuje decyzje w zaciszu gabinetów, bez udziału opozycji. Przy ogólnym zachowaniu aktualnego polskiego modelu, koncentracja władzy włodarzy nie zostanie odpowiednio skompensowana, jeżeli radni nie będą włączeni w zarządzanie. Nie ponosząc odpowiedzialności za codzienne działanie wspólnoty i jej struktur, ani nie posiadają wiedzy o zarządzaniu tak skomplikowanym bytem, jakim jest JST, ani nie czują się skrępowani przed zgłaszaniem absurdalnych pomysłów. Dlatego należy skoncentrować się na próbie budowy warunków, w których system polityczny wymusza współpracę i inkluzję przynajmniej różnych środowisk lokalnych, nawet występujących pod szyldami partii politycznych. Inaczej będzie się jedynie krążyć wokół szczątkowych rozwiązań problemu, nie potrafiąc otwarcie powiedzieć, jaka jest jego geneza i istota (już pomijając chętnie podnoszony niby-argument, że Polacy lubią silną władzę).
Przy zachowaniu szkieletu systemu prezydenckiego cząstkowe mechanizmy proponowane przez różne organizacje pozarządowe, mające równoważyć władzę wójta, burmistrza, prezydenta miasta będą nieskuteczne. Należy też pamiętać, że w małych JST wójtowie często zamykają usta swym krytykom, oferując ich bliskim pracę w instytucji gminnej, a poprzez system targów indywidualnych nadal sprawuje się władzę w wielu miejscach w Polsce.
W dodatku, współczesny samorząd to coraz częściej dziesiątki wyspecjalizowanych jednostek usługowych, których administrowania nie można nauczyć się ze szkoleń czy książek – trzeba to trenować na własnej skórze. Dlatego zasadnym jest zaproponowanie mechanizmu współzarządzania instytucjami publicznymi przez wybranych mieszkańców-klientów usług, których wyznacza rada. W skład organów zarządczych wchodziliby również przedstawiciele pracowników instytucji i sami radni. Tak skonstruowane rady mogłyby dzierżyć faktyczną odpowiedzialność za funkcjonowanie usługi publicznej, w sposób zgodny z preferencjami obywateli.
Na koniec warto nadmienić, że wśród dokumentów określających działanie organów gminy, relacji pomiędzy nimi, organizacji jednostek pomocniczych oraz innych istotnych procedur, dużo ważniejszą niż czystą formalną rolę musi posiadać statut), który powinien być przyjmowany większością 2/3 głosów, tak aby gros radnych zgadzało się na pewien sposób działania struktur.