Kiedy na arenie ogólnopolskiej toczy się bój o niezależność Sądu Najwyższego, na scenie lokalnej trwają mniejsze, ale równie zajadłe walki. Konieczność ich podejmowania wynika z faktu, że aktualny polski model zarządzania publicznego nie przewiduje realnego współuczestnictwa mieszkańców: mamy jego namiastki w postaci budżetu obywatelskiego czy (z zasady niewiążących) konsultacji społecznych, ale w trakcie podejmowania ważnych, niosących istotne społecznie, środowiskowo czy ekonomicznie skutki działań obywatelom pozostaje właściwie wyłącznie sprzeciw. Partycypacja, jeśli gdzieś jest wdrażana, dotyczy raczej spraw drobnych (place zabaw, ławki, klomby), a nie fundamentalnych.
Ludzie nie mają wpływu – zarówno z poziomu państwa, jak i samorządu– ani na decyzję o rozpoczęciu jakiegoś działania, inwestycji, ani na ich koncepcje, ani nawet na sam proces realizacji. Mieszkańcy stawiani są z reguły przed faktami dokonanymi, vide Centralny Port Komunikacyjny czy chociażby projekty obwodnic, wiaduktów itp. inwestycji infrastrukturalnych (np. w Wesołej), gdzie nikt nie pyta społeczności lokalnej o zdanie. Trudno się zatem dziwić, że obywatele muszą uciekać się do protestów, referendów „przeciw”, petycji, manifestacji, zbierania podpisów, angażowania mediów, blokowania dróg czy wchodzenia na drogę sądową. Można byłoby uniknąć takich środków nacisku, gdyby władze NAJPIERW uzgadniały z mieszkańcami kierunki rozwoju gminy lub kraju (od tego są strategie!), a dopiero POTEM wdrażały konkretne aktywności. Jak w Skandynawii, gdzie nawet głupie chodniki wytyczane są tak, że przywozi się ziemię na określony teren i patrzy, którędy ludzie chodzą, aby właśnie tam zbudować chodnik. W Polsce chodniki są odgórnie zaplanowane, a ludzie i tak chodzą skrótami, obok…
Jako przykład błędów zarządczych i braku partycypacji niech posłuży sytuacja w oddalonym o 65 km od Warszawy Łochowie. Jednym z większych problemów tej gminy jest kwestia transportowa, czyli korki na przebiegających przez nią DK62 i DK50. Kluczowym powodem zatorów, tworzonych głównie przez ciężarówki, jest brak bezkolizyjnego przejazdu przez tory kolejowe, co w połączeniu ze zwiększonym ruchem pociągów na trasie Warszawa-Białystok skutkuje często i na długo opuszczanym szlabanem, w wyniku czego ustawia się od razu kolumna pojazdów, która ciągnie się nieraz kilka kilometrów (aż do wsi Budziska czy nawet Gwizdały). Drugi winowajca korków to fatalnie zaprojektowane rondo przy torach – za małe, usytuowane zbyt blisko przejazdu, bez prawoskrętów, a stanowiąc łącznik dróg krajowych 62 i 50 spowalnia cały ruch w mieście. Ponadto, opóźniająca się budowa drogi S8 na odcinku Wyszków-Ostrów Mazowiecka sprawia, że TIR-y, które normalnie jeździłyby tą trasą (szybszą i wygodniejszą od DK62), obecnie pojawiają się w dużej liczbie na DK62. Wreszcie, natężenie ruchu na DK50 rośnie w bardzo szybkim tempie i obecnie wynosi już 10 tys. pojazdów (dla porównania na DK62 jedynie 6 tys.). Łochów stoi więc w korkach, jest narażony na emisje spalin, hałas i zanieczyszczenie powietrza.
Chcąc zmienić ten stan rzeczy, wystarczyłoby podjąć parę dość oczywistych kroków: usunąć ruch TIR-ów z DK62 i przekierować go na S8, zbudować bezkolizyjny przejazd pod torami w Łochowie, od nowa zaprojektować rondo oraz stworzyć obwodnicę samego miasta (na wzór np. Siedlec), którą pojadą TIR-y z DK50 i DK62, do czego zresztą nawołuje m.in. starosta powiatu węgrowskiego.
Co jednak wmawiają mieszkańcom władze gminy? Że sposobem na korki będzie… budowa tzw. „dużej obwodnicy Warszawy”, przebiegającej przez gminę Łochów! To jawna manipulacja, a na dodatek „strzelanie z armaty do wróbla”: projektowana przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad obwodnica doprowadzi jedynie do zwiększenia problemów Łochowa i dodania nowych: czteropasowa autostrada dla TIR-ów wygeneruje ogromną ilość decybeli hałas i smog, uniemożliwi ludziom w sąsiedztwie normalne życie, zakorkuje miejsca zjazdów na dwa pasy ruchu, obniży wartość ziemi, wypłoszy letników, zabierze wartościowe tereny pod zabudowę, zrujnuje turystykę itp.
Pseudo-obwodnica ma na odcinku północnym przecinać tereny chronione, ingerować w siedliska ptaków i płazów, lasy, okoliczne wsie (Barchów, Kaliska, Pogorzelec) i część Łochowa, zaś w części południowej będzie biegła przez środek miasta, tuż pod oknami zabudowań mieszkalnych oraz niszcząc jedną z wizytówek gminy, czyli zabytkowy, przyciągający turystów Pałac i Folwark w Łochowie. Wraz z budową pseudo-obwodnicy gmina zmieni bezpowrotnie swój charakter: z miejscowości o unikalnych walorach krajobrazowych i przyrodniczych zostanie przekształcona w drugie podwarszawskie Janki – przelotówkę dla TIR-ów z całej Polski, bazę dla centrów przeładunkowych czy logistycznych oraz hurtowni. Miejsc pracy powstanie z tego mało, dojazd do Warszawy przyspieszy zaledwie o parę minut, za to zniszczone środowisko już się nie podniesie. Jak na „zielone płuca Mazowsza” i tereny położone w rozwidleniu Bugu i Liwca to dość ponura perspektywa…
Fakt, że inwestor nie zna lub nie bierze pod uwagę podstawowych dokumentów, określających kierunki działań gminy (Strategia Rozwoju, Program Opieki nad Zabytkami, Program Rewitalizacji) jest do jakiegoś stopnia zrozumiałe: GDDKiA funkcjonuje na poziomie krajowym, jej misją jest wyłącznie budowa dróg, a nie wgłębianie się w uwarunkowania przyrodnicze czy interes poszczególnych wspólnot. Jeśli jednak z próbami zniszczenia Łochowa nie walczy sam burmistrz gminy, świadczy to albo o jego nieświadomości, albo silnym związaniu politycznym, albo niezbyt dobrych intencjach. Zwłaszcza, że już raz mieszkańców zawiódł, i to również w sprawie infrastrukturalnej: najpierw podpisał umowę z PKP PLK na oczekiwaną budowę tunelu pod przejazdem kolejowym, a następnie – z niewiadomych powodów – wydał na piśmie opinię sankcjonującą powstanie nad torami wiaduktu, nieakceptowanego przez społeczność lokalną. Co gorsza, nie odbyły się na ten temat ani konsultacje, ani nawet rzetelne, jawne i przejrzyste rozmowy z interesariuszami, a w finale sprawa zapewne znajdzie się w sądzie.
Nie inaczej dzieje się z projektem tzw. obwodnicy Łochowa: GDDKiA łaskawie organizuje „spotkania informacyjne dla mieszkańców”, zasłaniając się ustawowym brakiem obowiązku przeprowadzania konsultacji społecznych, prosi o nadsyłanie uwag do poszczególnych wariantów, których następnie nie uwzględnia, oraz mówi mniej lub bardziej wprost, że zebrane podpisy nie mają żadnego znaczenia. Zupełnie, jakby nie istniała duńska konwencja z Aarhus z 1998 r., ratyfikowana przez Polskę trzy lata później, o dostępie do informacji, udziale społeczeństwa w podejmowaniu decyzji oraz dostępie do wymiaru sprawiedliwości w sprawach dotyczących środowiska. I jakby nie było w naszym oraz innych krajach przykładów udanych, realnie angażujących mieszkańców, liczących się z ich zdaniem konsultacji (modernizacja i rozbudowa oczyszczalni ścieków „Czajka” w Warszawie, rozbudowa lotniska w Wiedniu)…
Jasne: decyzje aktualnie przychodzą z centrali, mamy tego świadomość. Ale w takim razie po co bawić się w partycypację, udawać ją, fingować dialog z obywatelami? Czy nie lepiej od razu powiedzieć, że mieszkańcy i ryby głosu nie mają? Że obwodnica jest po prostu częścią tzw. „dużego ringu stolicy”, a to inwestycja z poziomu ogólnokrajowego i skorelowana z CPK, więc po prostu musi zostać zrealizowana, choćby nie miała żadnego racjonalnego sensu i budziła sprzeciw społeczności lokalnych? Że decydują względy polityczne, a nie merytoryczne?
Tak, przykład idzie z góry. Jeśli wbrew opinii dużej części obywateli partia rządząca łamie Konstytucję, niszczy system sądownictwa, knebluje i ośmiesza opozycję, szykanuje rodziców osób z niepełnosprawnością czy produkuje kłamstwa o sytuacji Polski na użytek debat w Europie, trudno się dziwić, że i na lokalnym podwórku jest jak jest. Jedyna nadzieja w tym, że obywatele nie będą chcieli oddać walkowerem swoich małych ojczyzn, a potem – całego kraju. Że upomną się o prawdziwe współdecydowanie. Realną partycypację. Rzeczywisty, nie z łaski, WPŁYW. On się nam po prostu należy…
Agata Dąmbska dla Forum Od-nowa
