Do eurowyborów już tylko dwa miesiące, nic zatem dziwnego, że cały nasz kraj jak długi i szeroki przeszyły dyskusje na tak kluczowe tematy dla przyszłości Starego Kontynentu jak 500+ na pierwsze dziecko czy lekcje edukacji seksualnej. Czy mówię to z przekąsem? Troszeczkę, ale nie do końca.
Żyjemy w społeczeństwie, które z natury jest entuzjastycznie nastawione do integracji europejskiej. Nic zatem dziwnego, że obydwa obozy polityczne musiały tak rozłożyć akcenty, aby na tej fali entuzjazmu się zmieścić. Tym sposobem powstała frakcja „Przyjmujemy Europę z pełnią inwentarza” oraz „Europa Ojczyzn”, czy jak kto woli „Potrzebujemy kasy, a nie moralizowania”. Narracja tych pierwszych skupia się na tym, że polityka partii rządzącej osłabia nasze wpływy w Europie – z czym trudno dyskutować, a tych drugich na sugerowaniu, że dalsza integracja europejska może zagrozić naszym polskim obyczajom – co również ma w sobie trochę racji, dla mnie to jednak plus. W efekcie Polska jest jednym z nielicznych państw w których w mainstreamie politycznym temat POLEXITu praktycznie nie istnieje. Choć obydwie te narracje nie odbijają się negatywnie na odczuciach Polaków o Unii Europejskiej, to tkwienie w nich z pewnością odbija się negatywnie na odczuciu Unii Europejskiej o Polakach. Moim zdaniem same deklaracje, wypowiedzi czy personalne zachowanie poszczególnych polityków naszego obozu rządowego, może nie wzmacniają naszej pozycji, to nie są niczym nowym czego Europa już nie widziała i to w krajach o dużo bardziej ugruntowanej demokracji. Jeśli już coś szokuje to podejście władz Polski do uzgodnień, traktatów i praworządności. Czyli coś co jest filarem poważnego państwa, a tłumacząc na język polski honorem. Jednak nawet jakby ten zapaszek nie ciągnął się za nami, pozycja naszego kraju nie rosłaby, a dalej malała. Z prostej przyczyny. Spór, który toczymy w Polsce na temat Europy nie jest sporem o przyszłość. Wynika to z dość powszechnego w Polsce przeświadczenia, że polityka jest tematem skąpanym w przeszłości. I jakby nie patrzeć przez 34 lata mojego życia co roku słyszę kto na kogo donosił do SB, a z kim nie powinniśmy się prowadzić interesów bo 200 lat temu nas najechał. I tu rodzi się zasadniczy problem. Na zachodzie polityka jest tematem odnoszącym się do przyszłości, a dyskusja odbywa się tam na zupełnie inne tematy.
Ten brak zrozumienia polskiej specyfiki wychodzi na naprawdę różnych płaszczyznach. Co gorsze sami jesteśmy w prowadzeniu tych narracji bardzo niekonsekwentni. Jakby nie patrzeć jednymi z największych wyzwań poprzedniej dyplomacji było wypracowanie polityki energetycznej w kontrze do dwustronnych kontraktów typu Nordstream, zawieranych pomiędzy poszczególnymi państwami a Rosją. Tłumaczenia Niemców o zasadności ekonomicznej, gwarancji utrzymania dostaw do przemysłu dużo bardziej opartego o gaz od polskiego, zbywaliśmy ideą tworzenia wspólnego rynku, a tym samym wspólnego bezpieczeństwa. I była to narracja, która zaczęła kiełkować w głowach wielu przywódców. Od tego czasu podnieśliśmy dwukrotnie import węgla rosyjskiego do Polski, uzależniając naszą energetykę od niego w 20%. W międzyczasie Europie mówiącej wspólnym głosem o „OZE” robimy szczyt klimatyczny, aby zadeklarować całemu światu, że węgiel to nasz powód do dumy i warunek sine qua non rozwoju gospodarki. W tym całym popisie moralności Kalego nie przeszkadza nawet fakt, że część tego węgla przyjeżdża do nas z okupowanego Donbasu. Tym samym sponsorujemy konflikt na Ukrainie. A przecież obecna władza jak mantra powtarzała jeszcze 5 lat temu, gdy konflikt wybuchał, słowa Lecha Kaczyńskiego „dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Państwa Bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!”. Podobnym zjawiskiem zakończyło się również wieloletnie zmywanie z nas oskarżeń wspieranie Holocaustu. Jedna ustawa Jakiego nie tylko zepsuła dotąd bardzo dobre relacje z Izraelem, a dała także amunicję wszystkim tym, którzy przylepiali nam gębę antysemitów. Wisienką na torcie tego zamieszania był ostatni szczyt Grupy Wyszehradzkiej. Miał być zaczątkiem do budowy wielkiej prawicowej wizji Międzymorza, skończył się na tym, że we szczycie wziął udział Izrael, a zabrakło Polski.
Nie chce tutaj być jednostronny. Dyskusja polityczna prowadzona o Europie przez stronę liberalną jest prosta, konsekwentna, ale nieprzemyślana. Spłaszczyliśmy obecność w Unii Europejskiej do dotacji za które budujemy drogi i możliwości wyjazdu na wakacje bez paszportu. Oczywiście nie można bagatelizować wkładu europejskiego w modernizowanie naszego kraju. Nie mniej jednak dotacje europejskie są tylko jednym z atutów bycia częścią wspólnoty i wcale nie najważniejszym. Na poszerzenie tej dyskusji może być niedługo za późno. Z każdą kolejną perspektywą będziemy otrzymywali od Unii Europejskiej mniejsze wsparcie, dochodząc w pewnym okresie do chwili, kiedy staniemy się płatnikiem, a nie odbiorcą. Pytanie co wtedy? Nastroje mogą się bardzo szybko odwrócić. Nie sądzę, żeby Polacy zasadniczo odbiegali wtedy od poglądów panoszących się dzisiaj po Wielkiej Brytanii. Tam dzień po głosowaniu głównym tematem wpisywanym do wyszukiwarki było „czym jest Unia Europejska”. Wszyscy się z tego śmialiśmy nad Wisłą. Czy ma jednak ktoś odwagę postawić tezę, że u nas byłoby inaczej, gdyby zakazać odpowiedzi: dotacje i brak paszportów?
Przed podsumowaniem dla uczciwości warto wspomnieć jeszcze o Wiośnie. Ten front najłatwiej nazwać chyba „jesteśmy Europejczykami”. Co to oznacza, dotąd nie udało mi się jednak dowiedzieć.
Co warto zrozumieć w Europie toczą się dyskusje na różne naprawdę poważne tematy. Dyskurs polityczny „bierzemy wszystko” lub „bierzemy tylko pieniądze” praktycznie poza nami nie występuje. Poszczególne państwa zabierają naprawdę różne stanowiska w konkretnych sprawach. Jest ich wiele, a my tych rozmowach nie istniejemy. Europa wzmaga się z sytuacją nieudanej rywalizacji gospodarczej ze Stanami Zjednoczonymi i zagrożeniem, że w przeciągu dwóch dekad całkiem realna jest utrata przez Amerykę statusu supermocarstwa na rzecz Chin. W międzyczasie trwa wojna elektroniczna z Rosją, zachwiane są relacje handlowe ze Stanami, fala bezrobocia wśród młodzieży i nieudana ochrona południowych granic. W Polsce poza tematem BREXITu żadne z ważnych tematów nie przenikają. I to wszystko pomimo trwającego okresu eurowyborów czy obecności Polaka na stanowisku prezydenta Europy. Może to złudne marzenie, ale liczę z niecierpliwością, że prędzej czy później nawet dziennikarze sami z siebie zaczną pytać polityków o konkrety, a nie wciągać się w banały o seksualizacji dzieci.
W ramach takiej podpowiedzi, chciałbym zasugerować na początek takie TOP 10 tematów:
- Budżet Unii po BREXIT – wysokości składek, podział środków pomiędzy konkretne cele.
- Polityka obronna – czy tworzyć wspólną armię szybkiego reagowania w ramach NATO czy oddzielną wspólnotową?
- Waluta Euro – Polska zdeklarowała się do przyjęcia Euro wchodząc do wspólnoty. Jedyne zapowiedzi kiedy to nastąpi znamy z wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego z 2008 roku. Wtedy mówił o okresie 2023-2028. Ostatnie deklaracje części liberalnej był rok 2012. Dzisiaj w dyskusji politycznej nie tylko nie padają zapowiedzi perspektywy wprowadzenia Euro, ale nawet przygotowań do skorzystania z korytarza RM2.
- Polityka energetyczna – Europa skręca w OZE, my tkwimy w węglu. Czy jesteśmy gotowi na kary? Jakie są nasze konkretne stanowiska w sprawie podjęcia energetyki jądrowej.
- Zmiana orbity geopolityki – Chiny bijące się o tytuł supermocarstwa i miejsce Unii Europejskiej w tej rywalizacji
- Wspólne prawo pracy i regulacje podatkowe
- Integracja transportu zbiorowego – wspólne bilety, dostęp do rynków, systemy transgraniczne
- Regulacje ekologiczne jak zakazy użytkowania określonych produktów PCV, polityka surowców, plany związane z normami emisji spalin samochodowych czy wspieraniem przez Unię transportu zbiorowego.
- Polityka bezpieczeństwa na drogach – choćby monitorowanie aut, różnego rodzaju ograniczniki czy dopuszczenie transportu autonomicznego.
- Zapewnienie Europejczykom bezpieczeństwa cyfrowego – zarówno walka z cyberprzestępczości, manipulowanie przez Kreml procesami politycznymi, jak i obecność chińskich koncernów w sprzedaży w świetle oskarżeń o szpiegostwo.