Wśród wielu naszych wyborców spotykam pewien stereotyp jakoby wyborca PiS-u był samotną matką z pięciorgiem dzieci, która w życiu nie była w pracy. Zresztą jak miałaby ją dostać skoro ledwo skończyła podstawówkę? Powiedzmy sobie wprost: połowa wyborców partii Kaczyńskiego, albo głosowała na nas w przeszłości, albo na PSL, albo na SLD. To kogo ostatnio popierają nie oznacza wcale, że w honorowym miejscu głównego pokoju wisi portret Prezesa, a przy drzwiach czeka naostrzona siekiera na Tuska – gdyby się przybłąkał z genderem. Badania wskazują na to, że wcale nie są też fanatycznymi katolikami chodzącymi na pasku księdza, normalnie pracują, płacą podatki i kochają Europę. Jeśli nie odczarujemy tego stereotypu nigdy nie zrozumiemy czemu głosują jak głosują, a tym samym czego według nich brakuje w naszej ofercie.
Wierzyć to można w Boga, polityka musi być widać.
Porównywanie funkcjonowania PiS-u do Platformy, to jak porównywanie gospodarki planowanej z wolnym rynkiem. U tych pierwszych wódz jest Bogiem. Lokalne struktury choć mają różny poziom autonomii, to tak naprawdę są na bieżąco rozliczane i kontrolowane przez górę. Nieważne kto jakie ma poparcie w powiecie czy regionie, z dnia na dzień może przepaść będąc zastąpionym przez kogoś z innej części Polski. W efekcie stworzono sprawnie funkcjonującą sieć w skali kraju, a to ona była i zawsze będzie filarem prowadzenia kampanii. W Platformie to my rządzimy partią – jej członkowie. Wybieramy sobie władze na każdym szczeblu od dołu do góry. Niestety bardzo szybko odkryliśmy, że dużo łatwiej zdobyć władze w regionalnej strukturze utrzymując kilka kół w dużych miastach, niż rozbudowaną sieć w małych miasteczkach. W efekcie z wyborów na wybory, koła poza metropoliami przestają się liczyć. A gdy nie widzisz perspektywy rozwoju nie dziwi że się nie angażujesz, czy wręcz przechodzisz do konkurencji. I to widać na mapie wyników. W latach 2007-2014 na prowincji ratował nas nieco PSL, ale on systematycznie był rozgrywany przez Prawo i Sprawiedliwość. Prezes od dawna wiedział, że o tym kto wygrywa wybory finalnie zadecyduje wieś. Nas na niej próżno dziś szukać, a tam gdzie nie ma polityka tam nie ma też inwestycji, ani nikogo kto poda problemy ludzi wyżej. Siedzimy zatem jak to sami nazywamy w naszych twierdzach (które nomen omen się wyludniają) i pukając się w czoło pytamy: skoro tyle osób dookoła nas popiera, to jak to możliwe, że przegrywamy? Żyliśmy zbyt długo bajką że o tym jak rozwija się Polska świadczą duże bogate miasta, a każdy kto chce w tym sukcesie uczestniczyć powinien kupić auto i dojechać szeroką autostradą. Jest takie powiedzenie, że o naszym życiu decydują głównie błędy z przeszłości. PiS dzisiaj jest silny tylko dzięki naszym zaniechaniom. Dzięki temu że jak już ruszaliśmy się raz do roku na tą prowincję to po to aby robić wykład o konstytucji. Z całym szacunkiem do niej, ale kogo ona szerzej obchodzi? Zwłaszcza gdy po drugiej stronie jest poseł PiS, który obieca im nową drogę lub pomoże w jakieś sprawie interpelacją. I nie mówię tego by szukać winnych, mówię aby pomóc znaleźć lekarstwo. Bo żaden wstyd przegrać, wstydem jest nie wyciągać z przegranej wniosków.
Nie bądźmy dziadkiem, co wciąż próbuje wyrwać na Poloneza, bo gdy kupił go 30 lat temu, to działał.
Tusk mawiał po co inwestować w młodzież, ona i tak nie chodzi na wybory. Dzisiaj ta młodzież zbliża się do trzydziestki, uważa nas za gburów i wapniaków, bo nie chcieliśmy z nimi nigdy rozmawiać. Zagospodarował ich PiS, zagospodarowała ich obojętność. Co by nie powiedzieć o profesorze Belce myślicie, że on ich przyciągnie? W efekcie nasza młodzieżówka liczy dzisiaj w całym kraju tyle członków co kiedyś w jednym mieście. To zabetonowanie na konkretne pokolenia widać też w mediach. Dziadkowie zapraszają dziadków. Gdy towarzystwo wzajemnej adoracji wciąż dyskutuje jak było za komuny, świat biegnie do przodu. Myślicie że jak się to skończy? Nie powiem, nie chcę być niekulturalny. Szanuję naprawdę starszych ode mnie. Słucham, rozmawiam, staram się od nich uczyć, ale nie możemy się na nich skupiać. Kto się nie rozwija ten się cofa. Z tej kadencji mam w głowie takie dwa obrazki. Gdy PiS chciał zrobić zamach na sądy całe ulice wypełniły się młodzieżą. Gdy my organizowaliśmy ostatni marsz z Tuskiem pojawiła się kilkakrotnie mniejsza grupa w wieku moich rodziców. Spytałem idącego obok młodszego kolegi:
– Skoro nawet ja czuje się tu trochę nieswojo, to jak Ty się czujesz?
– Jak na wycieczce geriatryków. Kłócą się dziadkowie i rodzice, nie wiem o co.
Myślimy z wyborów na wybory. Koncepcja Tuska działała, ale stała się pułapka. To nie lenistwo młodych ludzi zgasiło im wyciągnięte świece, zrobiliśmy to my sami. I niestety wciąż to robimy. W samorządach wygląda to często inaczej. Tam polityka wpuszcza łatwiej ludzi młodych na salony, a oni przemawiają do swych rówieśników zrozumiałym językiem. W pewnym momencie pojawia się znów szklany sufit. Słyszysz „ale piąte miejsce do Sejmu też jest dobre” – choć sami o dziwo nie chcą się na nie wymienić. I tak sen o parlamencie pryska, no chyba, że naprawdę masz solidne zaplecze, zrobisz mega kampanię względem swoich rywali czy założysz nową partię z kolegami. Nie wiem czy zauważyliście, ale Nowoczesna zbudowana była przez prawie samych czterdziestolatków. To nie przypadek, Tusk strukturę z takich delfinów bardzo przeczyścił, a Ci jego przyszli liderzy jak Nowak szybko się skompromitowali. Teraz Wiosna robi to samo i co by nie powiedzieć takie też były początki Platformy. Czy tak ma być zawsze? Moim zdaniem nie. Politycy muszą zrozumieć, że dopływ świeżej krwi choć kosztuje stołki, to jest zarazem jak powiew wiatru w żagle. Wnoszą nowe pomysły, nowe tematy i umiejętności kontaktu z wyborcami. Nie czarujmy się, Platforma od PiSu nawet w tym zakresie odstaje. O dziwo tematy smogu, reprywatyzacji, uproszczeń dla biznesu czy rynku mieszkań nie zostały wniesione do dyskusji medialnej przez opozycję. Abstrahuje zupełnie od tego jak te kwestie spartolili, my ich nawet nie dostrzegliśmy na czas. Choć to może źle powiedziane, my wręcz negowaliśmy różne problemy z którymi przychodzili do nas młodzi wyborcy. Komorowski stał się tego symbolem. I choć oni sami też na tych polach polegli, to sprzedali to jako sukces dzięki młodym członkom, którzy umieją poruszać się po Facebooku i Twitterze w większym zakresie niż wrzucenie zdjęcia. Nasi posłowie często ściągają lokalne gazety żeby powiedzieć co myślą o jakieś sprawie. Kamera, błysk flesza, łał kto o tym nie marzył za młodu. Tylko że dzisiaj można dotrzeć bez większych problemów do dwa razy większej grupy ludzi puszczając post podczas czerwonego światła. Platforma starała się robić szkolenia, zachęcać do profesjonalnego prowadzenia socialmediów. Póki co efekty są takie że nawet nasi posłowie pobierają grafikę swojego kolegi, publikują post i cieszą się, że mają 50 lajków wyłącznie od swoich bliskich znajomych i współpracowników. Gdy Konfederacja, PiS czy Wiosna czerpią z internetu młodych sojuszników garściami my dalej żyjemy swojej bańce. Nasz przyszły elektorat leży na stole, 2/3 młodych nie głosowało. Wystarczy chcieć po nich sięgnąć. PiS to czuje. Pierwszą decyzją bo wypchnięciu ludzi Szydło do europarlamentu jest wpuszczenie świeżych twarzy. Myślicie że jeśli nawet jakimś cudem uda się wygrać jesienią to do kogo będzie należała przyszłość?
Mówicie że to wina Schetyny? Czas spojrzeć sobie prosto w oczy i powiedzieć, że musimy przestać słuchać tych samych piosenek. I tu nie chodzi nawet oto, że po 20 latach płyta się zarysowała. Chodzi o jej melodię i fakt że pół świata słucha już muzyki z YouTube i Spotify. Pamiętacie te wszystkie żarty, że elektorat SLD się nie kurczy tylko idzie do innej urny? Jesteśmy w tym samym momencie co oni w latach 2000. Zamiana Millera na Olejniczaka, a potem ponownie na Millera niczemu nie pomoże. To tyle à propos „Tusk musi wrócić”. Problemem nie jest twarz, problemem są słowa które z nas polityków, dziennikarzy, a nawet samych wyborców wypływają. Skoro je coraz trudniej zinterpretować nawet nam samym, nie dziwmy się że nikt nowy nie umie ich zrozumieć.
