Donald Tusk poszedł po rozum do głowy i zrezygnował ze startu w wyborach prezydenckich. Wbrew wielu zawiedzionym komentarzom uważam, że to mądra decyzja. Zarówno personalnie jak i globalnie.
Powód pierwszy – gdzie tu zysk?
Po co samemu Tuskowi prezydentura? Jest w creme de la creme światowej polityki, ma pełne prawo podryfować na mniej angażujące stanowiska, gdzie będzie też mniej atakowany. Mówiąc krótko, iść odcinać kupony, przyjąć jakąś profesurę honoris causa, stanowisko doradcze w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i nie babrać się kolejne lata w hejcie. Nawet gdyby wygrał pojedynek z Dudą, jest to gra dla niego niewarta świeczki, a jej koszty, także psychologiczne i wizerunkowe, są wysokie. Potrafię sobie bez trudu wyobrazić, że po czasie spędzonym na zupełnie innym poziomie dyskursu ktoś nie ma żadnej ochoty tłuc się w błocie „dziadków z Wehrmachtu” i „wilczych oczu”.
Powód drugi – czas dorosnąć
Mająca już 30 lat demokratyczna Polska jest wystarczająco dojrzała, aby wyrosnąć z mrzonek liderozy, czekania na rycerza na białym koniu. Jeśli jedyną nadzieją opozycji jest Tusk, to bardzo źle o niej świadczy. Bardzo. Pod tym względem rezygnacja dobrego wujka Donalda może być kubłem zimnej wody. Tym brutalnym kopniakiem z gniazda, którego potrzebuje opozycja. Trudno, nauczy się latać albo rozkwasi o chodnik. Ale czas już skończyć z czekaniem na Mesjasza, bo to paraliżuje decyzyjność i inicjatywę.
Powód trzeci – król jest nagi
Decyzja Tuska obnażyła z całą bezwzględnością kondycję polskiej opozycji partyjnej. Zajmijmy się najpierw tym brakiem liderów. Otóż tajemnicą poliszynela jest, że od lat trwa w naszym systemie partyjnym selekcja negatywna. Indywidualności się wycina, idealiści przegrywają lub odchodzą zniesmaczeni. Kariera w polityce oznacza często nieczyste zagrania. Jesteś kreatywny, zdolny, pracowity, wyrazisty masz wysokie kompetencje? Stanowisz zagrożenie dla osoby, która dochrapała się stanowiska przed tobą! Często nakładem wielu lat bycia popychadłem, smarowania pieniędzmi, wycyckania współpracowników i robienia kariery przez kieliszek i łóżko. Gryź lub zostań zagryzionym. Idealiści z reguły w takie gry nie wchodzą i szybko odpadają. A potem narzekamy na wielki społeczny kryzys zaufania.
Trudno przecież oczekiwać, że wyborców nagle porwie ktoś, który został wytypowany na wysokie miejsce na liście z powodu mocnych pleców. Względnie wydreptał sobie jakąś tam pozycję i zna wszystkie krępujące plotki. Ludzie z kompetencjami i horyzontem z reguły odpadają jednak znacznie wcześniej. Zwyczajnie mają ciekawsze zajęcia niż konkurować z tłumami Ziutków. Zatem – nie, opozycja nie umie wykreować lidera, ponieważ to nie jest jej celem. Partia w Polsce to wspólny biznes stworzony do zarabiania pieniędzy. Aby się kręcił, musi zaspokajać potrzeby udziałowców (inwestorów). Czyli np. pewna grupa kandydatów dostać się do jakichś struktur, a potem zatrudnić dalsze osoby w biurach poselskich. Wyborcy? Cele? Co?
Powód czwarty – wieje paździerzem
Może zresztą i dałoby się od biedy zrobić z tych Ziutków inspirujących liderów, gdyby nasza opozycja nie była naszą opozycją. To znaczy, gdyby przenikały do niej jakiekolwiek idee i sposoby działania nowsze niż z lat 90. Spójrzmy na PiS, który z Pana Nikt jak Duda i Panny Nikt jak Szydło wykreował polityków rozpoznawalnych w skali krajowej. Umówmy się, ani w nich klasy, ani charyzmy, ani też nie mają za dużo do powiedzenia. Jednak kampania marketingowa – czapki z głów. Nakład pracy włożony w ich kampanię, wytworzona atmosfera – czapki z głów. Mogę sobie bez trudu wyobrazić, jak umiejętny specjalista robi z takiej Barbary Nowackiej drugą Zuzannę Czaputową i zgarnia ona 53% w wyborach prezydenckich.
Ale polska opozycja takich ludzi nie ma – lub nie chce lub nie umie z ich usług skorzystać, co na jedno wychodzi. Donald Tusk nie będzie poświęcać swojej wyrobionej marki politycznej, żeby zmarnowała ją nieumiejętna, chybiona kampania wyborcza – dokładnie tak, jak nieumiejętne i chybione są wszystkie kampanie opozycji od 2015. Jak masz porsche, to nim nie bierzesz udziału w wyścigu wraków. I nie chodzi o to, czy masz szansę wygrać, czy nie.
Powód piąty – ileż można tego samego?
Czas polityków takich jak Tusk się kończy i on jest na tyle inteligentny, by to zauważyć. Przed populizmem można uciec tylko do przodu. Ostatecznie tym, co odrzucili wyborcy, są smętni liberalni starsi panowie w garniturkach. Zatem najgorsze, co można zrobić, to stwarzać silną konkurencję w postaci modelu, który właśnie został odrzucony. Jest to okrutny wniosek, godzący brutalnie w miłość własną. A nic nie przerasta miłości własnej sytych panów z elity w okresie post-klimakterium, z których składa się w 90% polska polityka. Jeśli uważacie inaczej, spróbujcie uzyskać przyznanie się do błędu od własnego ojca. Albo szefa. A najlepiej obu. Publicznie.
Niestety, kampania prezydencka to grube miliony, których nie ma żadna wrażliwa społecznie, charyzmatyczna młoda kobieta z wizją. Kasę mają starsi panowie w garniturkach, pewni swoich racji, choćby przegrali nie cztery, a czterdzieści i cztery wybory z rzędu. Zmiana jest możliwa tylko od dołu – gdy ambitniejsze doły wymienią liczbowo dinozaury z ich metodami z lat 90. i zaczną wybierać swoich liderów i liderki. Co stanie się za jakieś 20 lat. Fajnie, tylko że polska demokracja zapewne tego nie dożyje. Za jakieś 11 lat przypuszczalnie staniemy wobec zmian klimatu, które mogą zachwiać światową polityką. I to tak dalece, że to wszystko już nie będzie miało sensu ani znaczenia. Musimy dorosnąć tu i teraz.