Walka o uznanie lub nieuznanie taśm Kaczyńskiego za „bombę”toczy się na płaszczyźnie językowej. Opozycja i liberałowie usiłują póki co ze średnim skutkiem wyjaśnić społeczeństwu arkana biznesowych działań prezesa PiS. Rząd i rządowe media narzucają z kolei dość prostolinijnie i nachalnie narrację o kapiszonach, niewypałach i odgrzewaniu taśmowych kotletów.
Pomimo tego, że z wykształcenia nie jestem ani psychologiem ani socjologiem, lubię na wydarzenia zbiorowe patrzeć pod kątem socjologicznym, a na odpowiedniki w skali mikro psychologicznie. Tam gdzie zazwyczaj prawica doszukuje się agentury, spisków i tajemnych mocy, ja wolę upatrywać ludzkich słabości charakteru i dających się logicznie wytłumaczyć zachowań społecznych.
W skali makro mamy więc w sprawie taśm Jarosława Kaczyńskiego do czynienia ze swego rodzaju demaskacją. Oto człowiek uchodzący przez złośliwych za życiową ciamajdę nieposiadającą konta bankowego, niepotrafiącą samemu kupić sobie w sklepie skarpet czy niewiedzącą ile kosztuje chleb w spożywczaku, okazuje się być całkiem sprawnym biznesmenem. Przedsiębiorcą skwapliwie korzystającym ze swojej uprzywilejowanej względem państwa i podległych mu organów (państwowy bank np.) pozycji. Jest oczywiście prezes także zdemaskowany jako ten, kto bardzo sprawnie porusza się po wątpliwych prawnie i moralnie meandrach prawa gospodarczego. Więc z jednej strony Kaczyński przełamuje tym samym swój negatywny stereotyp zdezorientowanego w przyziemnym życiu ciamajdy a z drugiej ukazuje twarz skalaną podwójnym standardem moralnym i sporą dozą hipokryzji. W końcu prezes jest w kraju jednym z najzagorzalszych krytyków kolesiostwa i dorabiania się przez politykę.
W skali makro problem rozchodzi się o to, jak społeczeństwo zareaguje na materiały „Gazety Wyborczej”. Niebagatelna w tym rola języka. O ile w restauracji „Sowa i Przyjaciele” słownictwo było wulgarne, prostackie, czasami wręcz kojarzące się ze slangiem mafijnym, o tyle prezes PiS mówi kulturalną polszczyzną. Nieważne, że u „Sowy” niewiele poza językiem pojawiło się faktów, powielane wkoło hasła o ośmiorniczkach i modelu państwa via Sienkiewicz zrobiły swoje. W sprawie spółki Srebrna jest więcej ciekawostek, ale do tego trzeba się wczytać, skoncentrować i pochylić głębiej. Przeciętny wyborca i użytkownik Facebooka będzie miał czas na pogłębione analizy? Wątpię. Tu paradoksalnie tłumaczenie premiera Morawieckiego, że jego prezes jest oazą uczciwości może zadziałać. Żyjemy w takich czasach, że w przestrzeni medialnej można kogoś punktować niemiłosiernie, podczas gdy druga strona wcale nie musi odnosić się merytorycznie do zarzutów. Wystarczy, że będzie konsekwentnie rzucać hasła w stylu „Wcale tak nie jest, my jesteśmy porządni a oni jak zwykle jątrzą i doprowadzają do wewnętrznej wojny”. I część ludzi to kupi.
Nie zadziałał także efekt „grzania tematu”, który okazał się nadmierny i przedwczesny. Gdy się coś tak mocno akcentuje i reklamuje, to publika oczekuje prawdziwych fajerwerków. Najczęściej się wtedy przestrzeli. Tak było i w tym przypadku, co nie odbiera sprawie walorów merytorycznych, o ile się na spokojnie im przyjrzeć. Widać wyraźnie, że pogłębione analizy pojawiają się z biegiem czasu, bo w pierwszych godzinach od ukazania się nagrań opinia publiczna brodziła po mieliznach.
Od ewentualnych kolejnych taśm i językowych korekt będzie zależeć czy i co obóz opozycji ugra na publikacjach „GW”. Chodzi przecież raczej nie o skruszenie elektoratu PiS, który jest mocno zbity, ale bardziej o konsolidację wyborców anty-PiSu. Warząc taśmy „Kaczyński Tower” umiejscawiam je gdzieś pomiędzy bombą a kapiszonem. Powiedzmy, że jest to mina. Odpowiedź czy wybuchnie pozostaje w zawieszeniu.