Wśród znanych twarzy rozpoznawało się członków Inicjatywy Polskiej, Szkoły Liderów, Forum Odpowiedzialnego Biznesu, partii Zieloni, Akcji Demokracja, Akademii Rozwoju Filantropii, Magazynu Miasta, Obywateli Kultury, Ośrodka Lassalle’a, Krytyki Politycznej czy Masz głos, masz wybór. Oprócz nich na sali zasiedli aktywiści spoza stolicy, przedstawiciele świata nauki, watchdogów, organizacji ekologicznych czy CSR-owych. Inspirująca różnorodność. I dobrze, że z dala od błysków fleszy oraz kamer telewizyjnych.
Pomysłodawca projektu i fundator Instytutu, Prezydent Słupska, Robert Biedroń, nie owijał w bawełnę: zaprasza do ciężkiej pracy. Kto wie – zaznaczył – może kiedyś zaprowadzi nas to do polityki… Chciałby bowiem do końca 2018 r. przygotować konkretne propozycje kierunków rozwoju Polski w perspektywie długoterminowej, przy udziale ekspertów, obywateli i organizacji społecznych.
Zamiar bezdyskusyjnie świetny. Nie od dziś wiadomo – a jak mantrę powtarzają to zarówno dziennikarze, jak i opinia publiczna (zwłaszcza ta anty-PiS) – że brakuje w naszym kraju systemowego, holistycznego namysłu nad działaniem państwa, politykami publicznymi czy sprawami międzynarodowymi. Brakuje też chwytliwej i nośnej opowieści (tzw. narracji) o tym, w jakiej Polsce chcemy żyć.
Drugim silnym atutem projektu jest osoba lidera, gwarantująca wysoki poziom, otwartość i uczciwość debaty, zaś zaproszeni do tzw. panelu głównego eksperci to faktycznie specjaliści w swych dziedzinach. Prezydent Biedroń zapowiada też przeprowadzanie szerokich konsultacji społecznych, co przy jego charyzmie z pewnością się powiedzie.
Jednak już podczas dyskusji panelowej rozpoczynającej „Scenariusze…” zarysowało się parę raf, na jakie nadziać się może (choć oczywiście nie musi!) ta inicjatywa.
Pierwsza z nich została zawarta już w samym tytule sesji wprowadzającej: „czy planowanie ma sens”. Prof. Jerzy Osiatyński podkreślał, że jakkolwiek w tym przypadku należy mówić wyłącznie o planowaniu partycypacyjnym, w polskim społeczeństwie postfeudalnym powszechne jest oczekiwanie, że ktoś będzie myślał i podejmował decyzje za nie. W dodatku, przy błyskawicznie zmieniającej się rzeczywistości trudno nie tylko wyobrazić sobie kraj za kilkadziesiąt lat, ale także przewidzieć długofalowe skutki aktualnie dokonywanych wyborów.
Uczestnicy foresightu będą więc musieli z pokorą przyjmować to, co przeniesie świat oraz skoordynować cztery podstawowe elementy planowania, które wymieniła Anna Gromada: cel (wymagający zhierarchizowania), narzędzia, dialog, ciągłość państwa.
Z kolei dr Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz spokojnie, acz stanowczo przestrzegała przed przyjmowaniem wyłącznie kontekstu narodowego, zalecając patrzenie na polskie problemy przez pryzmat globalny (a węziej: unijny). Za zasadnicze ograniczenie procesu planowania mówczyni uznała tempo zmian – w momencie, gdy świat przyspiesza, trzeba być elastycznym, co stanowi przeciwieństwo planowania.
Kolejne niebezpieczeństwa, głównie odnośnie spójności projektu, ujawniły się w głosach z sali. Artur Celiński celnie pytał, jak połączyć interesy władzy i instytucji oraz na jakich wartościach ma być ufundowany projekt. Andrzej Kassenberg słusznie zwracał uwagę zarówno na konieczność wdrożenia tzw. myślenia alternatywnego – inaczej bowiem nie uda się planować przyszłości, jak i wciąganie jak najszerszych grup obywateli w sam proces tworzenia scenariuszy. Moja wypowiedź akcentowała potrzebę wyboru, czy projektujemy ewolucję, czy rewolucję, a także odgórne lub oddolne wprowadzanie zmian. Mówiłam też o tym, że propozycje nigdy nie zadowolą wszystkich, bo ludzie po prostu są różni. Michał Syska nawoływał do demitologizacji partycypacji i podkreślał niezbędność wdrażania elementów ewaluacji przygotowywanych strategii. Rafał Liwski doradzał kurs antypopulistyczny, tudzież skupianie się na własnych ideach, a nie krytyce obecnej czy poprzedniej władzy. Krzysztof Izdebski wspierał nurt myślenia ponadnarodowego (np. w dziedzinie przepływu danych), zaś Wojciech Brzozowski – podobnie, jak jeden z jego przedmówców – sprzeciwiał się fascynacji procedurami partycypacyjnymi i opowiadał za sprawczością państwa. Natomiast w obronie konsultacji społecznych stanęła Małgorzata Berdiakowska, która przytomnie przypominała, że w Polsce nie toczy się rozmowa o celu, do którego ma zmierzać nasz kraj.
To zrozumiałe, że przy tak dużej liczbie uczestników zdania były podzielone, ale czy grupa w tym składzie zdoła wypracować spójną propozycję zmian? Nadać jednolity kierunek myślenia?
Po serii wypowiedzi publiczności Marta Poślad odpowiadała zgromadzonym, że planowanie partycypacyjne musi być zrozumiane na nowo, z użyciem dostępnych narzędzi technologicznych. Do wyrażonych opinii odniosła się też dr Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz: jej zdaniem najgorszy byłby rozłam w dziedzinie wartości. Oczywiście, każda grupa społeczna ma tu swój kanon, ale należy zdefiniować kwestie fundamentalne, istotne dla jak najszerszego grona osób. Minister przekonywała też do zachowania równowagi w procesie ciągłości i zmiany oraz unikania ocen poprzedników, w tym kwantyfikatorów generalnych, pt. „nigdy czegoś nie było”. Dyskusję panelową zamknął – jak zwykle z dużą kulturą osobistą i klasą – prof. Jerzy Osiatyński twierdzeniem, że wartości można realizować jedynie wówczas, gdy mamy do czynienia ze spójnością społeczną, także w sensie ekonomicznym.
Na zakończenie oficjalnej części spotkania Barbara Nowacka podziękowała uczestnikom za przybycie, przywołując słowa Michaela Ignatieffa: „trzeba wiecznie stawać w prawdzie i walczyć o wolność”. Od siebie dodała, że trzeba też poszukiwać wspólnego języka.
I na to właśnie poszukiwanie udała się 20-osobowa grupa ekspertów panelu głównego pod przywództwem moderatora całego foresightu, Edwina Bendyka oraz współtwórców projektu: Dariusza Standerskiego, Krzysztofa Śmiszka, Marcina Anaszewicza, Filipa Konopczyńskiego.
Po dwugodzinnej dyskusji wiemy, że łatwo nam pracować nie będzie – mamy różne światopoglądy, background czy doświadczenia zawodowe (trzeci sektor, administracja publiczna, biznes). Jedni lubują się w etykietach ideologicznych („socjalizm”, „kapitalizm”, „neoliberalizm”), inni woleliby mówić o konkretnych rozwiązaniach systemowych, bez wchodzenia w spory nazewnicze. Część ekspertów stawia na wyraźne określenie celów, pozostałym, w tym Prezydentowi Biedroniowi, najbardziej zależy na doprecyzowaniu wartości.
Co ciekawe, odmienianym przez wszystkie przypadki słowem był przymiotnik „progresywny” – zapewne w znaczeniu „postępowy”, „rozwojowy”. Czy to modna nowomowa drugiej dekady XXI wieku (wcześniej był np. „innowacyjny”), czy trafne określenie potrzeb społecznych? I czy taki wytrych pojęciowy wystarczy, by stworzyć porywające marzenie o Polsce 2040 roku?
Agata Dąmbska dla Forum Od-nowa
