Redakcja Liberté!: 15 zł od każdego licznika energii to faktyczna jakościowa zmiana – nie abonament, a powszechny podatek. Czy zgadza się Pan z ideą powszechności tej opłaty? Jeśli nie, to jaki jest inny sposób finansowania mediów publicznych?
Jarosław Gugała: Nie ma lepszego sposobu. Zależy tylko na co te pieniądze pójdą. Nie może to wyglądać tak, jak w tej chwili, że opłaty uiszcza kto chce, ale nie dlatego, że chce faktycznie dobrych mediów publicznych, ale na przykład się boi albo jest bardzo uczciwy. To jest bardzo pozytywne rozwiązanie i już dawno powinno było zostać wprowadzone. Kwestia tylko na co ta opłata zostanie przeznaczona. Już dawno postulowałem, że w Polsce potrzebny jest Fundusz Ochrony Wartości. Obecnie zagrożone wartości to język polski, wiedza, poczucie wspólnoty historycznej, literatura, wyższe formy sztuki… To rzeczy, które w Polsce trzeba chronić właśnie przy pomocy składki. I to sposób znany jeszcze z początku lat 90. i dyskusji u zarania wolnej Polski, gdy się mówiło o tym, że na świecie to najlepiej działa w połączeniu z jakąś opłatą, na przykład za numer telefoniczny w kraju, w którym wszyscy używają telefonów albo za prąd, gdy większość za ten prąd płaci. To nie jest żadna nowość, PiS tego nie wymyślił. Chodzi o to, by każdy obywatel naszego kraju – bez względu na to jakiego jest pochodzenia, ale mieszkający w Polsce – miał możliwość otrzymania w mediach tego, co państwo powinno mu dać. I to jest dobra rzecz, wszystkie pozostałe są złe. Moim zdaniem nie da się wprowadzić żadnej sensownej ustawy o mediach publicznych, jeśli nie zbuduje się wokół niej konsensusu politycznego i jeśli będzie istniało podejrzenie, że cała zmiana służy jedynie przejęciu tych mediów i wykorzystaniu ich do swoich politycznych celów. Ta propozycja niestety właśnie tak wygląda. I nawet jeśli te pobrane od obywateli pieniądze nie zostaną zmarnowane, to będzie istniało podejrzenie, że zostały one wykorzystane do celów innych niż tworzenie wspólnych wartości.
Nawiązuje Pan tu do propozycji powołania Rady Mediów Narodowych, w której pojawia się regulacja dotycząca udziału opozycji.
Są dwie kwestie w sprawie mediów publicznych wymagające rozwiązania. Pierwsza to właśnie upolitycznienie. I ta ustawa nie zawiera w sobie żadnego sensownego sposobu na odcięcie polityków – zwłaszcza rządzących, ale nie tylko – od wpływu na media. Politycy powinni mieć wpływ na media tak jak każdy obywatel, to znaczy wyrazić swoje zdanie na ich temat, coś skrytykować czy postulować. Natomiast nie mogą rządzić mediami; nie może być sytuacji, w której czynny polityk czy propagandzista partyjny zostaje prezesem publicznej stacji. To standard odbiegający od norm cywilizowanego świata. Wśród ludzi i narodów, które się nawzajem szanują, takich rzeczy się nie robi.
Drugie zagadnienie to komercjalizacja. Trzeba umożliwić mediom publicznym tworzenie produktów, których nie da się z zyskiem sprzedać. Do tego właśnie są one potrzebne i do tego potrzebny jest abonament – czy też właśnie opłata na rzecz Funduszu Ochrony Wartości. Składamy się, by ktoś mógł dla nas realizować filmy dokumentalne, reportaże, programy edukacyjne, filmy fabularne i seriale dla dorosłych o wybitnych postaciach historycznych, które powinny funkcjonować w zbiorowej świadomości… To działania niezbędne do stworzenia obywatelskiej wspólnoty. Jeśli oddamy wszystko hollywoodzkiej szmirze, to sami staniemy się hollywoodzką szmirą. A przecież nie o to chodzi. Mamy wspaniałą tradycję polskiego kina i rzecz w tym, by ją właśnie wspierać. Zamiast ogłupiających seriali należy przybliżać biografie i wydarzenia znaczące dla naszej tożsamości. I na to wszystko powinny zostać przeznaczone pieniądze, które my, jako społeczeństwo, zbierzemy. Nie każdy projekt musi być opłacalny, tak jak w mediach komercyjnych – bo potrzebujemy projektów, które nie są opłacalne, ale są absolutnie niezbędne.
Jeżeli nawet zostaną zebrane pieniądze i powstaną media narodowe w kształcie proponowanym przez ustawę, to pozbawione społecznej kontroli i zawłaszczone przez rządzącą partię czy koalicję, nie będą one naszą wspólną własnością. Wówczas te pieniądze zostaną zmarnowane, poświęcone dla budowania jeszcze większych wewnętrznych podziałów.
My potrzebujemy pieniędzy, żeby chronić wartości – na przykład wprowadzić taką zasadę, że pracujący w mediach publicznych dziennikarz ma opanowany język polski, nie robi rażących błędów gramatycznych, prawidłowo akcentuje wyrazy, ma dobrą dykcję i szeroki zasób słownictwa; a nie jest tylko cwaniakiem, którzy dzięki kolegom zgarnął dobrą fuchę. Chodzi o to, by powstały wzorce, wartości. Ale niestety, jeśli w tej sprawie nie będzie konsensusu politycznego, to wszystkie pieniądze zostaną wyrzucone na nieefektywną strukturę zarządczą oraz propagandę partyjną – a to nie są wartości, które ja osobiście, jako obywatel tego kraju, chciałbym wspierać.
Projekt nie zakłada żadnych ograniczeń aktywności komercyjnej instytucji medialnych ( poza ich ew. wewnętrznymi regulacjami), opłata da im łączny budżet gwarantowany na poziomie ok. 2 mld złotych. Czy nie ograniczy to uczciwości konkurencji na rynku reklam?
Rynek reklamy jest bardzo delikatny. Wymaga kontroli i instrumentów, które pozwolą funkcjonować na tym rynku wielu podmiotom, ale w sposób efektywny. Jeżeli doprowadzimy do sytuacji, w której wszystkim będzie brakowało pieniędzy, a na pasmach nadal będzie panował tłok, to jakoś produkcji znacznie się obniży, ponieważ nikt nie będzie miał środków, by zrobić coś lepiej. Taki może być wpływ przegrzania rynku. Sytuacja w Polsce i tak jest trudna, ponieważ nie jesteśmy bogatym krajem i środków na rynku reklam już jest za mało dla wszystkich podmiotów, które na nim funkcjonują. Jeżeli dodatkowo wprowadzi się przywileje oznaczające przewagę pewnych podmiotów nad innymi, to zmusi te pozostałe do oszczędności, które odbiją się na jakości ich produkcji. To może być katastrofa. Wówczas działania rządu, zamiast podnosić standard pracy dziennikarzy, wspierać produkcję ambitnych programów, będą miały efekt dokładnie odwrotny. Będzie się robiło tanio, źle, jak najprościej – żadnych dokumentów, reportaży, analiz, czegokolwiek, co wymaga wiedzy. Nikt tego nie będzie robił, ponieważ nie będzie go na to stać.