W wyborach samorządowych w Poznaniu z zasiedziałym, coraz bardziej grającym na konserwatywną nutę, Ryszardem Grobelnym wygrał centrowy Rafał Jaśkowiak, wywodzący się z ruchu „My Poznaniacy”. W Słupsku wygrał Robert Biedroń, w papieskich Wadowicach zwyciężył „entuzjasta Palikota i marihuany”. Wrocław zmęczył się Rafałem Dutkiewiczem, któremu sojusz z PO wyraźnie zaszkodził. W Warszawie nijaka Hanna Gronkiewicz Waltz wygrała wprawdzie z kandydatem PiSu – ale świętowanie tego zwycięstwa ma tyle samo sensu co podniecanie się przez PiS dobrym wynikiem na Podkarpaciu. Nawet w Łodzi, gdzie ku zaskoczeniu wszystkich wygrała już w I turze Hanna Zdanowska, wynik ten zawdzięczała postawieniu na komunikację z mieszkańcami i dystansowaniu się od macierzystej partii. Dobre rezultaty Porozumienia Ruchów Miejskich w kilku miastach pokazują, że wyborcy są coraz bardziej gotowi dawać szansę alternatywie.
Ludzie coraz mniej mają ochotę na skostniałe władze, których główną legitymacją, jak w feudalizmie, jest fakt, że już tę władzę posiadali wcześniej. Trzymanie się poły sutanny, czy to w „mieście papieskim” czy pod Jasną Górą (w Częstochowie drugi raz wygrał prezydent z SLD) także nie gwarantuje już elekcji. Wytwarza się nowa norma, wedle której kandydat opowiadający się za marihuaną albo nie ukrywający swojej homoseksualnej orientacji nawet w niewielkim mieście nie budzi kontrowersji, przynajmniej u dużej części elektoratu. Dorosło całe pokolenie wyborców, dla których obecne polityczno – moralne status quo jest czymś obcym. Na poziomie ogólnokrajowym nie są zorganizowani, nie mają nawet jeszcze języka dla wyrażenia tej emocji, ale dali jej wyraz w wyborach lokalnych – tam gdzie mieli taką możliwość.
2,4% w Warszawie mimo bezustannej promocji w mediach lokalnych i ogólnopolskich dla Joanny Erbel, ponad trzy razy mniej niż dla Piotra Guziała, pokazuje dziś górną granicę poparcia dla „ruchów soja-latte” w Polsce. Język nowej lewicy nie podbił stolicy, nie podbije tym bardziej innych miast ani polskiej prowincji. Jeśli ktoś miał złudzenia co do tego powinien się ich po tych wyborach pozbyć. Sukces niezależnych inicjatyw wynikał z zakorzeniania się w lokalnych wspólnotach (np. w I turze prezydentem Gorzowa został wójt podgorzowskiego Deszczna od 2006 roku Jacek Wójcicki) i umiarkowanych, obywatelskich postulatów, bycia bliżej ludzi i ich potrzeb – bez prób wciskania liberalnych mieszczan w buty nowej lewicy.
Ta partia, która zrozumie „obyczajową normalizację” jaka zachodzi w Polsce w rosnącej grupie wyborców i będzie umiała skorzystać z rosnącego oddolnie zapotrzebowania na alternatywę dla coraz bardziej odpychającego swoją skostniałością politycznego układu może powalczyć o bardzo dobry wynik w najbliższych wyborach do parlamentu.
Wydaje się coraz bardziej prawdopodobne, że nie będzie to jedna z aktualnie istniejących partii.