Tymi słowy żegnał się z Wacławem Berczyńskim pan minister Macierewicz w pewnej TV, która trwa. Trwa na posterunku lewarowania zysków. Kim jest doktór Berczyński? To bliski przyjaciel ministra wojny, jego zausznik od lat i główny spec od bomb termojądrowych. Albo termobarycznych, jeden pies. Doktór, już nie profesor, Berczyński to także długoletni działacz egzekutywy PZPR, jakich w PiS pełno. Wiadomo – oni wszyscy demontowali komunę od środka. Walczyli, rzec by można, na pierwszej linii frontu. Oczywista oczywistość. Doktór Berczyński to także długoletni pracownik pewnej amerykańskiej firmy lotniczej, która produkuje śmigłowce dla wojska, o czym za chwilę.
Ów spec od bomb i rozsadzania blaszanych garaży, imitujących areoplan w skali 1 do 1, zasłynął był niedawno ciekawym wywiadem dla red. Rigamonti, w którym oznajmił miastu i światu, że rozsadził (jak to spec) jeden z największych przetargów na uzbrojenie polskiej armii. Pisałem w poprzednim tekście, że wielka mamona pada ludziom na mózg, zwłaszcza emerytom, którym źródełko gwałtownie wysycha (żeby było jasne – nie mam nic do emerytów, niech żyją jak najdłużej). Dokładnie tak właśnie stało się z dokórem Berczyńskim. Nie jest bowiem tajemnicą, że podkomisja smoleńska, której był szefem, czerpała garściami kasę z budżetu państwa, niczym miejskie wodociągi wodę, dzięki czemu komisja Millera była przy niej ubogim krewnym. Ściślej mówiąc: bardzo ubogim. Co zrobiły te dwa gremia nie będę dzisiaj pisał, bo to nie jest temat mojego tekstu.
Otóż mamona ta tak mocno padła Wackowi (przepraszam za familiarne określenie) na głowę, że puściły mu hamulce fundamentalnego rozsądku i instynktu samozachowawczego. I wypalił z tej swojej dwururki: to ja wykończyłem Caracale! W obozie zjednoczonej prawicy alarm podniósł się natychmiast i lampki na Nowogrodzkiej rozbłysły czerwone, i konsternacja zawisła, niczym samotna nuta skrzypaczki. Czym prędzej plan B zaczęto wdrażać (a może C, D i E jednocześnie) i heja dementować słowa Wacława Wacka. Dramat wielki, bo jednym zdaniem runął cały kościół smoleński, choć religia bronić się będzie jeszcze czas jakiś. Znaczy doktór konfabuluje ci on? Wychodzi na to, że tak, skoro MON wydał szybko takie oświadczenie, a i lewe ucho prezesa w osobie wicemarszałka Brudzińskiego także sugestię taką rzuciło.
Ale ja nie o tym. Pal licho kościół smoleński, ten wyznawców ma coraz mniej i niebawem skończy, jak Świadkowie Jehowy w Rosji. Co innego bulwersuje, a mianowicie to, że mamy do czynienia z największą aferą w III i IV RP razem wziętymi. Przynajmniej na to wskazują wszystkie znaki na Niebie i Ziemi. Otóż pan Berczyński dostęp miał do tajnych dokumentów przetargowych na zakup 50 śmigłowców bojowych francuskiej firmy Airbus Helicopters, głównego konkurenta Boeninga, w którym to rzeczony pan Berczyński pracował długie lata. Ze słów tego pana wynika, że powodem odrzucenia oferty Francuzów nie było nieprzejednane stanowisko AH, tylko ukartowany przekręt z niejasnymi, jak na razie, powiązaniami w tle.
Dlaczego to może być największa afera w wolnej Polsce? Bo dotyczy gigantycznej kwoty pieniędzy, czyli ok. 13,5 mld złotych. Tyle bowiem w ramach umowy na dostawę śmigłowców Caracal miało zostać zainwestowane w Polsce przez Airbus. Jeszcze raz: 13,5 mld złotych miało być zainwestowane w Polsce.
Oto niepodważalne fakty (za portalem Money.pl):
Koncern Airbus, po zerwaniu rozmów przez PiS, wystosował list otwarty do polskiego rządu, w którym oświadczył, że zaoferował kontrakt offsetowy o wartości przekraczającej cenę netto dostawy 50 śmigłowców, która została ustalona w wysokości 10,8 mld zł. Według producenta, Ministerstwo Rozwoju miało się domagać jeszcze kompensaty poprzez offset nie tylko ceny netto dostawy, ale również dodatkowych 23% odpowiadających kwocie polskiego podatku VAT. To podnosiło łączną wartości offsetu do 13,4 mld zł. Airbus przystał i na to. W liście prezesa Airbus Helicopters czytamy: „Wartość naszej oferty offsetowej wygenerowałaby większe korzyści gospodarcze w Polsce niż przychody, które przypadłyby Airbus Helicopters w ramach umowy na dostawę śmigłowców”. Airbus ocenił, że jego oferta offsetowa zapewniłaby co najmniej 30 lat działalności polskim spółkom państwowym, miała również przewidywać bezpośredni udział 28 międzynarodowych spółek lotniczych, które zapewniłyby transfer technologii i know-how do polskiego przemysłu. Producent pisał też o miejscach pracy, które chciał w Polsce stworzyć. „Ambicją Airbus Group było stworzenie w Polsce 6000 miejsc pracy, z czego program Airbus Helicopters doprowadziłby do stworzenia 3800 miejsc pracy, w tym bezpośrednio 1250, głównie w Łodzi, Radomiu i Dęblinie”. Należące do Polskiej Grupy Zbrojeniowej łódzkie Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 1, które jak napisano w liście, zajmują się cały czas „obsługą rosyjskich śmigłowców starej generacji”, miało zostać przekształcone w „światowej klasy przemysłowe centrum śmigłowcowe”. Koniec cytatu.
Co się stało po zerwaniu rozmów? Do gry wszedł bez przetargu Boening. Ten sam, w którym pracował pan Berczyński.
Największą dotąd aferą wolnej RP była afera Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Według aktu oskarżenia Skarb Państwa stracił z powodu afery FOZZ: 119,5 mln USD, 9,6 mln DEM, 16,8 mln FRF, 125 mln BEF oraz 35,9 mld starych zł polskich (3,59 mln PLN). Łączne straty wynosiły zatem 334 mln nowych zł (po kursie z 31 grudnia 1995 – 2,4680 PLN za 1 USD). Nawet gdyby licząc dzisiejszy kurs USD, afera FOZZ jest niczym pikuś w porównaniu do afery z Caracalami.
Bądźmy jednak realistami. W dzisiejszej Polsce nie ma żadnych szans na wyjaśnienie tej sprawy. Żadne CBA (Kamiński) i żadna prokuratura (Ziobro) jej nie wyjaśnią, nie ma też szans na komisję sejmową. PiS będzie częstował naród kolejnymi wezwaniami Tuska przed oblicza prokuratorów i snuł domysły o Carycy Katarzynie w sprawie piramidy Amber Gold.
Pozostaje czekać, aż Wacek wróci do nas, ale nie do Polski PiS, państwa teoretycznego z definicji, tylko do Polski normalnej, która zajmie się nie tylko emerytowanym doktorem od termobarycznych bomb, ale przede wszystkim jego mocodawcą, a w zasadzie mocodawcami.
Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Co zrobi z nią opozycja? Afera ta, to gigantyczne paliwo polityczne, na którym można wiele ugrać, ale i też dużo stracić, jeśli się to rozegra fatalnie. Niebawem debata nad wnioskiem o odwołanie Macierewicza i nie ma lepszej okazji, aby walić w PiS jak w bęben. Ale zanim do debaty dojdzie trzeba nakręcać tę sprawę bez pardonu. Nie ma przebacz!
A głównym hasłem tej kampanii winno być zawołanie: Wacek, wróć do nas, czekamy!