Z okazji rocznicy „Solidarności” (tej prawdziwej, nie zaś obecnych pisowskich rozrabiaczy) przez media przetoczyła się fala wspomnień, pamiątkowych zdjęć, itp.. Zwłaszcza jedno zdjęcie zwróciło moją uwagę; pokazywało ono ekipę stoczniowców ich doradców po podpisaniu porozumień gdańskich 31 sierpnia 1980r.
Widać na nim w pierwszym rzędzie krzeseł od lewej Geremka, Mazowieckiego, Wałęsę i prof. Kowalika (ekonomistę). Oni i inni, po pełnych napięcia dniach, zrelaksowani, uśmiechnięci, wymieniający się uwagami. W czwartym rzędzie siedzi Lech Kaczyński. Z nikim nie rozmawia, do nikogo się nie uśmiecha. Patrzy przed siebie (w świetlaną przyszłość?).
Nie będę zatrzymywać się zbytnio nad cechami osobowościowymi zmarłego. „Koń jaki jest, każdy widzi” – można było przeczytać w starej polskiej encyklopedii. Małostkowość, skłonność do pomówień, mściwość były wielokrotnie podkreślone (ostatnio w związku ze sprawą nieszczęsnego pierwszego pilota z lotu do Gruzji). Mnie, znacznie bardziej niż osobowość, interesuje r z e c z y w i s t e miejsce Lecha Kaczyńskiego w historii.
Istnieje taki termin: pecking order. Dosłownie: „kolejność dziobania”, wyznaczający miejsce w ptasim stadzie. W polityce używa się go do określania ważności jednostki w danej wspólnocie. Wspomniane zdjęcie wskazuje właśnie na miejsce Lecha Kaczyńskiego w tamtych czasach. Potem, jak przedtem, bronił przed sądami pracy wyrzucanych związkowców, sensownie używał prawnych argumentów podczas obrad stolika związkowego przy „Okrągłym Stole” w 1989r. (tak krytykowanym przez obu braci). Kiedyś zapytałem nieaktywnego polityka, uczestnika tych wydarzeń od końca lat 70., powiedział – z życzliwością – o miejscu Lecha Kaczyńskiego w ruchu Solidarności: „On liczył się, na pewno miał solidne miejsce w czwartej dziesiątce”.
To było niewątpliwie coś, ale bez przesady. Jaki jest powód do „deifikacji” uprawianej przez Jarosława Kaczyńskiego, wariatkowa z Krakowskiego Przedmieścia, czy – co dziwi najbardziej – pp. Głódzia, Michalika i innych członków ciała przekształcającego się w jakieś pisowskie biuro polityczne?
Pomniki Lecha Kaczyńskiego, krzyże z Lechem Kaczyńskim noszone przez wariatkowiczów. Dość wygłupów!! Czy nowsza wersja modlitwy ma zaczynać się teraz od słów: „W imię ojca i syna i brata bliźniaka…?” Nie mnie, liberalnemu sceptykowi, wytykać temu dziwnemu towarzystwu brak religijności, ale gdybym był głęboko wierzącym katolikiem, to te krzyże z Kaczyńskim uważać bym musiał za bluźnierstwo. Kiedyś modna była metoda leczenia w postaci podrzucania delikwenta owiniętego w mokre prześcieradła. Może to jest metoda na otrzeźwienie?
Hucpy wawelskiej już się nie odwróci, nawet jeśli okaże się – co do czego nie mam wątpliwości – że to Lech Kaczyński, tym razem przez pośredników, wpłynął na to, że piloci podjęli, nieszczęśni, próbę lądowania w warunkach, w których tego im czynić nie było wolno. Jedyna pociecha to fakt, że w swoim lizusostwie episkopat nie kazał budować oddzielnej krypty, tylko sarkofag Lecha Kaczyńskiego umieszczono przy wejściu do krypty Józefa Piłsudskiego. Ta różnica pozycji odzwierciedla właśnie ów pecking order – różnicę tego, co zrobili dla Polski obaj panowie…