Umowa społeczna to umowa dorozumiana, nigdzie nie spisana, regulująca sposób w jaki społeczeństwo działa i uznawana przez ludzi przez sam fakt, że decydują się być jego członkami. To sucha i nieostra definicja, ale będzie nam potrzebna by określić czy nowa umowa społeczna jest nam potrzebna, a jeśli tak to czy ma szanse powstać.
Zmiany umowy społecznej wymagają szerokiego porozumienia znaczącej większości społeczeństwa. Często zgody niechętnej i przyjmowanej bez entuzjazmu, a z konieczności. Czasem przyjmowanej z nadzieją jak po upadku komunizmu. Jej naruszenia zaś spotykają się z gniewem i protestami – ostatnio przy okazji pogwałcenia aborcyjnego status quo.
Tu dochodzimy do pierwszego pytania: czy nowa umowa społeczna jest potrzebna? Właściwie wydaje się, że już mamy nową umowę społeczną: bo stara już została w wielu punktach zmieniona. Zmianie uległy kwestie ustrojowe czy wspomniana wcześniej kwestia aborcji. To jednak nie wszystko. Główną zmianą jest centralizacja władzy – nie tyle w Warszawie, czy w rękach parlamentu – ale w rękach jednego człowieka. Człowieka otaczanego nabożną czcią przez swych wyznawców. To odwrócenie całego procesu tworzenia państwa na wzór zachodniej demokracji i zwrócenie się ku wschodowi, gdzie tego typu działanie jest normą. Do tej pory władza dzielona była między wiele – mniej lub bardziej przyjaznych instytucji. Apogeum tego procesu był moment, w którym Donald Tusk zatrzymał na stanowisku szefa CDB Mariusza Kamińskiego – wiedząc, że władza korumpuje i dobrze by ktoś bardzo krytyczny patrzył jej na ręce. Dziś Prezes Trybunału Konstytucyjnego robi obiadki wodzowi narodu.
Zmianą umowy społecznej było właśnie stwierdzenie, że kto ma siłę bierze wszystko. Jednym z bardziej perfidnych uzasadnień było powoływanie się na demokrację – jakby samodzielna większość w parlamencie, niewynikająca ani z większości głosów, ani tym bardziej z woli większości społeczeństwa dawała prawo do zmiany wszystkiego co władcy przyjdzie do głowy – także dotychczasowej umowy społecznej. Pierwszym powodem do zmiany umowy społecznej jest zatem fakt, że stara została zdeptana, a dewastacja jest tak daleko idąca, że trudno wyobrazić sobie powrót do status quo ante.
Jest i drugi powód: środowisko w jakim się obracamy dotarło do punktu demokratury – czyli zwyrodnienia demokracji dającej większości wszystkie prawa bez oglądania się na jakiekolwiek prawa mniejszości. Tym właśnie było odejście od liberalnej demokracji – przekonanie, że większość może z mniejszością zrobić wszystko. I takie podejście utrwala się właśnie dla tego, że większości się bardzo podoba i korzysta z niego w każdym zakresie. To także zmiana języka polityki. Tradycyjne partie chciały pokazać, że będą rozwijać Polskę i poprawiać poziom życia obywateli. Na ile te deklaracje wypełniali, i na ile ich pomysły były dobre to inna kwestia. Dziś jednak partia rządząca mówi o tym, że trzeba dać naszym: prawdziwym Polakom – zabrawszy zgniłej elicie, gorszemu sortowi. Nie stworzyć dobrobyt – zabrać jednym, a dać drugim. Polityka przestała być grą o sumie dodatniej, a zaczęła być grą o sumie zerowej. I to też podoba się elektoratowi. Słychać często „może kradną, ale się dzielą”. Ukradzionym.
Tu warto się zastanowić kim jest ta większość, która daje wodzowi władzę. Analiza poparcia dla partii politycznych oraz demograficzna nie pozostawia złudzeń – mamy do czynienia z konfliktem pokoleniowym – nawet jeśli do wielu to jeszcze nie dociera. Połowa osób posiadających prawa wyborcze ma powyżej 50 lat, a do tego głosuje częściej. Zatem dotarcie do tej grupy społecznej gwarantuje władzę. I to jest cel działań, ta większość daje władzę więc ta większość dostanie to co się uda wycisnąć z mniejszości. A wyciskanie następuje na skalę bezprecedensową – nawet jeśli nawet okradani nie zdają sobie z tego sprawy.
Największym transferem od młodych do starych w ostatnich latach to polityka epidemiczna. Skupiała się na ochronie narażonych – starych, kosztem aktywności młodych. Nie jestem pewien czy dało by się to zrobić inaczej (choć lepiej na pewno) jednak mało słychać o tym, że koszt ochrony staruszków ponieśli młodzi tracący swe firmy i źródła dochodów, czy wręcz szanse edukacyjne. Dlatego szczytem nieprzyzwoitości było przegłosowanie 14. emerytury w czasie, kiedy młodzi ledwo dają sobie radę, a dla starszych lockdown to ledwie drobna niedogodność nie mająca dużego wpływu na codzienne życie, a jeszcze mniejszy na dochody.
To oczywiście nie koniec dużych transferów od młodych do starych: podniesienie wieku emerytalnego, 13. emerytura, waloryzacje kwotowe. Słychać o kolejnych choćby związanych z opodatkowaniem emerytur. Z drugiej strony budżet jednak nie jest z gumy i Nowy Ład ma zawierać podniesienie podatków (dla młodych – emeryci mają płacić mniej) – oczywiście pod hasłami odbierania bogaczom. Tyle, że bogaczy u nas za mało więc zapłaci klasa średnia próbująca odchować dzieci.
Powyżej wskazałem głównie transfery w zakresie materialnym, ale większość bierze wszystko – nawet jeśli strata dla młodych jest duża, a dla starych uzysk symboliczny. Dominuje tu utrzymanie (a właściwie powrót do) bardzo konserwatywnych stosunków społecznych. Lista jest długa: in vitro, aborcja, związki partnerskie, prawa LGBT, uprzywilejowanie Kościoła Katolickiego, ochrona uczuć religijnych. Powoli przebijają się postulaty zakazu rozwodów. Wszystko to właściwie nie dotyczy starych w wymiarze praktycznym: oni in vitro ani aborcji nie potrzebują. Serce jednak rozpala ciepełko moralnej wyższości. Nie dziwi zatem, że w grupie wiekowej powyżej 50 lat na PiS głosuje ponad połowa.
Zatem obecny układ demograficzny powoduje, że młodzi nie mają szans w procesie demograficznym – a ich sytuacja będzie się z każdym rokiem pogarszać. Czekają nas 15, 16 i 17. emerytury – młodych zaś bieda. Żadna bowiem partia chcąca rządzić nie wystąpi przeciwko interesom największego elektoratu. Zwycięzca weźmie wszystko. Potrzebna by była więc umowa społeczna odmienna od obecnej – gdzie prawa mniejszości nie są deptane. Gdzie starsi byliby skłonni odpuścić kwestie istotne dla nich symbolicznie, ale też te ekonomiczne.
Jednak istnienie potrzeby takiej umowy nie oznacza, że ona powstanie. Jak pisałem wcześniej wymaga ona szerokiego porozumienia społecznego, a nie ma żadnego powodu by uprzywilejowana większość rezygnowała z czegokolwiek. Bo niby czemu? A bez zgody większości nowej umowy nie będzie. Obawiam się, że może ona zostać wypracowana, kiedy w grę zacznie wchodzić ostatnia część przytoczonej na początku definicji umowy społecznej mówiąca, że „uznawana jest przez ludzi przez sam fakt, że decydują się być jego członkami”. Otóż młodzi nie mogą wygrać demokratycznie, ale dość swobodnie mogą zagłosować nogami. Gdzie indziej znajdą społeczeństwo, gdzie będą mogli mieć dostęp i do in vitro, i do aborcji, nie będą łupieni podatkami na 20. i 21. emeryturę dla osób, które spokojnie mogłyby jeszcze pracować. Po prostu dokonają zmiany umowy społecznej – skoro nie mogą dokonać zmian w umowie społecznej i świetnie sobie poradzą. Tego samego jednak nie będą mogli powiedzieć staruszkowie – oni bez młodych sobie nie poradzą – bo ich emerytury nie biorą się z powietrza. To co ich będzie czekało to w najlepszym razie wegetacja na krawędzi ubóstwa.
Obawiam się jednak, że starsi zorientują się w swojej sytuacji dużo za późno. Kiedy systemy społeczne ulegną załamaniu gotowość starszych do porozumienia wzrośnie – nie będą się tylko mieli z kim porozumieć. Zatem czy nowa umowa społeczna jest potrzebna? Bardzo. Czy możemy się spodziewać, że powstanie? Nie bardzo. I przeszkodą nie jest tu tylko PiS. On jest manifestacją nieuchronnych procesów gdzie przy kurczących się zasobach większość chce poprawić swoją sytuację kosztem mniejszości – nawet jeśli sam proces nie jest jeszcze oczywisty ani dla beneficjentów, ani dla wyzyskiwanych.
Autor zdjęcia: Rod Long