Wtorkowy pojedynek Polski i Rosji zapowiadany był jako wydarzenie nie tylko sportowe. Im bliżej było do pierwszego gwizdka, tym więcej komentatorów dostrzegało w pojedynku piłkarskim znamiona krwawej bitwy.
Przemiany polityczne, które nastąpiły w Polsce w 1989 roku przyniosły bardzo wiele zmian, wielokrotnie już omówionych. Przy okazji Euro przypomnieć możemy sobie coś, o czym zazwyczaj nie pamiętamy: od ponad dwudziestu lat nie musimy już – jak dawniej – przeżywać podtekstów politycznych niemal wszystkich sportowych wydarzeń: meczów ze Stanami Zjednoczonymi (bo to wrogi Zachód), ze Związkiem Radzieckim (bo to wrogi Wschód), NRD (bo to wróg), Węgrami (bo to inny wrogi Wschód), etc.
I z pewnością nie powinniśmy tego żałować, pamiętając o srebrnej reprezentacji Węgier z Mistrzostw Świata w 1954 roku, która przestała istnieć dwa lata później ze względów politycznych, po rewolucji węgierskiej. Albo o słynnej krwi w wodzie w 1956 roku. A to tylko przykłady węgierskie. Polskie są mniej tragiczne, ale wystarczy wspomnieć o bojkocie Igrzysk Olimpijskich w Los Angeles, a także o dziesiątkach złamanych przez komunistyczny ustrój piłkarskich karier (chociażby Włodzimierza Lubańskiego), żeby przekonać się, że mieszanie polityki i sportu wyłącznie szkodzi.
Na szczęście – lata, gdy sport był polityczny, minęły. Co jakiś czas, przy takich okazjach jak np. organizacja Igrzysk Olimpijskich przez Chiny temat wracał, jednak nie było to związane z takimi emocjami (a przede wszystkim – narodową awersją), jak wcześniej. Przynajmniej tak wydawało się do wtorkowego meczu z Rosją.
A jeszcze kilka miesięcy temu, gdy Antoni Macierewicz wspomniał o wojnie z Rosją, która miała zostać wypowiedziana 10 kwietnia 2010 roku, spotkał się w powszechną krytyką. Krytyką – co w przypadku tak kontrowersyjnego polityka trudne – nawet większą niż zazwyczaj. Dziś okazuje, że Macierewicz w pewnym sensie miał rację. Jak inaczej niż wojną (oczywiście – zimną) można wytłumaczyć to, że media tak szeroko przed meczem z Rosją informowały o jakimś domniemanym pozasportowym aspekcie tego spotkania?
I nie były to wyłącznie te media, które od czasu katastrofy w Smoleńsku poświęcają Rosjanom zdecydowanie za dużo miejsca. Przemysław Iwańczyk – dziennikarz Sport.pl – w rozmowie z Krzysztofem Materną zapowiadał „polsko-rosyjską wojnę” (na szczęście Materna odpowiedział, że „w ogóle nie czuje atmosfery wojny” i „jest ostatnim, który będzie tę atmosferę podsycał”). „Newsweek” na okładce umieścił fotomontaż Franciszka Smudy jako marszałka Józefa Piłsudskiego podpisany: „Bitwa Warszawska 2012 – dlaczego w meczach z Rosją chodzi nie tylko o piłkę”. Również Monika Olejnik pytała Zbigniewa Bońka w „Kropce nad i” o polityczny aspekt meczu. Były piłkarz Juventusu stwierdził, że z zaskoczeniem patrzy na to, że z dzisiejszego meczu próbuje robić się zjawisko polityczne. Media jednak nadal głosiły swoje, wbrew opiniom niemal wszystkich fachowców, którzy tezę o polityczności (albo pozasportowości) meczu z Rosją wyśmiewali.
Swoją drogą, liczba mnoga w tytule „Newsweeka” jest bardzo interesująca, ponieważ z Rosją graliśmy w piłkę nożną bardzo rzadko. Zaledwie trzy razy, z czego pierwsze dwa towarzysko. Znacznie większe emocje budziły w ostatnich latach mecze Polaków z Rosjanami w siatkówkę. Jednak nigdy nie były to wydarzenie polityczne!
Skąd więc ta atmosfera? Najprawdopodobniej przez katastrofę w Smoleńsku. Tę samą katastrofę, której wykorzystywanie w polsko-rosyjskich relacjach krytykowali niemal wszyscy, poza politykami i sympatykami Prawa i Sprawiedliwości. Teraz, co prawda, krytykują bezpośrednie wykorzystywanie tragedii sprzed dwóch lat, jednak prawie nikomu nie przeszkadza podsycanie społecznych emocji i wznoszenie meczu Polski i Rosji do wydarzenia – z jakichś względów – pozasportowego. Jak to się skończyło we wtorek – widzieliśmy wszyscy przed meczem.
Oczywiście – nie tylko my jesteśmy winni. Nasi wtorkowi rywale także podgrzewali tę atmosferę, chociażby poprzez wypowiedzi ministra sportu. Nie możemy jednak zapomnieć, że Rosja nadal nie jest krajem demokratycznym, przez co łączenie sportu z polityką jest za naszą wschodnią granicą czymś naturalnym. To my – jako państwo demokratyczne – musimy zadbać o to, żeby rywalizacja sportowa była czysta, a nie przepełnioną politycznymi podtekstami, co rosyjskiej władzy wyłącznie pomaga.
Powinniśmy sport od polityki rozdzielić pod każdym względem – tzn. w kontekście Euro zapomnieć także o autorytarnej rosyjskiej władzy. Tak samo, jak chcieliśmy w latach 70. i 80., żeby inne narody widziały w naszych piłkarzach wyłącznie najzdolniejszą generację w historii polskiej piłki nożnej, a nie wysłanników reżimu, który – podobnie jak współczesna Rosja – mógł się wielu zagranicznym kibicom nie podobać.
Szkoda, że daliśmy sobie tę sportową wojnę z Rosją wmówić – i Antoniemu Macierewiczowi, i rosyjskiej władzy, której narodowa rywalizacja jest potrzebna (jak każdemu niedemokratycznemu państwu) w wewnętrznej polityce.
Wtorkowy mecz był arcyważny. Jednak wyłącznie ze względów sportowych, a nie dlatego, że graliśmy właśnie z Rosją.