Sprawa ewentualnego przyjęcia uchodźców przez Polskę jest prosta: zawsze powinno się pomagać, kiedy sytuacja wymaga od nas okazania pomocy i to w dramatycznych okolicznościach, a w dodatku koszt jest dla nas niewielki. Jest to powinność natury moralnej, a nie politycznej i to łatwa do zdefiniowania, bo wyczuwalna odruchowo. Próby udowodnienia, że rzekomo ten koszt właśnie nie jest niewielki (bo w gronie uchodźców mogą być potencjalni terroryści), albo że uchodźcom w tej chwili już nie grozi krzywda, służą tak naprawdę zamgleniu prostej prawdy i stworzeniu argumentów zastępczych po to, by odwieść uwagę od prawdziwych: nieufności wobec obcych, niechęci wobec zachodniej Europy i lęku polityków przed podjęciem ryzykownej sondażowo decyzji w środku kampanii wyborczej. Ci którzy używają tych zabiegów po prostu próbują racjonalizować swoje emocje.
Jednak równie wielką obłudę widać po stronie zachodnioeuropejskiej.
Uchodźcy z Syrii i innych krajów dotarli do Niemiec, Włoch i tam się obecnie znajdują. Tych kilka tysięcy osób mamy ewentualnie przejąć właśnie z Niemiec, a nie z Syrii, ani z Libii. Jest zatem faktem, że obecnie nic złego im nie grozi i wywożąc ich z Niemiec do Polski nie pomożemy im, tylko Niemcom, którzy przyjmując setki tysięcy uchodźców znaleźli się w kłopotliwej sytuacji. A zatem płynące do Polski wezwania do okazania solidarności są wezwaniami do solidarności z Niemcami, a nie z Syryjczykami. Syryjczycy są tutaj przedmiotem, a nie podmiotem tej solidarności. Wezwania niemieckich i włoskich polityków mają na celu ulżenie Niemcom i Włochom, a nie uchodźcom. Tak jak polscy oponenci pomocy imają się naciąganych argumentów, żeby pomocy nie okazać, tak włoscy i niemieccy politycy oraz publicyści usiłują wywrzeć presję na Polskę używając argumentów moralnych, by ukryć fakt, że naprawdę chodzi im o pozbycie się problemu.
Jak Juncker ukraść komuś krowa to być dobrze
Oczywiście w niczym nie zmienia to istoty sytuacji, bo nawet pokrętna argumentacja nie przekreśla istoty sprawy. Ale dla własnej wiedzy warto się zorientować z kim mamy do czynienia i jakimi metodami posługują się politycy, którzy dzisiaj domagają się od Polski okazania solidarności. Jean Claude Juncker, szef Komisji Europejskiej, jeszcze niedawno był premierem Luksemburga i osobiście zajmował się organizowaniem raju podatkowego dla europejskich przedsiębiorstw uciekających od opodatkowania w swoich macierzystych krajach. Zatem do moralizowania i domagania się solidarności europejskiej przeszedł płynnie od okradania z pieniędzy reszty Europy – zarówno tych krajów, którym mamy teraz pomagać, jak i nas samych. Premier Włoch Matteo Renzi miał okazję wykazać się solidarnością europejską kiedy Unia wprowadzała sankcje wobec Rosji za agresję na Ukrainę. W maju 2014, kiedy Unia przygotowywała sankcje, a Polska nawoływała do europejskiej solidarności Renzi w telewizyjnej wypowiedzi oskarżył Donalda Tuska o antyrosyjskość, a następnie złamał bojkot Putina i poleciał do Moskwy na rozmowy polityczno – biznesowe. W tym samym roku władze Austrii, w której obecnie padają pomysły ukarania Polski za brak solidarności odebraniem jej dotacji unijnych przyjmowały Putina w Wiedniu demonstracyjnie pokazując lekceważenie dla europejskiej solidarności i realizując swoje partykularne interesy.
Jest oczywiste, że dla wielu zachodnioeuropejskich polityków idea solidarności jest narzędziem osiągania własnych celów i jest dobra wtedy, kiedy im służy, a gdy im zawadza nie mają żadnych skrupułów, żeby ją deptać. Należy im okazać pomoc nie dlatego, że się od nas jej domagają, tylko pomimo tego. I przypominać, że solidarność europejska nie powinna być ulicą o ruchu jednokierunkowym.