Czy pamiętacie, jakie wrażenie wywarła na wszystkich skala Czarnych Protestów? Gdy czoło łódzkiej manifestacji zbliżało się do pl. Wolności, ostatnie jej uczestniczki mijały dopiero ul. Narutowicza. Na zdjęciach, które zdobywały w mediach społecznościowych tysiące lajków, widać, jak długi na prawie kilometr odcinek wypełniają głowy protestujących. Rzecz nie do wyobrażenia jeszcze kilka miesięcy wcześniej.
Ostatni raz Łódź widziała podobny pochód – złożony głównie z kobiet, w tym wielu matek z dziećmi w wózkach – w gorący lipcowy dzień 1981 r., w karnawale Solidarności.
Ale wtedy uczestniczek było jeszcze więcej, prawdopodobnie powyżej 50 tysięcy; świadkowie obserwujący demonstrację z balkonów kamienic twierdzą, że rozciągała się od pomnika Kościuszki aż do domu handlowego Central. Takiej frekwencji nikt się nie spodziewał. Buzowały emocje.
Wcześniej Solidarność nie nawoływała ludzi do wyjścia naulicę, między innymi z obawy przed tym, że sytuacja wymknie się spod kontroli, dojdzie do prowokacji, padną strzały, ktoś zginie. I tym razem działacze byli na początku nieprzychylni pomysłowi organizacji akcji ulicznej. Ale nie mieli szans w starciu z argumentami zdesperowanych kobiet, które po 8 godzinach pracy kolejne 12 spędzały w sklepowych kolejkach – nierzadko tylko po to, by do domu wrócić z niczym. Sytuacja pogarszała się niemal z dnia na dzień, system kartkowy był kompletnie niewydolny. W Łodzi przedstawiało się to szczególnie źle – województwo łódzkie było niewielkie i uprzemysłowione, dostawy żywności z przynależnych do niego terenów rolniczych okazywały sięabsolutne niewystarczające. Rozkwitał czarny rynek – ale nie każdy miał do niego dostęp. Zaczęły powracać wspomnienia o wojennym i powojennym głodzie. Solidarnoś
Dziś wiemy, że łódzki marsz głodowy był największą demonstracją uliczną w okresie PRL.
Wyczerpane łodzianki zaprotestowały przeciwko polityce rządu i gospodarce niedoboru – choć niektóre twierdzą, że ich manifestacja była „apolityczna”, chodziło przecież „tylko” o sprawy bytowe, o problemy życia codziennego dotykające przede wszystkim kobiet, obciążonych tzw. podwójnym etatem. Niesiono transparenty z hasłami: „Jak zjeść kartkę nożem i widelcem?”, „Głodni wszystkich krajów, łączcie się!”, „Głodne nie będziemy pracować”, „Trzy zmiany, jeden głód”, „Nie damy się podzielić różnymi kartkami”.
Manifestacja wywarła na rządzących wrażenie – co zdarza się nierzadko, kiedy na ulicę wychodzą tłumnie kobiety. Czy nie szkoda, że na podobny krok – na wielką demonstrację w przestrzeni publicznej – nie zdecydowały się włókniarki zwalniane bez osłon z łódzkich zakładów w latach 90. XX wieku? Wracając do roku 1981, po marszu sytuacja w łódzkich sklepach uległa pewnej poprawie. Uczestniczki mówią jednak zgodnie, że nie to jest istotne. Dla nich znaczenie miało przede wszystkim poczucie odzyskanej godności.
Dziś szkolne podręczniki milczą o marszu głodowym.
A my odkrywamy siłę kobiecych protestów z własnych doświadczeń, bez świadomości tego, co działo się w historii/herstorii. Od kilku lat jako przedstawicielka Łódzkiego Szlaku Kobiet prowadzę spacery po mieście śladami kobiet. Na pl. Wolności wspominam zwykle o marszu z 1981 r. Czasem ktoś przypomina sobie to wydarzenie. Nigdy jednak nikt nie odpowiedział na pytanie: kto w imieniu łódzkich kobiet przemawiał w trakcie marszu? Czyim konkretnie pomysłem była ta manifestacja?
Książka amerykańskiej badaczki Shany Penn „Podziemie kobiet”, w której autorka zwraca uwagę na zasłużone, lecz niesprawiedliwie odsunięte na boczny tor działaczki Solidarności, ujrzała światło dzienne 15 lat temu. Potem powstał jeszcze m.in. film Solidarność według kobiet Marty Dzido i Piotra Śliwowskiego. Można powiedzieć, że mieliśmy sporo czasu, by zastanowić się, czy i Łódź – „miasto kobiet” – nie skrywa historii opozycjonistek, których zasługi nie doczekały się odpowiedniego uznania.
Nie odrobiliśmy tej lekcji.
Najlepszym tego przykładem jest niemal kompletnie zapomniana postać Janiny Kończak z zakładów Stomil, jednej z najbardziej zaangażowanych działaczek w regionie łódzkim. Pomysł, by zorganizować marsz głodowy, był jej reakcją na dramatyczne historie kobiet, których słuchała jako kierująca tutejszym zespołem spraw socjalno-bytowych. W trakcie manifestacji przemawiała w imieniu tych, które zwierzały się jej z problemów. Jej słowa wywołały aplauz. Za swoje zaangażowanie poniosła wraz z rodziną wysoką cenę. W stanie wojennym została internowana w ośrodku w Gołdapi, gdzie przetrzymywano kobiety. Troje jej dzieci trafiło na ten czas do domu dziecka. Dziś, jako dorośli ludzie, pytają podobno czasem, dlaczego całe to poświęcenie nie doczekało się uznania. Dlaczego nazwisko matki pozostaje dla łodzian anonimowe?
Janina Kończak krótko po odzyskaniu wolności została zmuszona do emigracji. Mieszka we Francji, jednak przyjechała do Polski na obchody rocznicy marszu głodowego organizowane przez Fundację Łódzki Szlak Kobiet. Oficjalnych obchodów rocznicowych w „mieście kobiet” dotąd nie było.