Wotum nieufności wysunięte przez lidera hiszpańskich socjalistów, Pedra Sáncheza, i poparte przez kontestacyjny ruch Podemos i nacjonalistów z Katalonii i Kraju Basków zakończyło rządy Mariana Rajoya z prawicowej Partii Ludowej. Zakulisowe ustalenia, pozbawione wyborczego mandatu, nijak się mają do „prawa do decydowania”, którego tak donośnie domagają się we własnej sprawie nacjonaliści i radykalna lewica.
Jeszcze tydzień przed feralnym głosowaniem, w środę 23 maja, ludowcy świętowali uchwalenie budżetu, co gwarantowało im kolejne dwa lata spokojnych rządów. Kolejny dzień okazał się początkiem końca. Sąd badający aferę Gürtel, czyli nielegalnego finansowania struktur Partii Ludowej (PP), wydał wyrok.
Oprócz orzeczenia długoletnich wyroków więzienia dla osób bezpośrednio zaangażowanych w matactwa, sąd zdecydował się podważyć wiarygodność Mariana Rajoya, który w toku postępowania zeznawał w charakterze świadka. Sędziowie nie uwierzyli w zapewnienia lidera ludowców, że nie posiadał wiedzy na temat nieprawidłowości. Na wieść o wyroku PP schowała głowę w piasek, co tym bardziej zachęciło opozycję do działania.
Nacjonaliści decydują o zmianie
Zainicjowane przez socjalistów rozmowy kuluarowe przyniosły szybki rezultat. Za wotum nieufności opowiedziała się lewicowa Podemos i nacjonaliści katalońscy. Jednak, Katalończycy po nielegalnej próbie secesji zawieszeni w swych prawach autonomicznych, z czterema kandydatami na regionalnych ministrów z wyrokami sądowymi stanowili niemałe wyzwanie.
Zaakceptowanie ich roszczeń w ówczesnym kształcie było trudne nawet dla socjalistów starających się przepchnąć wotum nieufności. Katalończycy wydawali się być tego świadomi. W ich szeregach wygrała chęć puszczenia ludowców z torbami, nawet jeśli oznaczałoby to pewne ustępstwa.
Punktem zwrotnym było wykreślenie z listy ministerialnych nominacji przez nowego premiera Katalonii, Quima Torrę, kontrowersyjnych kandydatur. Powołanie nowego rządu w Katalonii automatycznie zaowocowało uchyleniem artykułu 155 Konstytucji, który zakładał zawieszenie regionu w jego prawach autonomicznych. Katalończycy usunęli tym samym główną przeszkodę, która mogła okazać się nie do przezwyciężenia dla socjalistów.
Do przegłosowania wotum brakowało jeszcze poparcia Nacjonalistycznej Partii Basków (PNV), która zadowolona z kształtu dopiero co uchwalonego budżetu ociągała się z decyzją. Jednak lojalność względem ludowców mogła okazać się dla nich dyskredytująca w oczach jej regionalnych wyborców. Stąd gdy Baskowie otrzymali zapewnienie, że plan finansowy nie ulegnie zmianie, postanowili dać swoje poparcie nowemu rządowi socjalistów.
Lider socjalistów (PSOE) Pedro Sánchez uzyskał wsparcie od dość kłopotliwych partnerów: konkurującej z socjalistami radykalnej lewicy oraz nacjonalistów zainteresowanych secesją swoich regionów. Do tej pory polityk unikał układów z separatystami, a wszelkie kontakty z Podemos oznaczały igranie z ogniem.
Miał świadomość, że z zaledwie 84 mandatami własnej partii wobec 137 w rękach ludowców, jego rządy będą zdane na łaskę populistów. Stąd przed głosowaniem, zasugerował Rajoyowi, że wciąż może podać się do dymisji i tym utrzymać własną partię u władzy z innym liderem. Przewodniczący ludowców odmówił, a wynik piątkowego głosowania nad wnioskiem o wotum nieufności poparło aż 180 posłów, co z nawiązką przewyższyło 169 głosów sprzeciwu. W konsekwencji, PP w ekspresowym tempie straciła władzę.
Kim jest Pedro Sánchez?
To nie pierwszy raz kiedy lider PSOE zachował się porządnie, co w cynicznym świecie polityki wydaje się wręcz aktem szaleństwa. Kiedy w 2016 roku PSOE postanowiła wstrzymać się od głosu, aby tym samym umożliwić Mariano Rajoyowi objęcie stanowiska premiera, Sánchez nie zgadzając się z linią partii zrzekł się swojego mandatu. Tym samym jest pierwszym premierem w historii hiszpańskiej demokracji, który nie tylko nie wygrał wyborów, ale nie zasiada nawet w Kortezach.
Ponadto, nie ma najsilniejszej pozycji we własnej partii, z którą w 2016 zdobył najniższy wynik wyborczy w historii, wprowadzając do Izby Deputowanych zaledwie 84 posłów. O miejsce lidera walczyli z nim partyjni giganci – andaluzyjka Susana Díaz i baskijczyk Patxi López. Nie lubią go legendy, byli premierzy: Felipe González, José Luis Zapatero, Alfredo Pérez Rubalcaba, a mimo to ku zaskoczeniu wszystkich został premierem.
Jak najdalej od urn
Sprawa wotum nieufności ukazała silny rozdźwięk między programami partyjnymi partii populistycznych, a ich działaniem w praktyce. Żaden z liderów, którzy na co dzień żądają „prawa do decydowania” czyli większej partycypacji wyborców, nie wzdrygnął się przed udziałem w rozmowach kuluarowych.
Co więcej, partie, które wsparły obalenie rządu Rajoya, nie są zainteresowane wcześniejszym rozpisaniem wyborów i nakłaniają Sáncheza do sprawowania urzędu najdłużej jak się da. Powodem są sondaże wyborcze. Prowadzą w nich Ciudadanos, którzy jako jedyni odrzucili możliwość wsparcia wotum nieufności. Dlatego odsunięciem w czasie wyborów są zainteresowani wszyscy pozostali, włączając w to ludowców. Gra na czas, ma, w ich opinii uniemożliwić Albertowi Riverze, liderowi Ciudadanos, objęcie władzy w kolejnej kadencji.
Nie wygląda na to, aby plan osłabienia partii Rivery mógł się udać. Sánchezowi z garstką własnych posłów, trudno będzie sprawować skutecznie urząd. Dodatkowo, pakty z populistami nigdy nie kończą się dobrze. Podemos, Katalończycy i Baskowie nie kryją, że chcą wykorzystać słabość rządu, aby ugrać jak najwięcej, a co za tym idzie kryzys polityczny może jedynie przybrać na sile. Ludowcy już zapowiadają zablokowanie (nota bene własnego) budżetu w senacie, w którym mają większość.
Tymczasem Ciudadanos krytykując afery korupcyjne w łonie ludowców oraz propagując twardą postawę wobec żądań nacjonalistów mają szansę dodatkowo zyskać, kiedy dyskurs populistów ulegnie jeszcze większej radykalizacji. Wotum nieufności może okazać się zaledwie kosmetyczną zmianą, która w dłuższym rozrachunku utrwali jedynie obecną sytuację.
