Leszek Kołakowski powiedział „Nie ma takiej idei, za którą nie można by, gdybyśmy chcieli, odkryć jakiejś innej, i nie ma takiej ludzkiej motywacji, której nie da się, jeśli się tylko dobrze postaramy, uznać za zwodniczą ekspresję innej, jakoby głębszej”. Zgadzam się. Dodatkowo czynię uwagę, że póki co większość ludzi nie potrafi się bez tworzenia owych idei obchodzić. I nie koniecznie chodzi o jakieś wielkie idee (w tym momencie zacznę nieco modyfikować prawdopodobnie źródłowo inny zamysł filozofa).
Nie odrabiamy więc lekcji wyniesionej z buddyjskiej szkoły Zen, która zaleca spędzać większości życia bez noszenia na plecach nieznośnego bagażu tworzenia idei, który zaciemnia nam realny, czyli obecny w tej chwili moment istnienia.
„Jeśli chcesz dotrzeć do siebie, żadnej drogi nie ma. Nie ma przestrzeni ani odległości. Już jesteś sobą, droga nie istnieje. Dlatego zen nazywany jest ścieżką bez ścieżki, bramą bez bramy. Bramy nie ma, to właśnie jest ta brama. Ścieżka bez ścieżki – ścieżki nie ma, a zrozumienie tego to właśnie ścieżka. Zen polega na wrzuceniu cię w twoją rzeczywistość. Nie trzeba niczego odwlekać.
Żyj, spaceruj, kochaj, śpij, jedz, weź kąpiel. Bądź totalny. Pozwól się dziać wszystkiemu. Po prostu bądź. I nie usiłuj rozumieć, ponieważ wysiłek podjęty w tym celu, wysiłek podjęty z zamiarem zrozumienia, stwarza problemy. Stajesz się podzielony. Nie twórz problemów, bądź” – tymi słowami zachęcał swoich uczniów do życia, nie żyjący już indyjski mistyk Bhagwan Shree Rajneesh, znany bardziej jako Osho.
My jednak nieustannie tworzymy problemy natury polemicznej. Polemizujemy ze znajomymi tworząc intelektualne kontrargumenty dla ich tez, przybierających w zaistniałej sytuacji postać tez-oponentów. Dalej, polemizujemy z tym co wmawia się nam w mediach, prasie etc. I tak drążymy czy zagadnienie ewentualnego zidiocenia Jarosława Gowina proponującego deregulację zawodów jest w rzeczywistości zidioceniem autentycznym, bądź pozwalamy się porwać krasomówczym wystąpieniom miłośników i adwersarzy TV Trwam. Wreszcie polemizujemy sami ze sobą wracając z pracy, uniwersytetu, szkoły, zastanawiając się czy kupimy na obiad oliwki do spaghetti , czy jednak zdecydujemy się na tradycyjne schabowe z kapustą. Nasz mentalny hałas dobywający się z umysłu przeszkadza w tym czasie obserwować chwilę doczesną. Obserwować bez identyfikacji i odnoszenia się do słów wymawianych w myślach.
Tymczasem: powracając do Kołakowskiego – mamy ideę za ideą, małą myśl przed myślą wielką, i tak dalej. Prawdziwa nawałnica myślokształtów. Pielgrzymka myśli przebiegająca nam przez głowy nie ma końca. Gdyby umysł za ilość przetwarzanych myśli mógł otrzymywać zapłatę, wykupiłby nawet polisę ubezpieczeniową na pośladki Sereny Williams. Zastanawiałeś/aś się kiedyś o czym myślisz, jak właśnie w tym momencie przysłowiowo zamarłaś/eś lub zgrabiałaś/eś z jakiegoś powodu? Mam na myśli zgrabienie mentalno-myślokształtowe. Czy mój kot myśli? Może on po prostu jest, tak jak trzeba.
Piwo jednak smakuje lepiej gdy bierze się łyk nie wypowiadając w myślach klasycznego „aaachh” czy „mmm”. Ale – drogi czytelniku nie przejmuj się niczym, włączając to moją kondycję psychiczną. Ten tekst to tylko żart i bubel. Iluzja. I tak naprawdę wcale nie istnieje.