Już w ubiegłym roku w kilku swoich tekstach, publikowanych w Liberté, pisałem, że Kaczyński ani nie jest żadnym demiurgiem polityki i szachowym mistrzem, jak go na siłę widzą akolici, ani nie jest też wolny od kardynalnych i śmiesznych wręcz błędów typowych dla kogoś, kto żyje w przeświadczeniu, że jest “emerytowanym zbawcą narodu”. Ani on zbawcą, ani emerytowanym, za to bez wątpienia coraz częściej wpada we własne sidła. Pisałem też, że w zasadzie od początku tego roku, widmo porażek ciągnie się za nim, niczym cień. Dwie porażki są szczególnie spektakularne, co utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że Jarosław Kaczyński, to w istocie polityczny outsider, otoczony jedynie bałwochwalskim zachwytem.
Czy PiS jest wszechmocny?
Pierwsza z tych super porażek, to oczywiście nowelizacja ustawy o IPN. Dla PiSu wytoczenie najcięższych dział przeciwko światu było rzeczą nadrzędną. Kaczyński i jego wyznawcy trąbili wszem i wobec, że walka o dobre imię Polski jest wręcz niezbędna. Czym się skończyło? Tajnymi ustaleniami w siedzibie Mossadu na temat zmian w nowelizacji. Gdybyż to jeszcze były tajne ustalenia w Departamencie Stanu USA, to co innego, ale w Mossadzie? U Żydów? No jakże to tak!? Wielka Polska, która wstała z kolan, klęcząc na nich wcześniej od 30 lat, doznała takiej potwarzy? I to od Tel Awiwu! Aż dziw, że nacjonaliści wspierani przez PiS tak to łagodnie znieśli. Wiadomo – pieniądze uśmierzą każdy ból…
Drugą porażką, moim zdaniem jeszcze dotkliwszą, jest prawy sierpowy, jaki zaliczył wczoraj prezes PiS od sędziów Sądu Najwyższego. Jak to powiedział Radek Sikorski: profesorowie prawa nauczyli magistrów prawa, czym jest prawo. Rzecz jasna nie brak głosów po liberalnej stronie, które mówią, iż Kaczyński nic sobie nie będzie robił z postanowienia SN, ale ja mam odmienne zdanie. Choć rozumiem te wypowiedzi, będące raczej oznaką pewnej rezygnacji i braku wiary, to jednak zgodzić się z nimi nie mogę. Nie wierzę bowiem w to, żeby zdecydowana większość sędziów polskich dała się pokonać garstce nieuków. To byłaby dla sędziów zniewaga nie do przełknięcia.
Skierowanie pytań prejudycjalnych, czyli takich, jakie Sąd Najwyższy każdego członka Unii jest zobowiązany zadać Trybunałowi Sprawiedliwości w Luksemburgu, który jest Sądem Najwyższym UE, wraz z postanowieniem o wprowadzeniu środka zapobiegawczego w postaci zawieszenia procedury zmian w Sądzie Najwyższym RP, spowodowało, że:
– Sędzia Gersdorf nadal jest I prezesem Sądu Najwyższego,
– Jarosław Kaczyński jest w ślepej uliczce. Teraz bowiem musi przenieść walkę na grunt Sądu unijnego,
– z polskich sądów może sobie oczywiście kpić, ale TSUE jest w UE ostateczną wyrocznią i żaden polityk unijny nie ośmieli się przeciwstawić orzeczeniom tego Trybunału. Nie ośmieli się to zrobić nawet Viktor Orban, dla którego są granice igrania z Unią. Kaczyński zostanie więc sam jak palec,
– co mu zatem pozostanie? weźmie SN siłą? Co mu to da? Jak na to zareaguje Europa i wolny świat?
Oczywiście nie brak też głosów, że Kaczyński wyprowadzi Polskę z Unii, co de facto da mu wreszcie upragnioną władzę absolutną. Tym, którzy tak twierdzą, podpowiem, że Polexit oznacza (pokrótce):
– koniec funduszy europejskich,
– wprowadzenie ceł,
– zapaść gospodarczą Polski (Unia bez Polski sobie poradzi, Polska – nie),
– brak funduszy i zapaść oznaczać będzie brak środków na 500+ i inne programy socjalne,
– wprowadzenie paszportów zamiast wolnego przepływu ludzi, co dla młodzieży jest nie do pomyślenia.
A nade wszystko, Polska ma zobowiązania międzynarodowe, w tym w dziedzinie obronności. Już widzę, jak z Polski wyjeżdżają wojska NATO i co na to powiedzą polscy prawi patrioci.
Idąc dalej śladem tych rozważań, porównywanie Kaczyńskiego do Orbana jest fundamentalnym błędem, ponieważ Kaczyński nie ma tego, co ma Orban, czyli większości konstytucyjnej. Dlatego Unia ma pewien istotny problem z Orbanem, ale nie ma tego problemu z Kaczyńskim. Czym innym jest bowiem rozwalanie państwa przy większości konstytucyjnej, a czym innym, gdy ma się jedynie większość zwykłą. Oczywiście, w Unii nie ma zamordyzmu, więc wszystko wygląda, jakby się ślimaczyło, ale Unia nie może sobie pozwolić na to, aby jeden człowiek niszczył fundamenty europejskiej wspólnoty. Już wkrótce więc Kaczyński albo zostanie sam, albo przełknie kolejną żabę i wycofa się z najistotniejszych dla niego zapisów ustawy o SN. Co to będzie oznaczać dla jego wyznawców, nie muszę chyba pisać. I kończąc ten wątek. Kaczyński nie będzie miał także większości konstytucyjnej nawet dzięki nowej ordynacji wyborczej (manewr z ordynacją do PE powtórzy przy wyborach do polskiego parlamentu), która pcha Kukiz’15 w ręce PiS, o czym w dalszej części felietonu.
Ale jest jeszcze jeden ciekawy aspekt tej sprawy. Otóż dowiadujemy się z komunikatu Kancelarii Prezydenta, że Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej nie zastosuje się do postanowienia Sądu Najwyższego, stawiając siebie ponad prawem, co akurat nie jest czymś nowym, burząc tym samym cały system prawny w Polsce. Od teraz bowiem, każdy obywatel, skazany, oskarżony, pozwany, powód, czy oskarżyciel może najnormalniej w świecie odmówić zastosowania się do orzeczenia jakiekolwiek sądu w Polsce, zgodnie z zasadą, że każdy obywatel jest równy wobec prawa, o czym z lubością podkreślają przedstawiciele władzy. Muszę przyznać, że to epokowy ruch najwyższego urzędnika państwowego, doktora prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Brawo, panie prezydencie!
Reasumując: ruch, jaki wczoraj wykonał Sąd Najwyższy uważam za genialny. Uważam też, że doprowadzi on do poważnych kłopotów obóz władzy, także dlatego, że siedmioro sędziów totalnie zaskoczyło Kaczyńskiego i spółkę. Twierdzę, że nie przewidział on tego i nie przewidział tego też żaden z magistrów z Ministerstwa Sprawiedliwości. Co o tym świadczy? Przede wszystkim komunikat Kancelarii Prezydenta, Tweety poniżej poziomu, skierowane wyłącznie do własnego elektoratu oraz wycie na Sąd Najwyższy w mediach społecznościowych w wykonaniu płatnej armii trolli, a także już od dawna brak kontrasygnaty premiera w kluczowych kwestiach dotyczących SN. To wszystko mówi nam, że po stronie władzy jest chaos. To nieprawda, że PiS jest wszechmocny. Pora najwyższa to zrozumieć. Mówię to także do tych wszystkich, którzy nawołują do przejęcia władzy poprzez ulicę. Trzeba być pozbawionym wyobraźni, aby namawiać do tego. Takie działanie byłoby dopiero paliwem dla władzy, toż przecież oni tylko na to czekają! A po ruchu ze strony SN, byłoby to wręcz dla nich zbawieniem. Jedynym sposobem na PiS musi być kartka wyborcza. Zgoda, nie będzie to łatwe, ale tylko to jest możliwe.
Czy Platforma ma być bardziej lewicowa?
Tak, wygranie z PiS nie będzie łatwe, ale nie przez działania obozu władzy, a paradoksalnie, przez to, co się dzieje po liberalnej stronie sceny politycznej. A tutaj trwa rozgorączkowana dyskusja o tym, czy Platforma ma być bardziej na lewo i czy Nowoczesną należy zjeść na śniadanie, czy na kolację. Zamiast skupiać się na celu najważniejszym, toczymy boje ze sobą na “śmierć i życie”, obrażając się na siebie, niczym dzieci w piaskownicy. Oczywiście, nie mam nic przeciwko dyskusjom, których celem jest wypracowanie wspólnej linii działania. Gdy przeradza się to w “wojnę domową”, mówię stanowcze nie.
Moim skromnym zdaniem Platforma nie powinna skręcać na lewo. PO nigdy nie była lewicowa i nie powinna się taka stać. Owszem, rozumiem potrzebę pozyskiwania elektoratu centro-lewicowego, ale tym powinna zająć się Koalicja Obywatelska, a nie sama Platforma. Innymi słowy, ten elektorat powinien przyciągać blok ugrupowań zbudowany z PO, Nowoczesnej i PSL. Jak to robić? Przyciągać środowiska centro-lewicowe w rodzaju Inicjatywy Polskiej, jako cały zjednoczony obóz, przy czym zjednoczenie rozumiem, jako wspólnotę celów i przekonań zbudowanych wokół fundamentów państwa prawa. Pamiętajmy o jednej ważnej kwestii, lewica ma awersję do Platformy, ale do Koalicji Obywatelskiej już niekoniecznie.
Wydaje się, że Grzegorz Schetyna tak właśnie na to patrzy. Nie chce mi się wierzyć, aby szef Platformy nagle stał się lewicującym politykiem. Ruch z Kazimierzem Ujazdowskim na pewno o tym nie świadczy – w moim przekonaniu, to decyzja związana ze wzmocnieniem Nowoczesnej, gdyż Schetyna rozumie, że do pokonania PiS bardziej jest mu potrzebna silniejsza Nowoczesna, niż słabsza. Twierdzę, że między bajki należy włożyć tezę, iż przewodniczący Platformy nosi w sobie tajny plan zemsty na partii Lubnauer.
Przed takim myśleniem przestrzegam też część sympatyków i wyborców Platformy, a także niektórych polityków z samej PO. Myślenie to sprowadza się do traktowania Nowoczesnej jak politycznego leszcza, którego należy zgrillować i pożreć. Przypomnę tylko, że w polityce często zdarza się tak, iż dzisiejszy mikrus z kłopotami staje się po czasie ważnym graczem. Sama Platforma ma przecież taki epizod za sobą. Połknięcie Nowoczesnej byłoby zgubne tak samo dla PO, jak i dla N. Nie wierzę w ten scenariusz, w każdym razie w perspektywie najbliższych lat, zakładając oczywiście, że sama Nowoczesna nie przyłoży do własnego rozpadu ręki. Zwracam też uwagę na to, aby nie postrzegać PO jako jedynej i wielkiej siły, która na Opozycji nie ma sobie równych. Takie myślenie, to pierwszy krok do upadku. Wielkość lidera polega na tym, że po partnersku traktuje nie tylko równego sobie, ale przede wszystkim mniejszego. Patrząc na poczynania Grzegorza Schetyny odnoszę wrażenie, że tak właśnie do tego podchodzi. A skoro tak, nie wyręczajmy go własną nadgorliwością.
A co z pozostałą lewą stroną? Kto ma ją zagospodarować? Według mnie o lewą część sceny walczyć powinien SLD, a w końcowym etapie także przystąpić do Koalicji Obywatelskiej. Zresztą według mojej wiedzy, to już postanowione, ale z ogłoszeniem tego jeszcze zainteresowani się wstrzymują. Zarówno w samej Platformie, jak i Nowoczesnej, a także w PSL i SLD, jak i w pozostałych ruchach obywatelskich dojrzała już myśl, że pokonać obóz prawicy może tylko zjednoczony obóz liberalny. I to nawet jeśli zjednoczony tylko wokół najbardziej fundamentalnych spraw.
Dlaczego Platforma ma wzmacniać Nowoczesną?
To dobre pytanie, które także przewija się w dyskusjach po liberalnej stronie Polski. Oczywiście uważam, że ważną dla samej Platformy jest kwestia wzmacniania Nowoczesnej z kilku powodów. Po pierwsze – silniejsza Nowoczesna przyciągnie większy elektorat. Po drugie – nie wolno zapominać, że na Nowoczesną głosowali ludzie, którzy nie zagłosują na PO, bo to dla nich nie do zaakceptowania. Wyrazem braku wyobraźni byłoby obrażanie się na tych wyborców i ich lekceważenie, poniżając Nowoczesną. Po trzecie – Nowoczesna może być dobrym duchem Koalicji, dbając na przykład o to, aby nie zdarzały się więcej wpadki z głosowaniami nad projektami obywatelskimi, liberalizującymi kwestie światopoglądowe. Po czwarte wreszcie – Nowoczesna jest zdecydowanie bardziej do zaakceptowania dla lewicy, niż PO, co może przyczynić się do przyciągania elektoratu centro-lewicowego, o czym pisałem wyżej.
Wyborcy i sympatycy PO często zarzucają Nowoczesnej, że taka mała partyjka tak mocno stawia się silniejszemu. Ale pamiętajmy o tym, że zarówno PO, jak i N, kierują swój przekaz do własnego wyborcy – nie widzę nic złego w tym, że politycy Nowoczesnej, w tym sama Lubnauer stawia Platformie twarde warunki. To od negocjatorów Platformy zależy, na co się zgodzą i raczej nie mieszałbym się do tego. Na końcu tych twardych rozmów jest cel wspólny, a ten, jak już powiedziano, jest znany i wiadomy. Nie kupuję też twierdzeń, że Lubnauer należy postawić w szeregu, żeby znała swoje miejsce. Pomijając fakt, iż to obraźliwe dla każdego człowieka, to u Schetyny w ogóle nie widać takich dążeń. Wystarczy dokładnie prześledzić ich wspólne konferencje prasowe i wspólne zaangażowanie w budowę Koalicji. Nawet jeśli uznamy politykę za zwykły teatr, to jakoś nie wierzę, aby oboje główni aktorzy mieli aż tak wielki talent aktorski, żeby ukryć, iż jest inaczej.
A co z Kukiz’15?
Partia Kukiza to dla mnie modelowy przykład zakiwania się we własnej grze. Wiodący politycy K’15 od trzech lat wmawiają Polakom trzy podstawowe akty wiary kukizowca: JOWy są rozwiązaniem wszelkich bolączek Polski, PO to to samo, co PiS oraz nie jesteśmy partią polityczną. Zagłębiając się w każdy z tych elementów, poczuć można nieświeży zapach, ale to nie przeszkadza kukizowcom powtarzać w kółko, że tylko Kukiz’15 jest prawdziwie obywatelski. Zapewne najbardziej wtedy, gdy głosuje razem z PiS.
K’15 jest w podobnej sytuacji, co Kaczyński z Sądem Najwyższym, czyli obojętnie co zrobi, będzie dla niego źle. Przy podwyższonym progu wyborczym (a już powiedzieliśmy sobie, że ten sam manewr podnoszący próg obóz prawicy zastosuje w wyborach do parlamentu krajowego) mogą albo ze skulonym ogonem przyjść do PiS, albo z jeszcze bardziej podkulonym do Koalicji Obywatelskiej. Rzecz w tym, że Kaczyński wybił w ten sposób z głowy kukizowcom stawianie jakichkolwiek warunków wejścia w koalicję, i to zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku. Zakładanie się o to, co zrobią wtedy antysystemowi wyborcy od Kukiza i Tyszki, jest znęcaniem się nad leżącym. Tak właśnie kończą się umizgi do Kaczyńskiego i nudna narracja à la JOWy i POPiS. W tym miejscu ironicznie pozdrawiam marszałka Tyszkę, machając do niego obiema dłońmi. Panie marszałku, może czas zmienić narrację? Albo zająć się czymś innym, a nie polityką?
Czy można wygrać z PiS?
Oczywiście, że można! Pod wszakże kilkoma warunkami, o których napisałem wcześniej. Pamiętajmy także, że okoliczności, które doprowadziły do zwycięstwa PiS w 2015 roku wcale nie muszą się powtórzyć w 2019. A nawet powiem więcej – jest mało prawdopodobne, aby się mogły powtórzyć. I niech to będzie puentą dzisiejszych rozważań.
Good night and good luck Państwu.