W tym odcinku Liberal Europe Podcast Leszek Jażdżewski (Fundacja Liberté!) gości Aruna Chaudhary’ego, dyrektora kreatywnego w Social-Changes, byłego dyrektora kreatywnego kampanii prezydenckiej Berniego Sandersa w 2016 r. i oficjalnego kamerzystę Białego Domu za czasów prezydentury Baracka Obamy. Rozmawiają o byciu filmowcem prezydenta Obamy i o tym, co powinien dalej zrobić prezydent Joe Biden, ale także poruszają kwestie wyborów w Argentynie, wyniku ostatnich wyborów w Polsce i wniosków płynących z mobilizacji wyborców.
Leszek Jażdżewski (LJ): Jak to było być filmowcem prezydenta Stanów Zjednoczonych?
Arun Chaudhary (AC): Ludzie myślą, że filmowiec prezydenta to tak jakby mucha na ścianie, która towarzyszy niektórym historycznym momentom, zapominając, że jeśli jesteś facetem z kamerą, to bardziej przypominasz 800-kilogramowego goryla. Wszyscy mają świadomość, że w pokoju jest osoba z kamerą i wiedzą, co robisz.
Dlatego bycie filmowcem prezydenta to niezwykle trudna sprawa. Jednak bycie kamerzystą Baracka Obamy było jedynym możliwym rozwiązaniem – w przypadku większości innych prezydentów byłoby to po prostu niemożliwe. Prezydent Obama to wyjątkowa osoba, która była taka sama na ekranie, jak i poza nim. To właśnie dzięki temu ważne i wpływowe osoby pozwalały mi filmować go w spontanicznych sytuacjach.
Co ciekawe, każda chwila, którą nagrałem, gdy byłem w Białym Domu w służbie prezydentowi, jest nie tylko chroniona przez prawo, ale od przyszłego roku będzie również można uzyskać do niej dostęp. Jeśli więc chcesz zobaczyć konkretną podróż samolotem Air Force One (a mam takie materiały filmowe), wystarczy poprosić o jej nagranie bibliotekę, podając datę i przybliżoną godzinę, a dana biblioteka po prostu ci je dostarczą.
Właśnie dlatego była to ryzykowna propozycja, ponieważ po objęciu urzędu przez Richarda Nixona prawo stało się bardziej przejrzyste. Nie mogłem niczego usunąć ani zmodyfikować – nawet tytuły moich plików są w języku fabrycznych ustawień dla każdego nagrania, jakie kiedykolwiek zrobiłem moją kamerą, ponieważ gdyby czegoś brakowało, byłoby to niezgodne z prawem.
W trakcie pracy ma się wrażenie, że realizuje się jakiś niewiarygodnie długi film dokumentalny o pewnej osobie i tak naprawdę nie wiadomo, czy ten film kiedykolwiek powstanie. Niemniej jednak było to niezwykle ciekawe przeżycie.
To, czego dowiecie się o prezydencie Obamie, grzebiąc w archiwach, to efekt mojej pracy, którą przedstawiłem opinii publicznej. Bardzo nieliczne z tych spontanicznych zabawnych momentów nie ujrzały światła dziennego. Dzięki tym momentom ludzie mogli naprawdę poznać osobowości jego i Michelle Obamy. Pamiętam sytuację, kiedy Michelle trzymała płaczące dziecko, a potem Obama je podniósł i przestało płakać, a Michelle była z tego powodu naprawdę wściekła. Właśnie te niedoskonałe momenty pomogły wizerunkowi Obamy. To było coś wielkiego.
Pete Souza (fotograf) i ja otrzymaliśmy od Obamy tylko jedną zasadę: możecie robić, co chcecie (oczywiście konsultując się z specjalistami ds. komunikacji i bezpieczeństwa narodowego), o ile nie dotyczy to dziewczynek. Jeśli chodzi o relację z oficjalnego wydarzenia, to w porządku – nawet jeśli córki prezydenta kręcą się gdzieś w tle, to możecie je filmować i robić im zdjęcia. Ale jeśli natkniecie się na nie bawiące się z psem w ich własnym domu, to już nie. To była jedyna zasada, której bezwzględnie przestrzegał, od czasu do czasu prosząc nas, żebyśmy nie szli za nim do łazienki.
LJ: Jakie cechy powinien posiadać prezydent, aby był dobrze przygotowany do pełnienia tej funkcji?
AC: Barack Obama jest wyjątkowo utalentowany – dobrze wie, kim jest i co chce powiedzieć, i dzięki tej pewności siebie nie przejmuje się drobiazgami w stylu: „Och, gdzie jest Arun i kamera, jak to będzie wyglądać po zmontowaniu”. Może po prostu zaufać ludziom, że dobrze wykonają swoją pracę, co sprawiało, że ja sam czułem się bardziej profesjonalnie, ponieważ dzięki temu stałem się bardziej pewny siebie jako filmowiec. To bardzo rzadka cecha w polityce. Ale fakt, że Obama jest w tym dobry, jest po prostu wyjątkowy.
Naprawdę martwię się, że po prezydenturze Obamy, w świetle projektów, które wspólnie realizowaliśmy, ustanowiliśmy pewien punkt odniesienia, według którego trzeba dobrze sobie radzić na YouTube, aby zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych. Ale czy każda osoba, która jest popularna na YouTube, będzie dobrym prezydentem? Pewnie, że nie. Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Chodzi raczej o to, żeby móc pokazać swoje prawdziwe, autentyczne ja. Chociaż już Donald Trump, który pokazywał nam swoje prawdziwe, autentyczne „ja” średnio dwanaście razy dziennie, sprawił, że wszyscy byliśmy tym mocno przerażeni.
Wyjątkowe talenty Baracka Obamy oraz jego niewymagający wysiłku, przejrzysty i autentyczny styl przywództwa ustanowiły precedens w prowadzeniu kampanii kandydatów demokratycznych. Sposób ten jednak nie zawsze odpowiada osobowości startujących kandydatów.
Na przykład przez lata ludzie nie byli pewni, czy Bernie Sander będzie miał odpowiednią osobowość, a okazało się, że ma. Hillary Clinton nigdy nie udało się tego osiągnąć. To, że źle radzi sobie na YouTubie, nie oznacza jednak, że byłaby okropnym prezydentem – wysnucie takiego wniosku wydało mi się niesprawiedliwe.
Stoimy obecnie w obliczu bardzo bliskich wyborów. Osoby takie jak ja, które zajmują się komunikacją, postrzegają je jako wyścig, w którym Joe Biden jest bardzo daleko w tyle, ponieważ nie będzie w stanie w internetowym filmiku zrobić tego, co Donald Trump będzie robił kilka razy codziennie.
Jest kilka powodów, dla których Joe Biden boryka się z pewnymi trudnościami. Widzieliśmy, że postępowa polityka demokratyczna – czy to dotycząca aborcji, opieki zdrowotnej czy szeregu innych kwestii – cieszy się dość dużą popularnością wśród amerykańskiego elektoratu. Podczas wyborów ‘połówkowych’ i specjalnych wyborów uzupełniających w zeszłym tygodniu w Wirginii lub w Ohio Demokraci wielokrotnie osiągali lepsze wyniki i radzili sobie bardzo dobrze – zwłaszcza przeciwko bardziej radykalnym przeciwnikom. Sondaże także to pokazały. Jednocześnie sondaże wskazują, że pozycja Joe Bidena spada coraz bardziej. Wydaje się, że jest to problem osobowościowy, niejako „problem typowy dla Joe Bidena”.
Częścią tego problemu jest wizerunek. Szczerze mówiąc, Joe Biden ma problem z wystąpieniami publicznymi. Czasami ludzie zza oceanu nie są pewni, jak postrzegają go Amerykanie, ale nie wydaje się on „tak silny” jak Donald Trump, który jest zaledwie kilka lat młodszy od niego (i który niewątpliwie należy do najmniej zdrowych ludzi, jakich można sobie wyobrazić). To kwestia autoprezentacji.
Do tego dochodzą także kwestie polityczne. Jedną z rzeczy, która podsyca demokratyczny wiatr, ale jednocześnie krzywdzi Joe Bidena, jest to, że zanim przestaną popierać samą partię, najpierw to właśnie jego opuszczają młodzi ludzie, osoby o innym kolorze skóry lub społeczności imigrantów – ludzie, których nigdy nie podejrzewałbym o głosowanie na Donalda Trumpa – i zamiast tego zaczynają faktycznie rozważać zagłosowanie na Trumpa. Jako ktoś, kto widział, co się dzieje z Konfederacją w Polsce, jestem w stanie zrozumieć, że niekoniecznie chodzi o ‘kupowanie’ radykalnej polityki, ale raczej o poczucie braku szacunku lub to, że ktoś nie sprostał zadaniu. W końcu stają się otwarci na popieranie każdego, kto oferuje zmianę. I to jest prawdziwe zagrożenie.
W przypadku wszystkich tych wyborów i tego, dlaczego stają się one coraz trudniejsze, dlaczego radykałowie nadal biorą udział w wyścigu, powodem jest to, że często prodemokratyczny rząd nie zapewnia obywatelom podstawowych usług socjalnych w zakresie, którego oczekują. Dlatego jeśli chodzi o Joe Bidena, to jego fiasko w sprawie kredytów studenckich i reakcja na sytuację w Gazie nie odniosły się wystarczająco do obaw wielu młodych ludzi i innych społeczności – i oni mu tego tak szybko nie wybaczą.
W tym momencie bardzo trudno byłoby jednak zmienić kandydata. Mogłoby to wyglądać na katastrofę. Myślę jednak, że zmiana kandydata miałaby sens. Joe Biden to autentyczny facet i są rzeczy, co do których nie zmieni zdania. Niestety część z tych rzeczy nie podoba się elektoratowi (legalizacja marihuany to przykład z pozoru błahy, ale też oczywisty) – więc niezagospodarowanych głosów będzie sporo. To właśnie w tych społecznościach jest wiele osób, które masowo porzucają Bidena, ale jest to coś, czego „Wujek Joe” nie będzie w stanie zmienić, ponieważ naprawdę w to wierzy.
I tak, na przykład, jeśli chodzi o neoliberalne podejście Bidena do kwestii związków zawodowych, to choć ostatnio opowiada się on za ruchem związkowym, to jednak nigdy nie był on ideologiem. Lata 90. to były inne czasy – urząd sprawował wtedy Bill Clinton. Ale Joe Biden pamięta czasy, kiedy związki zawodowe były ważne. Są jednak pewne kwestie, w których nie chce on zmieniać swojego stanowiska, dlatego potrzebny byłby inny kandydat, który zająłby się tymi tematami. Zakładając, że jest to niemożliwe, Biden musi przeprowadzić tak energiczną kampanię, jak to tylko możliwe. Musi nieszablonowo myśleć o tym, jak będzie wyglądać jego kampania.
W tym kontekście zalecałbym spojrzenie w przeszłość. Każde przedsięwzięcie wybiegające w przyszłość musi być przesiąknięte odrobiną nostalgii. W naszej własnej historii mamy fałszywe pojęcie na temat tego, co oznacza „kampania prowadzona z werandy” (ang. front-porch campaign). Uważamy to za przejaw lenistwa, gdy jeden prezydent (jak Garfield czy Harrison) po prostu przesiadywał na werandzie przed domem, ale w rzeczywistości codziennie toczyły się tam skomplikowane dyskusje polityczne na masową skalę – rozmawiano o wizji politycznej i wartościach, które reprezentują. Joe Biden powinien właśnie tak zacząć działać – najpierw wyjaśnić, czego dokonał w czasie swojej pierwszej kadencji (minuta po minucie), a następnie powinien spróbować zaszczepić w ludziach myśl, że ma jakiś plan (niemal na wzór Elizabeth Warren) zamiast być po prostu „poczciwcem”.
LJ: Jakie wnioski powinniśmy wyciągnąć z ostatnich wyborów parlamentarnych w Polsce w świetle zbliżających się wyborów europejskich? Jak skutecznie stawić czoła partiom skrajnie prawicowym w wyścigu wyborczym?
AC: Każdego, kto uważnie śledzi polskie wybory, zaskoczyłoby swoistego rodzaju tsunami lub wręcz symfonia opozycyjnych treści i głosów. Na to Prawo i Sprawiedliwość nie było przygotowane. Do gry weszło wiele różnych elementów społeczeństwa obywatelskiego. Sprawiało to wrażenie, jakby powstał autentyczny ruch społeczny – nie była to tylko partia polityczna prosząca o fuchę. Nie chodziło o to, żeby to Donald Tusk prosił o drugą szansę na pełnienie ważnej funkcji, bo nie byłby to przekaz, który by do każdego przemówił – prosiło o to wiele głosów. To pozytywna lekcja, którą każdy powinien wyciągnąć z ostatnich zdarzeń.
Kolejna lekcja dotyczy tego, jak ważne było skupienie się na agentach zmiany (skrajnie prawicowych) Konfederacji, którzy mogą wydawać się ekscytujący dla szerokich kręgów elektoratu, mimo że mają oni coraz bardziej radykalne poglądy.
Polska jest miejscem, gdzie ten problem został rozwiązany właściwie. Polaryzacja nie została przedstawiona jako walka między dobrem a złem. Zło potrafi być dość atrakcyjne – młodzi ludzie pewnie zagłosowaliby na Dartha Vadera. Ja pewnie też! Mógłbym powiedzieć: „Czy ja wiem, Darth ma jakiś plan i zadba o niskie podatki!”. To może nie brzmi zupełnie jak on, ale z pewnością w jakiś sposób by grał. Takie podejście jest zaś bardzo atrakcyjne.
W polityce krąży pewien dowcip, że zarówno w przypadku populistów, jak i prawicowych radykałów tak naprawdę nie ma znaczenia to, co mówią, bo dowiozą w końcowym rozrachunku zawsze antysystemowość, antynormalność – anty-cokolwiek. Jeśli przełożymy ten dowcip na całe społeczeństwo, przyjmując, że wszyscy ci goście są w pewnym sensie nieudacznikami, wtedy będzie to polaryzacja, pod którą możemy się podpisać. I to właśnie widać w przypadku tych wyborów.
Są jednak rzeczy, które w ostatecznym rozrachunku należało zrobić inaczej. Ogólnie rzecz biorąc, kampanie wyborcze obejmują wiele rozmów z ludźmi i opierają się na mikrotargetowaniu różnych społeczności. To nie były wybory oparte na mikrotargetowaniu. Był to ruch masowy, który przełożył się na frekwencję sięgającą prawie 75%. To niesamowity wynik, który przyćmiewa wszystkie inne.
Zamiast skupiać się na młodych mężczyznach, Polska pokazała nam, że używając przekazu skierowany do kobiet, nie potrzebowali oni oddzielnego, specjalnego przekazu, ponieważ reagowali na niego także mężczyźni. Oni rzeczywiście wiedzą, co jest słuszne. Nie powinniśmy stawiać kreski na młodych mężczyznach – to kolejna ważna lekcja płynąca z wyborach w Polsce. Może to wydawać się dużym uproszczeniem, ale ten temat często pojawia się w wielu rozmowach.
Ponadto, musisz być przygotowany na sukces. To były wybory, w trakcie których wszyscy byli bardzo przygnębieni, aż nagle okazało się, że zwycięstwo opozycji jest możliwe. To wtedy ludzie zaczęli rozkwitać. Powinniśmy utrzymać te uczucia także poza sezonem wyborczym. Jeśli uda nam się utrzymać ten sam rodzaj budowania społeczności i zachować pozytywną energię na temat tego, jaki ma być nasz kraj, wówczas częściej będziemy świadkami sytuacji podobnych do tej, która miała miejsce w Polsce.
To rok bardzo trudnych wyborów – wiele z nich zostanie stoczonych i przegranych w kwestiach migracyjnych, dlatego wybory w Polsce często postrzegane są jako wyjątek. Wydaje się, że nawet w Polsce Prawo i Sprawiedliwość w końcu zmieniło swoje nastawienie odnośnie do niektórych z tych kwestii, ale w wygranej przeszkodziło im kilka skandalów. Tutaj znowu wracamy do kwestii systemowych i idiosynkratycznych. Nie zawsze możemy liczyć na to, że w ostatnim tygodniu kampanii wyborczej złoczyńców dotkną dwa naprawdę duże skandale. Ale jeśli tak się stanie, to musimy być przygotowani na zwycięstwo.
LJ: Rzućmy okiem na Argentynę, gdzie 19 listopada odbędzie się druga tura wyborów prezydenckich. Kandydatami są prawicowy libertarianin Javier Milei i minister gospodarki Sergio Massa. Jak przebiegała kampania?
AC: W ostatniej turze przeprowadzonych sondaży Milei, skrajnie prawicowy kryptolibertarianin, pozostaje nieco w tyle – co nie stanowi problemu, ponieważ w ostatecznym sondażu dobrze jest być kilka punktów w tyle, ponieważ to dodatkowo motywuje elektorat. Niemniej jednak Massa również przeprowadził dobrą kampanię – oddzielił swoją politykę i to, co chce zrobić, od działań rządu.
Wielką niewiadomą jest jednak – i to odróżnia wybory w Argentynie od wyborów w Polsce czy Stanach Zjednoczonych – fakt, że peronizm nadal cieszy się masowym poparciem w sercach Argentyńczyków. Ludzie martwią się, że stracą to, co obecnie mają – to tak zwana „niechęć do straty”, która jest najsilniejszym czynnikiem motywującym w polityce.
Ludzie chcą wiedzieć, czy mogą powierzyć najważniejsze w ich życiu dotacje lub transport edukacyjny osobie, która wydaje się być bardzo hojna w zakresie planowanych działań. Dolaryzacja to dopiero początek. Chce on także zalegalizować sprzedaż ludzkich narządów – co też wielokrotnie podkreślał. To naprawdę nietuzinkowa postać.
Massa napotkał również pewne trudności kulturowe. Wygląda na to, że źle zrozumiał Argentyńczyków, którzy są głodni zmian – dlatego w grze bierze udział taka szalona osoba jak Milei. Inflacja szaleje, podczas gdy Argentyńczycy mają przykre doświadczenia związane z szarą strefą. Dlatego zapożyczył część swoich taktyk z podręcznika Bolsonaro, a część ze Stanów Zjednoczonych. Są to jednak taktyki, które ludzie stosują wszędzie – to na przykład propozycja legalizacji broni, gdyż jest przekonany, że ludziom naprawdę się to podoba, choć w rzeczywistości niezwykle boją się oni przemocy z użyciem broni. Patrzą na Amerykę, widzą strzelaniny w szkołach i inne brutalne zdarzenia, i reagują na to wszystko bardzo emocjonalnie.
W okresie poprzedzającym wybory widzimy słaby występ Mileiego i udany Massy. To będzie zacięty wyścig, ale siły demokracji zwyciężą.
LJ: Jaka jest granica pomiędzy zdobyciem przez populistów popularności (jak w przypadku Donalda Trumpa w wyborach w USA w 2016 r.) i zwycięstwem, a ostatecznie utratą tego poparcia? Czy jest jakaś ogólna zasada dotycząca tego zjawiska?
AC: W Stanach Zjednoczonych ma to wiele wspólnego ze sposobem, w jaki Amerykanie sprzedają samochody. Robią to na trzy sposoby, którym towarzyszą trzy poziomy przekazu. Pierwszy poziom przekazu to tożsamość marki, która jest ściśle powiązana z tym, czy „czuję się jak Ford”. Drugi poziom jest bardziej praktyczny – czy potrzebuję minivana, który jest na tyle duży, aby pomieścić dwanaścioro dzieci i ile to kosztuje. Wreszcie końcowym etapem jest klaun ustawiony na ulicy machający kółkiem, zapraszający ludzi do wejścia do sklepu. Moglibyśmy zadać sobie pytanie, kto wejdzie do sklepu tylko na podstawie tego klauna, ale ten etap ma cię tylko skłonić do przejścia przez próg. Bo jak już będziesz w sklepie, stanie się jasne, że chcesz minivana marki Ford, bo tak po prostu czujesz.
Wybory stanowią wyłącznie etap „klauna przed sklepem”. Prawdziwa komunikacja w sprawach ważnych dla ludzi, budowanie wspólnoty wokół polityk i problemów ma miejsce na różnych etapach gry – a nie podczas wyborów. Może nas dziwić, że wiele osób głosowało na Trumpa lub Bolsonaro (typowo „szalonych” ludzi), ale faktem jest, że nie głosują oni na tę szaloną część, ale na to, że to właśnie aspekt karnawału przepchnął ich przez drzwi i wywołał w nich emocje.
Tego typu facetów jest za dużo (i używam określenia „faceci” świadomie, ponieważ wydaje się, że jest to doświadczenie związane z płcią). A gdy jest ich za dużo, to niekoniecznie z powodu tego, co sprzedają, bo ludzie, którzy kupują, niekoniecznie wierzą w to, co się im sprzedaje. To, co tak naprawdę kupują ci wyborcy, to zmiana.
Ci „szaleni” kandydaci są sfrustrowani niemożnością udziału w polityce, ponieważ czują, że elity patrzą na nich z pogardą lub z powodu tak zwanych „zadymionych pokoi”, w których dokonuje się wyboru kandydatów. Ponieważ nie mogą brać udziału w grze, wiedzą, że jedynym wyjściem jest dla nich rozebranie się do golasa, bieganie w kółko i całkowita zmiana sposobu, w jaki toczy się mecz.
We wszystkich tych wyborach, w których uczestniczyły wszystkie strony, możemy zobaczyć, że partie tak naprawdę nie mają już takiej kontroli nad swoimi członkami, jak to miało miejsce kiedyś. Czasami nie mają nawet kontroli nad wybranymi przez siebie osobami na stanowiskach. Dlatego widzimy, jak ludzie ochoczo przechodzą z jednej partii do drugiej, podczas gdy wyborcy nerwowo dochodzą do wniosku, że nie rozumieją, co się dzieje i że sondaże zawsze się mylą. Dzieje się tak dlatego, że teraz ludzie podejmują decyzje szybciej – w oparciu o własne doświadczenia.
Jest to zjawisko lokalne, ale można w nim dostrzec także pewne globalne trendy. To, co dzieje się w poszczególnych wyborach ma ogromne znaczenie. Krótko mówiąc, nie byłoby Trumpa bez Brexitu.
Niniejszy podcast został wyprodukowany przez Europejskie Forum Liberalne we współpracy z Movimento Liberal Social i Fundacją Liberté!, przy wsparciu finansowym Parlamentu Europejskiego. Ani Parlament Europejski, ani Europejskie Forum Liberalne nie ponoszą odpowiedzialności za treść podcastu, ani za jakikolwiek sposób jego wykorzystania.
Podcast jest dostępny także na platformach SoundCloud, Apple Podcast, Stitcher i Spotify
Z języka angielskiego przełożyła dr Olga Łabendowicz
Czytaj po angielsku na 4liberty.eu