Jak wygląda sytuacja polityczna w Niemczech przed wyborami europejskimi? Jaki jest stosunek Niemiec do wojny rosyjskiej w Ukrainie? A jak radzą sobie partie zielonych i liberałów? Leszek Jażdżewski (Fundacja Liberte!) rozmawia z Ralfem Fücksem, dyrektorem zarządzającym Centrum Liberalnej Nowoczesności, po 21 latach pełnienia funkcji prezesa Heinrich-Böll-Stiftung, fundacji politycznej kojarzonej z partią Zielonych. Wcześniej był on także współprzewodniczącym Niemieckiej Partii Zielonych (1989/90) oraz senatorem ds. środowiska i rozwoju miasta w Bremie.
Leszek Jażdżewski (LJ): Wygląda na to, że Niemcy nie zajmują pozycji lidera w sprawie wojny rosyjskiej w Ukrainie. Czy uważa Pan, że stanowisko Niemiec w tej kwestii nie ewoluuje w dobrym kierunku? Jak możemy wyjaśnić tę sytuację?
RF: Krótko mówiąc, należy się zgodzić z tym, że niemiecki rząd ze swoją „koalicją sygnalizacji świetlnej” (składającą się z socjaldemokratów, liberałów i Zielonych) naprawdę bardzo się zmienił od początku pełnoprawnej rosyjskiej inwazji na Ukrainę w stosunku do stanowiska Niemiec sprzed ponad dwóch lat. Za czasów Angeli Merkel Niemcy całkowicie odmawiały zbrojenia Ukrainy. Panowała wtedy narracja, że tego konfliktu nie da się rozwiązać w sposób militarny, w związku z czym broń tylko zaostrzyłaby sytuację i zwiększyła ryzyko eskalacji. Niemcy odegrały także kluczową rolę w odmowie przyjęcia Ukrainy do NATO na szczycie w Bukareszcie.
Nawet po 2014 roku, wraz z pierwszą falą rosyjskiej inwazji na Ukrainę i aneksją Krymu, Niemcy kontynuowały politykę specjalnych stosunków z Rosją – nie tylko w obszarze współpracy gospodarczej, zwłaszcza energetycznej, bo Rosja była postrzegana jako niemiecki przemysł z tanimi rosyjskimi paliwami kopalnymi (gazem, ropą, a nawet węglem), ale także politycznie, ponieważ w Niemczech panował nieustanny stan iluzji – uważano, że Putinowi da się przemówić do rozsądku, zaś z Rosji uczynić wiarygodnego partnera w polityce europejskiej. Dominowało przekonanie i polityka, że bez Rosji nie ma pokoju i bezpieczeństwa.
Prawdziwą zmianę zaobserwowaliśmy dopiero począwszy od lutego 2022 roku. Jednak polityki Donalda Trumpa w USA i kanclerza Niemiec pozostały daleko w tyle i wpadły w swoistego rodzaju pułapkę. Decyzja o rozpoczęciu dostaw ciężkiej broni na Ukrainę, uzbrojonych wozów bojowych i czołgów, nie była wystarczająco stanowcza i wymagała wielu miesięcy ciągłych dyskusji. Ostatecznie decyzja została podjęta, ale nadal pozwalała jedynie na wsparcie w dość ograniczonym zakresie. Prawdą jest, że ogólne wsparcie Niemiec dla Ukrainy, w tym pomoc finansowa, techniczna i humanitarna, plasuje się na drugim miejscu (po Stanach Zjednoczonych). Trzeba jednak pamiętać, że jesteśmy drugą co do wielkości gospodarką na Zachodzie.
Niedawno kanclerz Niemiec podjął stanowczą decyzję o niedostarczaniu pocisków manewrujących dalekiego zasięgu Taurus, dość potężnej broni, która pozwoliłaby Ukrainie zaatakować rosyjską infrastrukturę wojskową, logistykę rosyjskiej armii i przerwać dostawy wojskowe przez Krym. Postrzegam tę decyzję tak, że kanclerz Scholz nie chce dostarczać Ukrainie Taurusa, właśnie dlatego, że jest to tak potężna broń – ponieważ od początku wojny jego najwyższym priorytetem było przede wszystkim niewciąganie Niemiec w tę wojnę w żaden sposób.
Teraz Scholz nieustannie powtarza: „Jestem gwarantem, że Niemcy nie staną się stroną w wojnie i nie popchną Rosji na skraj militarnej porażki”. Powodem tego jest fakt, że kanclerz rzeczywiście obawia się, że w obliczu zagrożenia przegraniem wojny, Rosja może zrobić coś strasznego. Może użyć taktycznej broni nuklearnej lub jeszcze bardziej eskalować wojnę, jeśli zostanie zepchnięta do punktu, w którym będzie zapędzona w kozi róg. Dlatego słyszymy często powtarzaną formułę: „Ukraina oczywiście nie powinna przegrać”. Można więc przyjąć za oczywiste, że Scholz nie chce, aby Ukraina przegrała wojnę. Rosja zaś nie może wygrać. Nigdy jednak kanclerz nie stwierdził jasno, że Ukraina powinna wygrać wojnę, a Rosja musi ją przegrać.
Takie są nadal ramy definiujące niemiecką politykę. Co gorsza, obecnie Scholz i socjaldemokraci wykorzystują głęboko zakorzeniony niemiecki strach przed wojną jako narzędzie wyborcze.
Jest oczywiste, że kanclerz Scholz i socjaldemokraci będą chronić Niemcy przed wciągnięciem kraju w tę wojnę. Podejście to nawiązuje do wcześniejszych doświadczeń Niemiec, zwłaszcza II wojny światowej, którą Niemcy rozpoczęły. Wojna ta zniszczyła dużą część Europy i spowodowała straszliwe zbrodnie wojenne (Holokaust). Ostatecznie wojna wróciła do Niemiec wraz z bombardowaniami, zniszczeniem niemieckich miast i doprowadziła do śmierci 6 milionów ludzi zaś 11 miliardów do przesiedlenia. Oto powód, dla którego Niemcy nie chcą już nigdy więcej doświadczać wojny. To uczucie jest głęboko zakorzenione w niemieckiej pamięci zbiorowej i niemieckiej mentalności politycznej.
Obecnie kanclerz Scholz wykorzystuje tę postawę do obrony swojej restrykcyjnej polityki wobec wspierania Ukrainy. Tragedia tej polityki polega na tym, że w rzeczywistości zwiększa ona ryzyko wojny ogólnoeuropejskiej. Bo jeśli my, demokratyczny Zachód, nie powstrzymamy Putina w Ukrainie i nie pomożemy Ukraińcom wygrać tej wojny, to prawdopodobieństwo, że Putin pójdzie dalej i następnie przetestuje NATO w krajach bałtyckich, a nawet rozpocznie wojnę hybrydową przeciwko Polsce lub innym państwom w Europie Środkowo-Wschodniej wzrośnie.
Dlatego też polityka mówiąca, że Rosja nie może przegrać wojny, zagraża bezpieczeństwu Europy i Niemiec. Nie tylko nie zapewnia ona pokoju, lecz także wręcz zagraża naszemu bezpieczeństwu. Niemniej jednak bardzo trudno będzie przekonać kanclerza Scholza do zmiany decyzji i zadeklarowania bardziej zdecydowanego wsparcia dla Ukrainy. Jedyną szansą jest utworzenie koalicji innych krajów i rządów europejskich, która wywrze zbiorową presję na Berlin.
LJ: Ma Pan całkowitą rację, że to połączenie stwierdzenia „Rosja nie przegra” w rzeczywistości oznacza, że Rosja będzie przeć naprzód. To powinno stać się oczywiste dla wszystkich w Europie.
RF: Rzeczywiście, ale tymczasem w Niemczech nadal panuje ciągłe zaprzeczenie tej zależności. Kanclerz Scholz od czasu do czasu wspomina także o rosyjskim neoimperializmie, co stanowi rzeczywiście nowy ton i nowy język w niemieckiej polityce. Jednak nadal nie traktuje tego poważnie. Niemcy nadal uważają, że reżim Putina byłby usatysfakcjonowany pewnymi zdobyczami terytorialnymi w Ukrainie – że przejmując Donbas pod panowanie rosyjskie i być może południowo-wschodnią część Ukrainy jako pomost na Krym, Rosja na tym poprzestanie.
Nadal nie doceniają wystarczająco tych bardzo niebezpiecznych wytworów schizmy niemieckiej, przywracających imperium rosyjskie, nacjonalizm i militaryzm w Rosji w połączeniu z coraz bardziej totalitarnym zwrotem reżimu. I że tego rodzaju reżimu nie da się udobruchać. Bo chodzi właśnie o udobruchanie. Możemy jedynie próbować ich odstraszyć, dlatego potrzebujemy bardzo stanowczej i zdecydowanej odpowiedzi Zachodu, aby powstrzymać Rosję, zanim będzie za późno. Dla Niemiec jest to nadal bardzo dziwny sposób postrzegania świata.
Przez bardzo długi czas niemiecka polityka zagraniczna i w zakresie bezpieczeństwa była taka, że każdy konflikt można rozwiązać za pomocą dyplomacji, dialogu, kompromisu i pieniędzy. Teraz jednak antagonistyczne konflikty powracają. Obecnie wracamy do systemowego konfliktu między liberalnymi demokracjami a rządami autorytarnymi. Ta świadomość jeszcze tak naprawdę nie zakorzeniła się w niemieckiej polityce.
LJ: Dlaczego wydaje się, że większość partii w niemieckim rządzie, w tym liberałowie, tracą na popularności? Czy wynika to ze stanowiska wobec wojny rosyjskiej w Ukrainie? A może ze względów ekonomicznych lub migracyjnych? Czy może nam Pan powiedzieć coś więcej o dynamice niemieckiej polityki?
RF: Niemiecki krajobraz polityczny obecnie szybko się zmienia. Można powiedzieć, że jest to swego rodzaju europejski standard, który teraz zawitał także do Niemiec – wraz z nabieraniem rozpędu przez silne prawicowe partie populistyczne. Jeśli spojrzymy na Skandynawię lub kraje takie jak Włochy czy Francja, to w całej Europie obserwujemy wzrost popularności wśród prawicowych partii populistycznych i tych głównie proputinowskich. (Co ciekawe, Meloni we Włoszech jest w tym zakresie nieco inna i mam nadzieję, że utrzyma ten kurs.) Zjawisko to polega głównie na kryzysie zaufania do zdolności partii i instytucji demokratycznych do poradzenia sobie z ogromnymi wyzwaniami stojącymi przed naszymi społeczeństwami.
Żyjemy w czasach globalnej migracji, cyfryzacji i rewolucji płci. Zachodzi bardzo głęboka zmiana w relacjach między płciami, naszych wzorcach rodzinnych, pojęciu seksualności i rozumieniu, że istnieją więcej niż dwie płcie. Wszystkie te zmiany kulturowe, gospodarcze i technologiczne wywołują niepokój i poczucie niepewności w naszych społeczeństwach. Zmiany te zwykle idą także w parze z polaryzacją społeczną. Pojawiają się zwycięzcy i przegrani tej modernizacji. Zjawiska te stanowią podatny grunt dla wzrostu partii prawicowych, ale odnoszą one sukcesy wtedy, gdy polityka demokratyczna nie przynosi rezultatów.
Ludzie mają wrażenie, że instytucje demokratyczne nie są gotowe lub nie są w stanie znaleźć rozwiązań dla tych wyzwań społecznych i gospodarczych. Najważniejszą odpowiedzią jest wzmocnienie naszej zdolności do działania. Obejmuje to także radzenie sobie z wyzwaniami zewnętrznymi, przed którymi stoimy – wyzwaniem stawianym przez autorytarne mocarstwa, takie jak Chiny, Rosja, Iran i inne, które atakują międzynarodowy porządek liberalny. Prawie we wszystkich tych aspektach demokracje są w defensywie.
Próbujemy bronić naszego stanowiska i interesów, ale tak naprawdę nie mamy wystarczająco siły, aby dokonać zmian. Dlatego bezpieczeństwo w czasach burzliwych zmian jest jednym z głównych wyzwań stojących przed demokracjami. Szczególnie dla Zielonych, jeśli przyjrzymy się bliżej Partii Zielonych w Niemczech, która dwa lata temu wydawała się nie do zatrzymania. U szczytu popularności, gdy w grę wchodziły socjaldemokraci i chadecja, szansa na zielonego kanclerza w Niemczech wydawała się całkiem realna. Teraz jednak obserwują oni spadek popularności wśród społeczeństwa – i to nie ze względu na swój stosunek do Rosji i wojny w Ukrainie, gdyż większość niemieckiego społeczeństwa i zdecydowana większość wyborców Zielonych nadal popiera bardzo zdecydowaną i stanowczą politykę wsparcia dla Ukrainy i konfrontacji z Rosją.
Co ciekawe, Zieloni, którzy w przeszłości znajdowali się w najbardziej pacyfistycznym i antynatowskim klubie, obecnie stoją na czele linii obrony europejskiego bezpieczeństwa i demokracji przed Rosją. Są jednak inne obszary – zwłaszcza polityka klimatyczna, energetyczna i migracyjna – w których stare koncepcje Zielonych zderzają się obecnie ze ścianą rzeczywistości. Dlatego Zieloni muszą dostosować swój program i strategie polityczne do kryzysu egzystencjalnego. Znajdują się w bardzo trudnej sytuacji w koalicji rządowej. Jeśli pozostaną w parlamencie, część ich wyborców skrytykuje ich za wspieranie polityki socjaldemokratów i chadeków. Jeśli opuszczą rząd, będzie to również dla nich śmiertelne ryzyko. Oscylują wokół progu 5%, co umiejscawia ich w strategicznej pułapce.
Niestety, nie jest do końca jasne, czym tak naprawdę jest współczesny program liberalny w Niemczech – poza obroną umorzenia długów lub bardziej restrykcyjną polityką fiskalną. Nie wiemy, jaka jest liberalna odpowiedź na wielkie wyzwania naszych czasów – zmiany klimatyczne, migracje i cyfryzację. Nie jest jasne, za czym opowiadają się liberałowie. I to jest kluczowy problem.
Niniejszy podcast został wyprodukowany przez Europejskie Forum Liberalne we współpracy z Movimento Liberal Social i Fundacją Liberté!, przy wsparciu finansowym Parlamentu Europejskiego. Ani Parlament Europejski, ani Europejskie Forum Liberalne nie ponoszą odpowiedzialności za treść podcastu, ani za jakikolwiek sposób jego wykorzystania.
Podcast jest dostępny także na platformach SoundCloud, Apple Podcast, Stitcher i Spotify
Z języka angielskiego przełożyła dr Olga Łabendowicz
Czytaj po angielsku na 4liberty.eu