W tym odcinku Liberal Europe Podcast Leszek Jażdżewski (Fundacja Liberté!) gości Heather Grabbe, Senior Fellow w Bruegel, profesorkę wizytującą na University College London i KU Leuven oraz byłą dyrektorkę Instytutu Polityki Europejskiej Społeczeństwa Otwartego w Brukseli. Rozmawiają o warunkowości w zakresie praworządności w stosunku do krajów kandydujących do UE, dlaczego UE nie była w stanie zdyscyplinować państw członkowskich w kwestiach praworządności, jakie są dalsze plany dla nowej Komisji Europejskiej w zakresie praworządności i dlaczego państwa członkowskie powinny zaangażować się w ten proces.
Leszek Jażdżewski (LJ): Dlaczego praworządność i rozszerzenie są (i powinny być) tak ściśle ze sobą powiązane?
Heather Grabbe (HG): Zawsze mieliśmy obawy dotyczące stopnia przygotowania Unii Europejskiej do rozszerzenia i zadbania o to, żeby kraje, które do niej przystąpią, stosowały prawo unijne. Już w 1993 r., kiedy UE po raz pierwszy wyznaczyła pewne warunki niezbędne do przystąpienia do wspólnoty krajom Europy Środkowo-Wschodniej, jednym z kluczowych warunków było to, że taki kraj musi posiadać stabilne instytucje gwarantujące demokrację, praworządność, prawa człowieka i poszanowanie ochrony mniejszości. Istniał także inny warunek, który dotyczył możliwości spełnienia wszystkich wymogów członkostwa – w tym stosowania prawa UE. Tak było zawsze, ponieważ Unia Europejska jest wspólnotą prawa.
Podczas poprzedniego rozszerzenia przyjmowano jednak za rzecz oczywistą, że po przejściu przez dany kraj procesu akcesyjnego, po przeszkoleniu jego sędziów i urzędników w zakresie prawa UE, jego instytucje osiągnęły stopień stabilności, którego państwa członkowskie i Komisja Europejska byliby zadowoleni. Zakładano, że skoro mogą zrealizować te kryteria, to taki stan pozostanie trwały, a instytucje nadal będą stosować się do zasad praworządności.
Oczywiście kilka lat po rozszerzeniach z lat 2004 i 2007 zauważyliśmy problemy związane z celowym wycofywaniem się przez rządy z zasad praworządności w celu skonsolidowania władzy jednej partii i zapewnienia możliwości kontrolowania sądownictwa i innych instytucji państwowych – nie tylko w zakresie kierowania rządem, lecz także naruszając zasady podziału władzy i rozszerzenie władzy politycznej na inne instytucje, w związku z czym bardzo trudno byłoby się im przeciwstawić jakiejkolwiek innej grupie politycznej lub osobie mającej odmienne zdanie.
Obecnie zainteresowanie i obawy związane z praworządnością wracają z dwóch powodów. Przede wszystkim ze względu na perspektywę przystąpienia Ukrainy i Mołdawii w procesie akcesyjnym. Mają teraz status kandydatów, a więc powstaje pytanie, kiedy będą mogli rozpocząć negocjacje. Drugą poważną obawą jest erozja praworządności w samej UE.
Poradzenie sobie z obydwoma tymi aspektami będzie niezwykle trudne, gdyż po wejściu do Unii Europejskiej dane państwo może blokować próby poprawy sytuacji w obszarze praworządności i przywrócenia podziału władzy. To właśnie mogliśmy zaobserwować w ciągu ostatnich kilku lat.
LJ: Jak możemy tym razem zrobić to inaczej? I jak sprawić, żeby Węgry również na to przystały?
HG: Nie będzie to łatwe, bo nadal władzę na Węgrzech sprawuje ten sam rząd – inaczej niż w Polsce, gdzie obecnie tworzy się nowy rząd, który być może będzie w stanie poprawić zdolność UE do zagwarantowania praworządności i odświeżyć warunki procesu akcesji. Polska jest dowodem na to, że nadal jest to możliwe – nawet po długim okresie łamania praworządności, a także nasilającym się przechwytywaniu państwa i wzmacniania kontroli władzy nad sądownictwem, koalicja opozycyjna wciąż miała szansę na zwycięstwo w wyborach.
To wspaniała wiadomość na koniec roku, która pokazuje, że jest to nadal możliwe. Jednak przywrócenie niezależności instytucjom państwowym przez rząd będzie długotrwałym procesem, bo szybkie dokonanie tego wymagałoby zastosowania takiej samej taktyki, jaką PiS zastosowało do przejęcia instytucji za czasów pierwszej kadencji. Mam wielką nadzieję, że nowy rząd nie będzie chciał tego zrobić w ten sam sposób.
Z drugiej strony na Węgrzech nadal panuje partia rządząca, która sprawuje władzę od 2010 roku. Partia Fidesz bardzo mocno trzyma w garści instytucje państwowe. Przejęcie państwa przeszło już bardzo długą drogę. W rezultacie partia rządząca nie będzie chciała zgodzić się na wprowadzenie silniejszych środków kontroli na szczeblu UE, gdyż to zagroziłoby ich władzy. To zatem duży znak zapytania, ponieważ kraje, którym udało się skutecznie przejąć instytucje państwowe, nie chcą, aby UE mogła zmusić je do uwolnienia tych instytucji.
LJ: Jak powinniśmy przekształcić Unię Europejską, aby zapobiec ponownym naruszeniom praworządności? Czy Bruksela i państwa członkowskie mogą kontrolować politykę wewnętrzną danego państwa? A może powinniśmy przyjąć za pewnik, że kiedy już do nas dołączysz, to nie będziemy już musieli cię pilnować?
HG: Nie chodzi o to, że problemy z praworządnością nigdy nie występowały przed rozszerzeniem na wschód. Nie jest to problem wyłącznie środkowoeuropejski. Na przykład we Włoszech pod rządami Berlusconiego już w latach 90. istniało wiele problemów z praworządnością. Berlusconi bardzo starał się przejąć kontrolę nad częścią sądownictwa – a udało mu się ją skutecznie przejąć nad wieloma mediami we Włoszech.
Zjawisko to pojawiało się zatem w innych państwach członkowskich, ale nigdy nie osiągnęło takiej skali, jak to, co zaobserwowaliśmy szczególnie na Węgrzech i w Polsce w latach 2010-tych. Tu zmiany były naprawdę ekstremalne. We Włoszech zawsze działała opozycja i trochę wolnych mediów, które potrafiły o tym mówić (tak samo, jak w Polsce). Tymczasem w tym okresie na Węgrzech sytuacja ulegała dalszemu pogorszeniu.
Pytanie brzmi, jak sprawić, by dynamika była pozytywna. Książka, którą napisałam na temat mocy transformacyjnej UE, dotyczy tego, jak dynamika staje się pozytywna w krajach kandydujących, oprócz procesu negocjacyjnego, który opiera się na racjonalnych wyborach i negocjacjach opartych na interesach. Oprócz tego – co niewątpliwie ma miejsce, gdy obie strony negocjują w imię swoich interesów – zachodzi także proces socjalizacji i konstruktywizmu, w wyniku którego ludzie przyzwyczajają się do myśli, że negocjują nie między sobą a innymi, ale wśród siebie samych jako przyszłej wspólnoty i wokół naszej wspólnej, europejskiej przyszłości. Że negocjują z ludźmi, którzy w przyszłości nie tylko znajdą się po drugiej stronie stołu, ale właściwie po tej samej stronie. Dzieje się tak zazwyczaj zarówno po stronie UE, jak i w kraju kandydującym, ponieważ jego akcesja jest procesem o znaczeniu historycznym. Chodzi zatem o integrację danego kraju w ramach większego, regionalnego organu politycznego.
To nie jest jak negocjacje handlowe, podczas których spotykacie się, zgadzacie się na coś, a potem każdy idzie w swoją stronę. Tak naprawdę chodzi o naszą przyszłość. W rezultacie Unia Europejska wywiera duży wpływ na kraje kandydujące, gdzie ludzie – urzędnicy i sędziowie, ale także pracownicy naukowi i społeczeństwo obywatelskie – zaczynają chcieć lepiej rozumieć UE, aby działać „na sposób unijny”, bo taka właśnie będzie przyszłość ich kraju.
Dokonuje się zatem wiele procesów adaptacyjnych, które wykraczają poza to, co Unia Europejska nakazuje krajom wprost. Tak naprawdę, jeśli przyjrzeć się wymogom akcesyjnym, w wielu kwestiach nie są one zbyt szczegółowe. Na przykład w odniesieniu do niezależności sądownictwa nie ma zbyt szczegółowych wytycznych dotyczących tego, jak dokładnie musi wyglądać niezależne sądownictwo ani jak powinny być tworzone sądy konstytucyjne, ponieważ w UE w rzeczywistości panuje ogromna różnorodność rozwiązań stosowanych w poszczególnych państwach członkowskich.
W rezultacie UE nie narzuca: „To właśnie te kroki kraj musi podjąć przed przystąpieniem do naszej wspólnoty”. Opiera się raczej na procesie socjalizacji, w wyniku którego obywatele uświadamiają sobie, że muszą mieć niezależne sądy, muszą umieć stosować prawo UE na różne sposoby i zyskać zrozumienie, jak powinno to działać w ich własnym systemie i jak system ten powinien zostać dostosowany.
Proces ten wymaga dobrowolnego dostosowania się do tego, czego UE potrzebowałaby, aby móc stosować praworządność w danym kraju. W przeszłości każdy rząd, który chciał przystąpić do UE, próbował – w większym lub mniejszym stopniu – osiągnąć to, co w Traktacie nazywa się „szczerą współpracą” rządu w dążeniu do stosowania prawa UE. Czasami pojawiały się problemy związane z brakiem potencjału lub instytucjami, które nie działały zbyt dobrze. Widzieliśmy to w Rumunii i Bułgarii, kiedy przystąpiły do UE w 2007 r. Dlatego też UE wprowadziła warunek poakcesyjny – zwany „mechanizmem współpracy i weryfikacji”.
Ogólnie rzecz biorąc, rządy starały się jednak całkiem szczerze być gotowymi do stosowania prawa unijnego. Dlatego też szokiem było, gdy kilka lat po akcesji rząd partii Fidesz na Węgrzech zaczął wycofywać się z niezależności sądownictwa i przejmować kontrolę nad mediami. UE tak naprawdę nie wiedziała, jak zareagować. Nie chodziło o to, że dynamika przestała działać, ale o to, że po wejściu tego kraju do UE dynamika stała się po prostu inna.
Zwykle po przystąpieniu do Unii Europejskiej, w większości krajów ludzie w dalszym ciągu stosują prawo UE i nadal utrzymują niezależność instytucji państwowych oraz podział władzy, ponieważ stanowi to część tradycji demokratycznej. Dlaczego tak się nie stało na Węgrzech, to bardzo interesująca kwestia. W węgierskiej polityce wyraźnie widać było otwartość na przejęcie władzy przez tę partię i przyzwolenie na uzasadnianie jej działań w zakresie przejmowania instytucji państwowych w sposób, któremu społeczeństwo się nie sprzeciwiało. Pojawiły się wprawdzie protesty w Budapeszcie i innych miastach – byliśmy tego świadkami – ale nie było za nimi żadnej siły politycznej.
Opozycja była bardzo słaba i zdyskredytowana. Kiedy Fidesz powrócił w 2010 roku, Węgrzy nie byli w stanie zjednoczyć się w walce za podtrzymaniem podziału władzy i praktyk demokratycznych w instytucjach. Na temat tego, jak Fideszowi się to udało, można napisać wiele prac doktorskich.
Tymczasem w Polsce opozycja pozostała silna. Doszło do ogromnych protestów społecznych, mobilizacji młodych wyborców i kobiet – także za sprawą konkretnych działań, które wprowadził PiS. To wszystko pozwoliło zmienić sytuację – na Węgrzech nie było to jednak możliwe.
LJ: Czy członkostwo w UE będzie musiało być uzależnione od określonego zachowania?
HG: Bardzo problematyczne byłoby posiadanie różnych poziomów lub klas członkostwa, gdzie kraje, które już są członkami, mogą robić, co im się podoba, podczas gdy te państwa, które dopiero dołączają, czekałyby bardzo długi okres, w którym nie miałyby pełnego prawa do głosowania lub dostępu do budżetu UE. Gdyby było to warunkowe tylko w przypadku nowych członków, wówczas przystąpienie tak naprawdę nie byłoby „przystąpieniem” – faktycznie miałoby ono miejsce dopiero wtedy, gdy dany kraj w pełni przystąpiłby do Unii Europejskiej. W szczególności dla Ukrainy byłoby to nie do przyjęcia, biorąc pod uwagę ogrom cierpienia i problemy, jakie stworzyła wojna.
Wprowadzenie tego rodzaju warunkowości byłoby trudne. Moglibyśmy jednak pomyśleć o wprowadzeniu warunków w zakresie praworządności dla nowych członków, które miałyby zastosowanie również do starych członków. Przecież traktaty akcesyjne są prawem pierwotnym – są to umowy międzyrządowe, które stają się częścią traktatów Unii Europejskiej. Na przykład, jeśli Ukraina przystąpiłaby do postanowień swojego traktatu akcesyjnego, które stanowiłyby, że w przypadku poważnych problemów z praworządnością, Rada Europejska mogłaby głosować w tej sprawie na zasadzie jednomyślności minus jeden głos – a nawet minus dwa – tak aby dany kraj nie mógł zawetować działań lub żeby dostęp do budżetu UE można również było ograniczyć w oparciu o zasadę praworządności w drodze decyzji większością kwalifikowaną.
To nowe rozwiązania, które można by wprowadzić w traktacie akcesyjnym i które miałyby zastosowanie zarówno do Ukrainy, jak i do starych państw członkowskich – takie podejście mogłyby wtedy stać się czymś, co będzie obowiązywać wszystkich. Nadal wymagałoby to zgody wszystkich państw członkowskich na ten zapis w traktacie akcesyjnym, który musiałby zostać uzgodniony jednomyślnie i ratyfikowany przez każde państwo członkowskie. To z kolei zależałoby od tego, czy w każdym państwie członkowskim byłby rząd, który byłby skłonny sprostać tym warunkom i uznał, że jest to sprawiedliwe rozwiązanie dla każdego kraju – nie tylko dla nowego członka.
Równie dobrze może dojść do takiej sytuacji, ponieważ już od bardzo długiego czasu (13 lat) borykamy się z problemami z praworządnością. Ma to zaś tak duży wpływ na całe funkcjonowanie Unii Europejskiej – na wartości, demokrację, stosowanie praw człowieka, równość płci i cały szereg innych wartości UE – że oprócz wartości i problemów z demokracją, jakie to tworzy, pogarsza się także samo funkcjonowanie Unii Europejskiej.
Unii Europejskiej coraz trudniej jest podejmować decyzje dotyczące nie tylko pomocy dla Ukrainy, ale także wspólnego stanowiska w polityce zagranicznej i tak dalej. Kiedy jedno lub dwa państwa członkowskie cały czas mówią: „nie, nie, nie zgodzimy się na to, dopóki nie dacie nam naszych pieniędzy lub dopóki nie usuniecie warunku dotyczącego praworządności”, to jest to przyczyną wszelkiego rodzaju problemów w funkcjonowaniu UE.
Jest to oczywiście również bardzo szkodliwe dla jednolitego rynku, ponieważ cały sens równych warunków działania wprowadzonych przez jednolity rynek polega na tym, że przedsiębiorstwa mogą działać w dowolnym państwie członkowskim jak we własnym. To jednak nie zadziała, jeśli firmy nie mogą liczyć na sprawiedliwe rozpatrzenie sprawy w sądach innego państwa członkowskiego, bo sądy te są na przykład kontrolowane przez partię rządzącą lub jeśli panuje korupcja, co oznacza, że nie mogą ubiegać się o zamówienia publiczne bez płacenia łapówek partii rządzącej, oligarchom lub członkom rodzin ministrów. Wówczas jednolity rynek nie funkcjonuje prawidłowo i wspólnota prawna – będąca fundamentem UE – również nie funkcjonuje dobrze, ponieważ prawo UE nie jest stosowane równomiernie we wszystkich państwach członkowskich.
Tego rodzaju problemy stają się coraz bardziej fundamentalne i dlatego w pewnym momencie pozostałe państwa członkowskie będą nadal uzupełniać „zestaw narzędzi na rzecz praworządności”, dzięki któremu (oprócz wszystkich tych rocznych sprawozdań w sprawie warunkowości w zakresie funduszy itd.) zaczną obowiązywać inne zasady.
LJ: Czy grozi nam „zmęczenie kwestią węgierską”? Czy państwa członkowskie zdecydują się wypchnąć Węgry ze wspólnoty, jeśli w dalszym ciągu nie będą one przestrzegać prawa UE?
HG: To duża niewiadoma, ponieważ nie ma przepisu dotyczącego wypychania kraju z Unii Europejskiej. Może odejść tylko dobrowolnie. Jednak od czasu katastrofy związanej z Brexitem żaden kraj nie chce tego zrobić. Byli populiści, którzy rozważali opuszczenie UE i opowiadali się za „Frexitem”, „Nexitem” lub „Huxitem”, ale te pomysły zniknęły, ponieważ nikt nie chciał przechodzić przez tak bolesny proces, jak Wielka Brytania.
Jest to jednak bardzo trudne, ponieważ kraje, które pozostają w Unii Europejskiej, a następnie ich rządy podważają wartości UE, to funkcjonowanie unii od wewnątrz jest pod wieloma względami znacznie bardziej problematyczne niż w przypadku krajów, które ją opuszczają. Kryzys praworządności to pełzający nowotwór wewnątrz UE, który ostatecznie może okazać się śmiertelny dla Unii Europejskiej. Jest on znacznie bardziej niebezpieczny dla zdrowia UE niż Brexit.
Brexit był amputacją, która była paskudna dla obu stron, ponieważ spowodowała wiele obrażeń, uszkodzeń i bólu, ale organizm UE wyzdrowiał i zagoił się. Tymczasem nie można tak tego traktować, gdy mamy do czynienia z erozją i niszczeniem fundamentów UE od wewnątrz.
Należy jednak rozróżnić Węgry od rządzącej tam partii Fidesz. Ludzie lubią rozmawiać o „zmęczeniu kwestią węgierską” i problemie węgierskim – tak, to coś, co dzieje się na Węgrzech, ale nie oznacza to, że każdy Węgier popiera te zjawiska, tak jak nie każdy Polak popierał to, co zrobił PiS w przejmowaniu sądownictwa w Polsce. Należy pamiętać, że na Węgrzech nadal są protestujący i opozycja. Po prostu nie udało się tam przezwyciężyć bardzo silnego wpływu, jaki Fidesz sprawuje obecnie nad instytucjami państwowymi. Wciąż jednak istnieje nadzieja, że może to nastąpić w przyszłości – chociaż będzie to coraz trudniejsze w miarę, jak coraz trudniej jest przeprowadzić wolne i uczciwe wybory ze względu na stopień przejęcia państwa.
Jednakże obecnie wśród pozostałych państw członkowskich istnieje zdecydowanie ogromny niepokój. Inni premierzy i ministrowie spraw zagranicznych naprawdę nie lubią krytykować swoich kolegów. Element „klubu dżentelmenów” występuje zwłaszcza w Radzie Europejskiej, gdy szefowie państw i rządów unikają wygłaszania słów krytyki.
Dlatego tak długo odwracali wzrok, gdy Fidesz wrócił do władzy i zaczął robić takie rzeczy. Mieli nadzieję, że antydemokratyczne nieprzyjemności po prostu miną lub że zmieni się rząd – jak to miało miejsce w innych krajach (na przykład Słowacji, gdzie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat rząd zmieniał się kilkukrotnie, czy też w Polsce). Obecnie rośnie świadomość, że jakiejkolwiek opozycji demokratycznej bardzo trudno będzie przezwyciężyć kontrolę Fideszu nad mediami, mediami społecznościowymi i instytucjami.
Ta kwestia ma wpływ także na inne państwa członkowskie, bo chodzi o pieniądze unijnych podatników. Premier Holandii Mark Rutte mocno naciskał na kwestię warunkowości funduszy UE, ponieważ postrzegał to jako wyprowadzanie i niewłaściwe wykorzystanie pieniędzy holenderskich podatników na Węgrzech. Wiemy, że istnieje tam korupcja i wiele innych problemów. Dotyczy to także podatników z innych państw członkowskich.
Podejście to motywują obawy dotyczące funkcjonowania UE. Jednak nie znaleziono jeszcze żadnego rozwiązania, ponieważ traktaty UE i ich ramy prawne nigdy nie przewidywały żadnego rodzaju pogorszenia się sytuacji politycznej ze strony państwa członkowskiego. Silvio Berlusconi zrobił to we Włoszech, ale został odsunięty od władzy, a serii technokratycznych rządów udało się przywrócić niezależność sądownictwa.
Można to zrobić, ale pytanie brzmi, w którym momencie inne państwa członkowskie stracą nadzieję, że może się to zdarzyć również na Węgrzech – że zmiana rządu jest realna – i czy biorą pod uwagę szkody dla ich własnych gospodarek i dla całego systemu prawnego oraz do zaufania i wiary podatników w budżet UE oraz ich gotowość do wpłacania do niego środków. To jest moment, w którym nastąpi prawdziwy kryzys. Ale choć obecnie występuje w tym względzie duża presja, to wciąż nie wydarzył się żaden decydujący moment ani wydarzenie, które zmusiłoby szefów rządów do powiedzenia: „Hej, już dość, naprawdę musimy to teraz zmienić”.
LJ: Jaki powinien być plan działania nowej Komisji Europejskiej w świetle dużej różnorodności populistów i nacjonalistów, którzy mogą potencjalnie wejść do Parlamentu Europejskiego? Co Komisja powinna zrobić w zakresie praworządności? Jakie powinny być kolejne kroki w tym obszarze?
HG: Zdolność i polityczne pole manewru Komisji Europejskiej w walce z praworządnością są bardzo ograniczone ze względu na jej rolę instytucjonalną. Jest strażnikiem traktatów, ale jest bardzo upolityczniona. Ma komisarzy z każdego państwa członkowskiego – w tym z krajów, w których rządy wycofują się z praworządności. Nie brakuje także wpływów partii politycznych.
Komisja zawsze bardzo niechętnie krytykuje konkretne państwo członkowskie lub kwestionuje jej politykę. Na przykład, jeśli spojrzymy na postępowania w sprawie naruszeń w zakresie zobowiązań jakiegoś państwa członkowskiego, to jest to ostateczność – Komisja nie lubi kierować takich problematycznych spraw do sądu i woli negocjować. Nawet w obszarze praworządności Komisja sporządza obecnie roczne sprawozdania w tym obszarze, ale nadal musi negocjować z rządami państw członkowskich w sprawie ich indywidualnych sprawozdań krajowych. Dlatego Komisja Europejska nie może w pełni pełnić roli strażnika praworządności ze względu na swoje instytucjonalne relacje z państwami członkowskimi.
Rada natomiast, w której zasiadają państwa członkowskie, musi być w tej sprawie znacznie bardziej aktywna i pełnić ważniejszą funkcję. Musi pokonać „syndrom szklanego domu” i stawić czoła „klubowi dżentelmenów”. Powinna naprawdę zająć się problemami, które szkodzą wszystkim państwom członkowskim i całej wspólnocie prawa.
Parlament Europejski ma także do odegrania pewną rolę w prowadzeniu znacznie aktywniejszej debaty na ten temat. Były momenty, gdy Parlament prowadził ważne debaty – a nawet inicjował procedurę na podstawie art. 7 w sprawie Węgier – ale wtedy Rada nie podjęła działań następczych. Parlament mógłby kontynuować tę linię postępowania i wykazywać w niej znacznie większą aktywność.
Zasadniczo będziemy potrzebować jakiegoś nowego rodzaju instytucji. Instytucji niezależnej, która byłaby w stanie ocenić, czy dochodzi do łamania praworządności, a następnie zalecić podjęcie działań. Pomysł wysunięty przez francusko-niemiecką ekspercką Grupę Dwunastu, dotyczący wprowadzenia mechanizmu uczciwości, jest dobry, ale prawdopodobnie powinna to być niezależna instytucja – jak Rzecznik Praw Obywatelskich – która nie byłaby w całości zlokalizowana w Radzie lub Komisji, ze względu na to, jak działa system. Być może mogłaby to być osobna izba Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej lub część urzędu Rzecznika Praw Obywatelskich.
Będziemy potrzebować jakiejś niezależnej instytucji, która będzie w stanie bardzo jasno powiedzieć, kiedy i w jaki sposób dochodzi do łamania praworządności, a następnie zmusić Radę do podjęcia w tej sprawie działania. Wówczas decyzje Rady podejmowane przez większość głosów również bardzo by pomogły.
Istnieją też inne rozwiązania i Grupa Dwunastu wydała w tym zakresie szereg ważnych i przydatnych zaleceń. Jednak oczywiście w dalszym ciągu to do prezydenta Macrona i kanclerza Scholza należy przyjęcie zaleceń tej grupy i wprowadzenie ich do własnej polityki. Pytanie zatem brzmi, w którym momencie będą skłonni to zrobić.
Jeżeli następnym razem w Parlamencie Europejskim zasiądzie duża liczba radykalnych prawicowych populistów, może to być trudniejsze, ponieważ możemy zaobserwować erozję praworządności także w innych państwach członkowskich. Już teraz pojawia się pytanie, czy mogłoby się to zdarzyć na Słowacji, próbowano tego dokonać w Słowenii, Czechach i Włoszech. Od czasu do czasu we Francji praworządność też nie miała się zbyt dobrze. Nie jest to więc zjawisko wyłącznie środkowoeuropejskie. Jest to problem, z którym będą musiały się teraz zmierzyć wszystkie państwa członkowskie.
Niniejszy podcast został wyprodukowany przez Europejskie Forum Liberalne we współpracy z Movimento Liberal Social i Fundacją Liberté!, przy wsparciu finansowym Parlamentu Europejskiego. Ani Parlament Europejski, ani Europejskie Forum Liberalne nie ponoszą odpowiedzialności za treść podcastu, ani za jakikolwiek sposób jego wykorzystania.
Podcast jest dostępny także na platformach SoundCloud, Apple Podcast, Stitcher i Spotify
Z języka angielskiego przełożyła dr Olga Łabendowicz
Czytaj po angielsku na 4liberty.eu