Jojo Rabbit to nie jest film o Holocauście. To jest film o wojnie widzianej oczami 10-letniego dziecka i relacji, która nawiązuje się między nim, a ukrywaną przez niego żydowską nastolatką. To jest film bardzo, bardzo zabawny. To jest też film niezwykle i do głębi dramatyczny. Pełno tu ciekawych dysonansów i żartów demontujących zło, jak posąg, który się ściąga z cokołu i mówi od tej chwili: Dość zła! Teraz tylko radość, dobro, słońce, łąka i drzewa! Śmiech, miłość i taniec! Spokojna ulica i uśmiechy wymienione z innymi ludźmi. Dzieci pragną miłości, radości, zabawy i bezpieczeństwa. Lubią się powygłupiać się, przytulić się, poskakać po drzewach. A dorośli? Też tego pragną. Więc po co jest wojna?
Można sobie spróbować wyobrazić, że jest się tym zupełnie zwyczajnym, niemieckim 10-letnim chłopcem żyjącym podczas wojny, który lubi swastyki, ale nie pociąga go zupełnie ta cała ideologia nazistowska. Jest po prostu wrażliwym dzieckiem, które lubi jeździć z mamą na rowerze i odgrywać z nią teatr, a ten rozbawia nas do łez i porusza. Bo rozbawia nas i porusza do głębi relacyjność, jaką samotnie wychowująca mama (w tej roli wspaniała Scarlett) buduje ze swoim synkiem. Żartuje z nim jak z dorosłym, wchodzi z nim w dialog, nigdy nie peroruje, ale we właściwym kontekście powie jedno słowo lub zdanie, które uruchamia w dziecku refleksję i uwrażliwia go na otaczającą rzeczywistość. Poza tym dużo całuje i przytula. Otoczony uwagą, miłością i traktowany serio Jojo Betzler jest uroczym, zabawnym i inteligentnym chłopcem. Patrząc na ich relację i na postać tej silnej kobiety, jak bardzo widziałam siebie w mojej relacji z synkiem i córeczkami.
Jojo Rabbit to jest film o tym, jak o duszę chłopca walczą jego wyimaginowany przyjaciel Führer (w tej roli sam reżyser) oraz mama chłopca i młoda Żydówka. Dziś, w epoce narastających tendencji faszystowskich i słabych męskich wzorców, które możemy zaobserwować w polityce w osobie uległego Andrzeja Dudy, szowinistycznego Donalda Trumpa, czy agresywnego Vladimira Putina, stoi przed nami ogromne wyzwanie: jak wychować naszych synów, by mieli w sobie pokój? By byli relacyjni wobec świata, wobec przyrody, wobec kobiet, wobec innych mężczyzn. By szanowali dziewczyny, ich punkt widzenia, by wchodzili z nimi w dialog. By byli refleksyjni i otwarci na uczenie się od nich; by sami umieli dawać coś z siebie, nie poprzez przemoc fizyczną i symboliczną, eksploatację przyrody, dominację i siłę, lecz inaczej po prostu: przez pokojowe nastawienie do świata i szanowanie każdego bez względu na jego/jej inność. To nastawienie budujemy my – dorośli, przede wszystkim rodzice, ale też dziadkowie, trenerzy, nauczyciele, różni edukatorzy i opiekunowie, duchowni też. Johannes ‚Jojo’ Betzler lubi łąki, nie chce zabijać królików i cieszy go słońce. Przerażają go wybuchy i obrazy śmierci. Nie rozumie tego, dlaczego w jednym momencie miasto zamienia się w ruiny, dlaczego w stronę wojny biegną ci duzi i mali żołnierze, którym ktoś wbił do głowy, że wojna jest potrzebna, że trzeba się komuś wpieprzać na jego osobistą chatę i ją przeszukiwać, robiąc tam okropny bajzel, że trzeba zwyciężyć, że ta konkretna rasa ma prawo dominować nad innymi.
Można sobie też sprobować wyobrazić, że jest się żydowską nastolatką (w tej roli świetna Thomasin McKenzie), ukrywającą się po czyichś piwnicach i strychach, która w końcu wychodzi z ukrycia, by spojrzeć w twarz przekonanym o swojej aryjskiej wyższości oprawcom. Jak takie spotkanie wygląda? Jaki ma finał? Warto sobie stawiać takie pytania. Spróbować sobie wyobrazić cudze doświadczenie. Film dzięki swojej sugestywnej wizualności bardzo w tym pomaga.
To jest film, także, o okolicznościach, w jakich dochodzi do zdemontowania nabytych u niemieckiego chłopca przekonań na temat Żydów. Gdy Jojo Betzler po raz pierwszy wyraża się obraźliwie na ich temat – choć nigdy wcześniej żadnego nie poznał – żydowska nastolatka dopada go, gotowa go udusić i zza jego pleców mówi mu do ucha:
„Uwolnij się od tego. Uwolnij się raz na zawsze. (…) Nasza głowa, to miejsce, w którym żyjemy.”Dziewczyna drwi z niego, opowiadając, że żydzi faktycznie są diabłami wcielonymi, mają rogi i ogon, i potrafią czytać w myślach! Haha! Chłopiec zakochuje się i zaczyna myśleć. Chyba taka właśnie jest kolejność w procesie dochodzenia u niego do wiedzy…
W filmie są dwie piękne sceny, w których bohaterowie tańczą ze sobą. Jakby żyli w czasach pokoju i wolności. W tym kontekście przytoczę fragment o skutkach delikatnych stosunków między Niemkami a Polakami z książki Joanny Ostrowskiej „Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej”:
„W kwietniu 1944 roku w powiecie Wolsztyn pouczono trzydzieści dwie kobiety zaproszone do kierownictwa powiatu. Spotkanie miało charakter pogadanki piętnującej ich stosunek do Polaków. Kobiety i dziewczęta zadawały się z Polakami, względnie tańczyły z nimi albo utrzymywały inne, bliskie stosunki. Kreisamtleiter der NSV (Narodowosocjalistyczna Opieka dla Potrzebujących) pan Pehle pokazywał zgromadzonym Niemkom zdjęcia zamordowanych żołnierzy Rzeszy i dokumenty świadczące o bestialstwie Polaków, co padło na podatny grunt. Kobiety były wstrząśnięte, a cel propagandowy osiągnięty. Teraz nawet taniec stał się niebezpieczny.”
Wielkie brawa dla młodego chłopca w roli Johannesa ‚Jojo’ Betzlera, Romana Griffina Davisa, który ma wrodzony talent i niezwykłą pojemność, jeśli chodzi o ekspresję, mimikę, zapamiętane reakcje, intuicję aktorską. Czysty diament. To jest nie tylko to, co nazywa się capacity, czyli ta pojemność właśnie, gdyż prezentuje on nad wyraz dojrzały jak na swój wiek wachlarz zachowań i ekspresji. To jest po prostu żywy talent. Reżyser Taika Waititi pokazał światu w całej okazałości młodego aktorskiego geniusza. Kolejne brawa dla Sama Rockwella („Zielona Mila”, „Trzy Billboardy za Ebbing”), grającego niemieckiego oficera, którego podziwiam za sposób bycia „na scenie” i za jego wytrwałość. Na ten film trzeba wybrać się, czy jest się Żydem czy nie.
