Szaleństwa ciąg dalszy. Część publicystów nie odpuszcza i cały czas promuje projekt Roberta Biedronia, a tu tymczasem pojawia się pierwszy sondaż sprawdzający zapotrzebowanie na jego “Kocham Polskę” i co? Dramat. Zaskoczenie! Nie dla mnie jednak. Należę do osób politycznie myślących racjonalnie, od dawna przeciwny jestem tej inicjatywie i dlatego ani na jotę mnie to nie zaskakuje, a póki co przewidywania się sprawdzają.
Kilka dni temu OKO Press opublikowało pierwszy sondaż “Partii Roberta Biedronia” a w nim… 5% poparcia. Miało być 15. Tak twierdzą wszyscy zauroczeni tym projektem. Mimo frontalnej promocji na łamach różnych periodyków, niezliczonych artykułów i felietonów o tym, jak to Polacy bardzo łakną nowej partii – sondaż daje 5%, podczas gdy zwykle do tej pory sondaże dawały nowym inicjatywom zdecydowanie więcej (tak było w przypadku Palikota, Petru i Kukiza). A może to po prostu tylko chciejstwo niektórych publicystów i pewnej, niewielkiej, jak się okazuje, ale mocno aktywnej części wyborców? Może po prostu pora pogodzić się z tezą od dawna prezentowaną w przestrzeni publicznej, że Polacy mają dosyć nowej partii co trzy, cztery lata?
Jest faktem, że wahadło politycznych przekonań odbiło mocno w prawo i to nie tylko w Polsce, ale i na świecie także. Ale jak to z wahadłem bywa, dochodzi ono do punktu granicznego i zawraca swój bieg. Jednak to wahadło jest specyficzne – ono nie odbije maksymalnie w lewo, wytraci swój pęd i zatrzyma się po środku, a ów punkt zwrotny, w moim mniemaniu, właśnie się zaczyna.
Dlaczego nie odbije w lewo, a zatrzyma się na środku? Z dwóch przyczyn. Po pierwsze: prawica przejęła cały socjal od lewicy i zrobiła to na tyle skutecznie, że przekonanie to utrwaliła na wiele, wiele lat. Po drugie: lewicy pozostały jedynie kwestie światopoglądowe, ale te zaczyna przejmować centrum i jeśli tylko przyłoży się dobrze do pracy, to utrwali to przekonanie wśród wyborców centro-liberalnych i nawet konserwatywno-liberalnych (vide: partie konserwatywne w zachodniej Europie). Innymi słowy, lewica wkrótce zostanie z niczym, tocząc wyniszczające wojny we własnym obozie. Wszystko to widać już na polskiej scenie politycznej wyraźnie. Wystarczy poczytać i posłuchać, co mówią i co robią partie lewicowe. Czym na przykład będzie się różnił Zandberg i partia Razem od partii Biedronia? Swoją drogą nie wiem, kto Robertowi podsunął taką nazwę partii, ale jest ona po prostu beznadziejna, bo po prostu infantylna. Każdy przecież kocha Polskę. Tylko każdy inaczej.
Panuje taki pogląd, forsowany w przychylnych Biedroniowi mediach, że Robert i jego partia są zbawieniem (brrr, co za słowo w ustach lewicy) dla opozycji, bo ma przyciągnąć do siebie tych zbuntowanych i niegłosujących, których i tak PO i Nowoczesna by nie zdobyły. To ciekawy pogląd, ale zarazem bardzo prosty do zweryfikowania. Jeśli bowiem prawdą jest to, że Robert Biedroń, SLD i reszta lewicy ma zdobyć wyłącznie te głosy oraz głosy elektoratu lewicowego, to test jest prosty: niech natychmiast przestaną atakować Platformę i Nowoczesną, i zajmą się PiSem oraz własnymi programami dla tego elektoratu. Póki tego nie robią, to cała ta konstrukcja myślowa jest zwykłą ściemą i nie idzie wcale o tych niezdecydowanych, ale o podebranie wyborców centrum. Każdy, kto ma oczy, widzi to jak na dłoni.
Sondaże pokazują jeszcze jedną specyfikę. Że w wyborczym wyścigu liczą się tylko dwa największe bloki – prawicowy (PiS i przystawki) oraz Koalicja Obywatelska. Cała reszta ma poparcie na granicy progu wyborczego. Przyglądając się naszej scenie politycznej, zastanawiają mnie zawsze intencje, którymi kierują się kandydaci „opozycji”, mający w sondażach 5% lub poniżej. Przecież w II turze wyborów i tak będą musieli poprzeć kandydatów KO. Jak to przełkną? Nie pojmuję. Nie lepiej od razu budować szeroki blok, po to, aby PiS wysłać w kosmos już w pierwszym starciu? Ta uwaga dotyczy też kandydujących polityków z obozu platformianego, jak chociażby prezydenta Adamowicza w Gdańsku.
Ta marginalna dziś lewica stawia jednak warunek rodem z Marsa. Otóż twierdzi, że do takiego zjednoczenia konieczna jest śmierć Platformy. Inaczej nie ma mowy. Według lewicujących wyborców ma zniknąć z powierzchni ziemi partia, której poparcie sięga blisko 30%, która jest największą partią opozycyjną, ma najbardziej rozbudowane struktury i dysponuje największymi funduszami. Bo lewica ma obsesję na punkcie Schetyny i PO. I jak to z każdą obsesją bywa, jest irracjonalna. Dokładnie tak samo, jak ta.
Najczęstszym argumentem lewicy (i tu akurat niczym nie różni się od Kukiz’15), jest ten, że PO i PiS to w istocie POPiS. Słyszę to jak mantrę buddysty. Owym punktem stycznym jest stosunek do kościoła, że niby Platforma w gruncie rzeczy wspiera kościół tak samo, jak PiS. Mam zatem propozycję do wszystkich zwolenników tego poglądu. Niech pokażą zestawienie ile Platforma przekazała środków z budżetu na rzecz księdza Rydzyka w latach 2007-2015, wobec ponad 160 milionów przekazanych w ciągu ostatnich trzech lat przez PiS. Te dane na pewno są dostępne. Tu zaraz rzecz jasna pada argument o Funduszu Kościelnym, ale tak się akurat składa, że najwyższą składkę w latach 2000-2015 przekazano tam w 2001 roku (ponad 130 mln) za rządów lewicowych oraz że Fundusz ten, to środki dla wszystkich kościołów i związków wyznaniowych działających w Polsce. W kręgach wojującej lewicy w ogóle panuje pogląd, że kościół w Polsce należy rozjechać. I że jedynym, kto może tego dokonać, jest Zandberg i jego partia. Otóż mam złą wiadomość dla tych, którzy serca mają po lewej stronie – żadna partia lewicowa nie zrobi porządku z kościołem. Ani Zandberg, ani Biedroń. Racjonalny porządek z kościołem w takim państwie jak Polska, może zrobić tylko szeroki blok, który zdobędzie naprawdę silne poparcie społeczne. Wszystko inne, to bicie piany, nic więcej. Może najwyższa pora to przemyśleć?
Socjalizm, zarówno ten prawicowy, jak i lewicowy, które w warstwie gospodarczej w zasadzie niczym się nie różnią, nie jest moją bajką, reaguję na niego alergicznie, ale dla dobra Polski, dla wyższej sprawy, jaką jest wyrwanie kraju z rąk niszczycielskiej władzy “prawicy”, gotów jestem zaakceptować szerokie porozumienie od SLD po PO, odrzucając jednak komunistów z partii Razem. W tym bloku bez problemu widzę także Roberta Biedronia, pod jednym wszakże warunkiem – niech Robert przejrzy w końcu na oczy. Po stokroć będę powtarzał: jeśli dobro Polski ma dla was znaczenie nadrzędne, połączcie się! Przy czym pisząc “was” mam na myśli wszystkich, którzy w tej szerokiej koalicji mogliby się pomieścić. Jednocześnie też, w przypadku kolejnych wygranych Zjednoczonej Prawicy, obwiniać was będę o zwykły koniunkturalizm najniższych lotów. Wielokrotnie też powtarzałem i podkreślam to nadal, że szerokie porozumienie wcale nie musi oznaczać rezygnacji ze swojej tożsamości programowej – porozumienie ma dotyczyć kwestii najważniejszych, a nie ma ważniejszej dzisiaj sprawy, jak obrona demokracji i ładu konstytucyjnego.
I na koniec jeszcze jedno. Obserwacja mediów społecznościowych, tego, co tam wypisują zwolennicy PiSu, nasuwa jedno główne spostrzeżenie. Otóż dla wyborców socjal-prawicy najważniejszą “zdobyczą” IV RP jest program 500+, którego bronią jak niepodległości. To cenna wskazówka dla Opozycji – macie rok na to, aby przekonać wyborców PiS, że program ten nie zostanie odebrany (przy jednoczesnym zapewnieniu własnych wyborców, że dokonana zostanie korekta). Z pozoru to niewykonalne zadanie, ale przypominam, że min. Rafalska już przebąkuje o jego koniecznej modyfikacji, czyli wprowadzeniu progu dochodowego. Nie muszę chyba tłumaczyć, że to idealny prezent od rządzących, bo to, że program ten musi być zmodyfikowany jest kwestią nie podlegającą już dyskusji. Reasumując, kluczem do zwycięstwa jest przekonanie suwerena, że program niespotykanego w dziejach Polski rozdawnictwa nie zostanie cofnięty, a jedynie zmodyfikowany.
Zaiste – takie mieć ciastko i zjeść ciastko. Ale jak dobrze smakuje myśl o politycznym końcu samozwańczego zbawiciela narodu…