Ponieważ Komitet Obrony Demokracji ma ambicję być kontynuatorem niegdysiejszego Komitetu Obrony Robotników, zawsze pragnęliśmy, aby bohaterowie opozycji demokratycznej z lat PRL-u byli obecni na naszych marszach. Dlatego, kiedy na KOD-erskiej scenie u boku Mateusza Kijowskiego pojawiał się, dajmy na to, Adam Michnik czy Władysław Frasyniuk – dysydenckie legendy, wiwatowaliśmy, bo swoją obecnością utwierdzali nas w przekonaniu, że idziemy właściwą drogą, skoro zagrożenie dla Polski ze strony władz przywołuje analogię do komunistów.
Należy wszelako pamiętać, że sama chlubna karta kombatancka z tamtych lat nie stanowi żadnej rękojmi dla obdarzenia zaufaniem naszych dawnych opozycjonistów w dzisiejszych czasach. Wystarczy wspomnieć, że Antoni Macierewicz był współzałożycielem KOR-u, a Jarosław Kaczyński działał w Solidarności. Takich przykładów znalazłoby się znacznie więcej.
Dziś przeciwko Mateuszowi Kijowskiemu staje Krzysztof Łoziński, który taką chlubną kartą się legitymuje, zresztą nader chętnie, wyjmując skwapliwie z foliowego woreczka historyczne precjoza i epatując nimi publiczność ze sceny: a to proporczyk biało-czerwony, który zatknął na szczycie góry (jest wspinaczem), a to opaskę Solidarności, a to odznaczenie, które wręczono jego matce.
Zadajmy sobie jednak pytanie, jak dalece możemy obdarzyć go zaufaniem, zerkając jedynie na kombatancki życiorys pretendenta do KOD-erskiego „tronu”? A co z tą wspinaczką?
W słowniku slangu wspinaczkowego znalazło się hasło „łozowanie”, zaś wszelkie podobieństwo hasła do jakiegokolwiek nazwiska jest zapewne przypadkowe:
„Wyłozować kogoś, łozowanie – wystawić do wiatru. Łozuje się na coś: „na klamkę” (zabiera się klamkę do pokoju, w którym śpimy, partner nie może wejść i molestować nas, żebyśmy wstali), „na pogodę” (mimo słonecznej pogody wmawiamy partnerowi, że zaraz nastąpi gwałtowne załamanie), „na chorobę” (udajemy chorego). Jeżeli nie daj Boże, będziemy zmuszeni do wyjścia, możemy wyłozować kogoś w trakcie wspinania. Do legendy przeszło łozowanie „na żyłkę”; wmawiamy partnerowi, że pękła nam pewna tajemnicza, niewidoczna żyłka i zaraz wykrwawimy się na śmierć, zarządzamy więc wycof. Po powrocie do schroniska stan naszego zdrowia ulega gwałtownej poprawie.”
A jednak Krzysztof Łoziński się wspina. Wspinał i wspina. W swoim najnowszym tekście, zatytułowanym „Kim byłem, kim jestem, czyli informacja o mnie” znalazł się m.in. taki akapit:
„Kilkanaście lat temu zacząłem wytaczać procesy i ustawiła się do mnie długa kolejka przepraszaczy. Kajali się, pisali sprostowania, a za plecami robili dalej to, co i przed tym. Ośmielę się sformułować twierdzenie matematyczno-sądowe: ilość wygranych procesów nie ma żadnego wpływu na ilość obelg, bzdur i kłamstw, które o tobie napiszą. Proponuję też formę popularno-porzekadłową: na hejtera tylko siekiera.”
Wyznanie to zadaje kłam przeświadczeniu, że Krzysztof Łoziński jest osobnikiem koncyliacyjnym i chętnym do negocjacji oraz kompromisu. Warto, by nad jego słowami zastanowili się zwłaszcza ci, którzy twierdzą, że kiedy ich idol obejmie funkcję przewodniczącego KOD-u, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikną wszelkie niesnaski i konflikty. Zapanuje spokój, idylla i twórcza praca, jak wtedy, kiedy przewodniczącym był Mateusz Kijowski, zanim zaczęto przeciw niemu szczuć…
„Zacząłem wytaczać procesy”, „na hejtera tylko siekiera” – zapamiętajcie te słowa Krzysztofa Łozińskiego, bo kłócą się one z dotychczas lansowanym wizerunkiem przyszłego wodza jako potulnego i jowialnego starszego pana, który zajmuje się spisywaniem swoich wspomnień w kolejnych książkach.
Ale to nie jedyny dysonans między strategią wizerunkową Krzysztofa Łozińskiego a dziwnymi gestami i grymasami, obserwowanymi przez opinię publiczną, które temu wizerunkowi jednak przeczą.
Czy Łoziński wymyślił KOD? Owszem, sprokurował nazwę per analogiam do KOR-u, ale dalej zarzekał się, cyt.: „Nie oczekujcie, że ja to zrobię. Ja nawet nie mam fizycznych możliwości…”
I, trzeba przyznać, trwał w tym postanowieniu cały rok, dystansując się do KOD-u. W ostatnim półroczu jednak uaktywnił się, jeżdżąc po Polsce z promocją swojej książki „Raport gęgaczy”, która – zdaniem autora – jest KOD-erską biblią, więc każdy winien ją przeczytać.
Uaktywnił się zatem zgodnie z zasadą „nie chcę, ale muszę”, pod pretekstem ratowania KOD-u. Łoziński zarzeka się, że ma pokaźne doświadczenie w kierowaniu, tymczasem z jego biogramu zamieszczonego w Wikipedii wynika, że owszem kierował przez dwie dekady, ale… szkołą kung-fu… Czy chcemy, aby Krzysztof Łoziński zmienił nam KOD w szkołę kung-fu?
Dlaczego jedyny Region KOD, który się rozpadł, to Region Warmińsko-Mazurski, z którego Krzysztof Łoziński się wywodzi? Skąd taka koincydencja?
Jego zwolennicy mówią o nim następująco: że to mąż opatrznościowy, że ma autorytet i doświadczenie, że jego wybór na przewodniczącego zakończy konflikt, że założył KOD, że jest dobrym liderem i dobrodusznym z natury człowiekiem, że ma dobry program i wizję. Wbrew tej wizji Łozińskiego, KOD jest tym, czym się stał w wyniku działań tysięcy ludzi, a nie tym, co opisał Łoziński, ani tym bardziej tym, ku czemu zmierza w swoim działaniu.
Kiedy oponenci Mateusza Kijowskiego z zarządu głównego zdali sobie sprawę, że w wyniku wywołanego przez siebie konfliktu ich akcje spadły do zera, wyciągnęli Krzysztofa Łozińskiego, niczym królika z kapelusza, jakby chcieli nam oznajmić: „chcecie mieć byłego opozycjonistę na czele, człowieka o nieposzlakowanej opinii? To macie!” Należy jednak wyrazić obawę, że ten czarny koń jest zakładnikiem ich własnych dążeń. To człowiek, którym manipulują, i którego autorytet wykorzystują do manipulacji resztą. Jedna wielka blaga, na czele której postawiony został figurant (i skąd my to znamy)!
Kiedy Krzysztofowi Łozińskiemu zarzuciłem na Facebooku, że jedynymi skutkami jego słynnego „programu naprawczego” (dobra zmiana?) dla KOD-u jest spotwarzenie Mateusza Kijowskiego i przyznanie pensji członkom zarządu głównego, ewentualnie jeszcze samochody służbowe i start do Europarlamentu, odpowiedział, że „łżę jak pies”. To co, może zamiast dbać o dobro Polski spotkamy się na wokandzie?