W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku powstała wspaniała książka autorstwa angielskiego noblisty Sir Williama Goldinga. Opowiadała ona o losie dzieci, które po katastrofie samolotu musiały sobie radzić same na bezludnej wyspie. Obrazowała rodzący się konflikt między osobami do tej pory niedoświadczonymi przez życie. Władca Much, bo taki tytuł nosi to dzieło, doczekał się kilku ekranizacji, rozlicznych nagród i miejsca na wielu listach must read, a postacie pojawiające się w powieści zapadły czytelnikom w pamięć na długie lata.
Przenieśmy się zatem w ostępy leśnej głuszy, pełne starych drzew, skał i wartkich potoków, i wyobraźmy sobie dwie grupy jedenastoletnich chłopców. Grupy są nieświadome swojego istnienia, a kiedy już na siebie trafiają, dochodzi między nimi do gorącego konfliktu, który zostaje przezwyciężony dzięki kooperacji. Po wszystkim rodzice przyjeżdżają odebrać swoje pociechy i wracają do domu. Nieważne, ile czasu minęło od momentu, kiedy czytaliście Władcę Much – wiecie doskonale, że coś w tym opisie się nie zgadza[1].
Wasza intuicja dobrze Wam służy – opisana sytuacja to nie fantastyczne przygody wyimaginowanych bohaterów powieści beletrystycznej, lecz realne przeżycia uczestników eksperymentu psychologicznego, przeprowadzonego przez psychologa społecznego Muzafera Sherifa. W roku 1954 wykorzystał on do celów badawczych dwie grupy chłopców, zaproszonych na obóz letni w parku narodowym Robbers Cave w stanie Oklahoma. Wszystkich dwudziestu dwóch uczestników eksperymentu było rasy białej, pochodziło z klasy średniej i wychowywało się w domach z obojgiem rodziców. Taka okoliczność wzmacniała założenie badawcze dotyczące homogeniczności grupy, która miała się przełożyć na brak czynników zakłócających formowanie się podgrup opartych na takich wspólnych cechach jak rasa czy zamożność. Żeby jeszcze lepiej zadośćuczynić założeniom, chłopcy na podstawie swoich zgłoszeń na obóz zostali podzieleni tak, aby pomiędzy utworzonymi drużynami nie istniały rażące dysproporcje w zakresie siły fizycznej czy zwinności, które mogłyby znacząco wpłynąć na powodzenie przedsięwzięcia.
Co może mrozić krew w żyłach – ani dzieci, ani ich rodzice dzieci nie mieli pojęcia, że uczestniczą w studium psychologicznym. Wiedzieli o tym jedynie Sherif i jego pomocnicy, którzy we wstępnej fazie doskonale zaznajomili się z parkiem, ukształtowaniem terenu i wszelkimi możliwymi problematycznymi okolicznościami towarzyszącymi w postaci na przykład aktywności dzikich zwierząt, działania czynników atmosferycznych lub możliwości niekontrolowanej ingerencji osób z zewnątrz. Grupy otrzymały unikatowe nazwy, mające wesprzeć budowanie ich tożsamości. Jedna ochrzciła się mianem Orłów, podczas gdy druga przyjęła znacznie bardziej złowieszcze imię Grzechotników.
W tych grupach dzieci zostały poddane szerokiemu wachlarzowi działań pedagogicznych, mających na celu ich integrację. Chłopcy chodzili na piesze wędrówki, brali udział w grach kooperacyjnych, razem spożywali posiłki. Wszystko to zmierzało do wytworzenia przez niespełna tydzień naturalnej więzi i identyfikacji ze swoją grupą. Po tym okresie doprowadzono do spotkania obu grup i zakwaterowano je w jednym miejscu.
W tym drugim etapie Sherif i jego współpracownicy przygotowali rywalizację pomiędzy grupami na bazie gier, takich jak przeciąganie liny, bejsbol czy bieganie. Konkurencje miały na celu wyłonienie chłopców najsprawniejszych, którzy otrzymywali wiele nagród cząstkowych: medali czy uwielbianych w tamtych latach przez dzieci scyzoryków wielofunkcyjnych. W rażącej opozycji do dzisiejszych praktyk pedagogicznych zwycięzcy byli hołubieni, a przegrani wyszydzani. Nie było nagród pocieszenia czy jakiegokolwiek wsparcia dla grupy, która przegrywała. Eksperymentatorzy wprowadzili także elementy jawnie wskazujące na zysk jednej grupy kosztem drugiej – na przykład grupa, która docierała na miejsce pikniku jako pierwsza, mogła zjeść jedzenie grupy wolniejszej.
W trakcie eksperymentu wykształciły się wszystkie tendencje konfliktowe znane z naturalnego środowiska, takie jak terytorializm, wyrażony przez zatknięcie flagi Grzechotników na boisku bejsbolowym czy niszczenie symboli grupowych – flagę tę Orły ukradły i spaliły, by w odwecie Grzechotniki splądrowały ich domek, kradnąc przy okazji osobiste rzeczy należące do konkurentów[2]. Po tym okresie konfliktu grupy oceniały się nawzajem jednoznacznie negatywnie, opisując własnych członków w samych superlatywach i przypisując wszelkie najgorsze cechy drużynie przeciwnej. Sherif nie poprzestał jednak na tym. Zaplanował zestaw aktywności, które miały pojednać grupy poprzez postawienie przed nimi wspólnego wroga – przeszkody dla obu stron jednoznacznie niekorzystnej. W jednym wypadku był to problem z ujęciem wody, które przestało funkcjonować, a chłopcy musieli solidarnie uczestniczyć w jego naprawie. W drugim z kolei chodziło o pomoc w wyciąganiu z błota samochodu z zapasami dla obozu, który „przypadkowo” w nim utknął. Według eksperymentatora takie zabiegi doprowadziły do pojednania obu grup, które współpracowały i zakopały przysłowiowy topór wojenny[3].
W tym kontekście ciekawy może być fakt, że pomocnikami Sherifa podczas trwania całego eksperymentu byli jego studenci, z których trzech było przedstawicielami rdzennej ludności Stanów Zjednoczonych. Jak podnosi wielu krytyków, mogło się to przełożyć na utworzenie się niesformalizowanej trzeciej grupy – przynajmniej w świadomości chłopców, którzy brali udział w badaniu.
Eksperyment po dziś dzień budzi wiele kontrowersji i niejasne jest, jak bardzo doświadczenia płynące z przepełnionej wojną młodości Muzafera Sherifa wpłynęły na jego wynik. Dość powiedzieć, że istnieje wiele rozbieżności w opisie badania i materiałach, które po nim pozostały, oraz w relacjach jego uczestników. Przerażający jest fakt, że niektórzy z chłopców biorących udział w eksperymencie dowiedzieli się o tym dopiero po 2000 roku, i to nie od autora[4].
Niezależnie od tych wszystkich okoliczności eksperyment w Robbers Cave jest absolutną klasyką, jeśli chodzi o formatywne lata psychologii społecznej w jej nowożytnym kształcie i zwyczajnie nie wypada go nie znać. Dla spragnionych sensacji należy – z kronikarskiej dokładności – dodać, że premiera wydawnicza Władcy Muchprzypadła na 17 września 1954 roku, podczas gdy eksperyment w Robbers Cave odbył się w miesiącach wakacyjnych tego samego roku.
Jesteśmy świadomi wątpliwości zarówno moralnych, jak i metodologicznych[5], które w ostatnim czasie wysuwane były wobec tego eksperymentu. Zdecydowaliśmy się jednak na włączenie go do naszego zbioru z dwóch powodów. Po pierwsze, spełnia on zawarty w tytule książki warunek „sławności”, a po drugie, bo jednak oddaje to, co wszyscy – nie bez racji – sądzimy o dynamice rywalizacji między grupami, nawet jeśli opiera się ona na sztucznych i wyznaczonych arbitralnie różnicach.
Doświadczamy tego każdego dnia – w polityce, w mediach, w kontaktach osobistych, na portalach społecznościowych. Myślenie „my” versus „oni” jest obecne wszędzie tam, gdzie pojawiają się przedstawiciele naszego gatunku. Jest ono niejako naturalne i oczywiste. Nie bez przyczyny. Jak pisze Nathan H. Lents: „Tak jak ludzie ewoluowali do odczuwania rodzicielskiej miłości, tak samo ewoluowali do nienawiści lub strachu przed ludźmi, którzy nie są »nami«. Dotyczy to wszystkich społeczności ssaków […]”[6]. Wtóruje mu Michael Tomasello: „To, że ludzie rzeczywiście w myślach określają swoją grupę pojęciem »my« obejmującym współzależne jednostki – czyli że ludzie identyfikują się ze swoją grupą – jest udowodnionym i powszechnie przyjętym faktem psychologicznym. Co najważniejsze, ludzie posiadają wyraźnie rozróżnialną psychologię kontekstu grupy własnej i obcej, która, według wszelkiego prawdopodobieństwa, występuje tylko u tego gatunku. Jak wykazało wiele badań, ludzie faworyzują grupę własną na szereg sposobów, a także bardziej troszczą się o reputację w kontekście grupy własnej niż jakiejkolwiek grupy obcej”[7].
Podobnie uważa prymatolog Frans de Waal: „Nie potrafię sobie wyobrazić żadnej społeczności, ludzkiej lub zwierzęcej, bez lojalności. Cała przyroda jest zbudowana na zasadzie podziału na grupy własne i obce, krewnych i niespokrewnionych, przyjaciół i wrogów. Nawet rośliny rozpoznają pokrewieństwo genetyczne, wypuszczając bardziej konkurencyjny system korzeni, jeśli posadzi się je w jednej doniczce z obcą rośliną niż genetycznie podobną […]”[8].
Jared Diamond pisał zaś w swoim Trzecim szympansie następująco: „Jak klany hien […], tak i ludzie stosowali podwójne normy zachowania się: silne zahamowanie w stosunku do zabijania kogoś z naszych i zielone światło dla zabijania ich, kiedy tylko można to było zrobić bezpiecznie. Ludobójstwo było dopuszczalne w ramach tej dychotomii jako odziedziczony instynkt zwierzęcy albo jako wyłącznie ludzki kodeks etyczny. Wszyscy nadal otrzymujemy w dzieciństwie nasze własne, arbitralne, dychotomiczne kryteria poważania jednych ludzi i pogardzania innymi”[9].
Dokładnie na tym mechanizmie bazują politycy w swej codziennej pracy – napuszczają jednych wyborców na drugich, wiedzą bowiem, jak jest to łatwe, a nawet naturalne. Gdyby tak nie było, jeśli trzeba byłoby nas zmuszać do nienawidzenia innych, pogardzania nimi, dystansowania się wobec nich, pewnie partie polityczne zrezygnowałyby z tego zadania. Ale trafiają one na nasze predylekcje zakorzenione głęboko w ludzkiej prehistorii, dlatego tak często im się to udaje. Nie potrzeba wiele, by zachęcić wyborców do negatywnych reakcji wobec siebie nawzajem, a już szczególnie wobec kogoś, kogo określi się jako obcego.
Obcym może być w zasadzie każdy – gej, Żyd, Polak, imigrant, uchodźca, lewak, prawak, chłop, obszarnik, biznesmen lub narkoman. Im bardziej odstaje on od większości wyglądem i zachowaniem, tym szybciej może się stać obiektem niechęci i agresji. Choć i tego nie potrzeba – wszak mówi się, nie bez przyczyny, że najbardziej zażartymi konfliktami są wojny domowe. Okrucieństwa, których dopuszczali się żołnierze amerykańskiego Południa wobec żołnierzy Północy (i wzajemnie) w czasie wojny secesyjnej czy żołnierze generała Franco w stosunku do republikanów (i wzajemnie) w czasie wojny domowej w Hiszpanii, przeszły do historii barbarzyństwa.
Politycy zresztą nie muszą napuszczać nas na siebie – chętnie robimy to z własnej inicjatywy. Wystarczy zajrzeć do portali społecznościowych, by się przekonać, jak bardzo uwielbiamy dokonywać przeróżnych podziałów i stwarzać wzajemnie nienawidzące się grupy. „Mamy to we krwi” – chciałoby się powiedzieć, gdyby nie brzmiało to złowieszczo. Ale taka jest właśnie prawda, którą opisywany przez nas eksperyment uwypuklił. Nie ma niczego bardziej naturalnego niż odnajdywanie się w ramach grup, a potem (co jest zresztą niejako dialektyczną konsekwencją tegoż) poszukiwanie innych grup, wobec których możemy się zdystansować i które możemy symbolicznie lub fizycznie zaatakować.
To dzieje się zresztą nie tylko w odniesieniu do relacji wewnątrz poszczególnych krajów, ale także do rywalizacji pomiędzy nimi. Wojny między państwami dlatego tak łatwo wybuchały i dlatego wywoływały tak ogromny entuzjazm (przynajmniej w ich początkowej fazie), że eksplorowały opisywany przez nas mechanizm. O ile bowiem poszukiwanie wroga wewnątrz własnego kraju wymaga jednak pewnego wysiłku intelektualnego, o tyle wzbudzenie nienawiści do ludzi innej narodowości czy państwowości jest bardzo łatwe. Zwłaszcza jeśli jest wspomagane przez aparaty biurokratyczne i propagandowe współczesnych państw.
Politycy zatem, jeśli mieli poważne kłopoty wewnątrzkrajowe, chętnie w przeszłości odwoływali się do szczucia na obcych, znajdujących się lub przychodzących z zewnątrz. Tak się dzieje zresztą do dzisiaj – w obliczu problemów z legitymizacją swej władzy rządzący potrafią wzbudzić falę nienawiści do „innych” kulturowo, narodowościowo, religijnie i seksualnie. Jeśli ów „inny” może być dodatkowo przedstawiony jako groźny, tym lepiej – łatwiej wówczas odwołać się do naturalnej dla nas (ale nie tylko dla nas) skłonności do obrony własnej grupy i atakowania obcej.
[1] Tym samym wykazujecie czujność na poziomie po wielokroć przewyższającym średnią studencką.
[2] M. Sherif, Experimental study of positive and negative intergroup attitudes between experimentally produced groups: robbers cave study, Norman, OK 1954.
[3] Idem, Superordinate goals in the reduction of intergroup conflict, „American journal of Sociology” 1958, s. 349–356.
[4] G. Perry, The Lost Boys: Inside Muzafer Sherif’s Robbers Cave Experiment, Scribe 2019.
[5] Patrz m.in. R. Bregman, Homo sapiens. Ludzie są lepsi, niż myślisz, tłum. E. Skowrońska, Wrocław 2020.
[6] N.H. Lents, Człowiek i błędy ewolucji, tłum. M. Zawiślak, J. Środa, Poznań 2018, s. 266.
[7] M. Tomasello, Historia naturalna ludzkiego myślenia, tłum. B. Kucharzyk, R. Ociepa, Kraków 2015, s. 148-149.
[8] F. de Waal, Bonobo i ateista. W poszukiwaniu humanizmu wśród naczelnych, tłum. K. Kornas, Kraków 2014, s. 260.
[9] J. Diamond, Trzeci szympans. Ewolucja i przyszłość zwierzęcia zwanego człowiekiem, tłum. J. Weiner, Kraków 2019, s. 440–441.
Powyższy tekst stanowi fragment książki „100 najsłynniejszych eksperymentów psychologicznych świata i ich znaczenie dla rozumienia polityki” Marka Migalskiego i Macieja Bożka, która ukaże się już 11 lipca, nakładem Wydawnictwa Liberté!
To lektura obowiązkowa dla wszystkich interesujących się polityką! Autorzy opisują eksperymenty psychologiczne (te najsłynniejsze, co nie znaczy najważniejsze, jak S. Milgrama czy P. Zimbardo, i te mniej słynne, ale za to bardzo istotne, a także wskazują, jak mogą one pomagać w lepszym rozumieniu procesów społecznych, naszych wyborów politycznych czy zachowań liderów partyjnych.