Magda Melnyk: Cały świat bał się eskalacji konfliktu pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Iranem, obserwując rozwój sytuacji po tym, jak siły USA zabiły Kasema Sulejmaniego. Z tego co teraz widzimy, konflikt ten wpłynął także na sytuację wewnętrzną w samym Iranie.
Robert Czulda: Większość podejmowanych przez Iran działań w ramach polityki zagranicznej jest do pewnego stopnia efektem polityki wewnętrznej. Z pewnością występują tam jednak bardzo wyraźne tarcia. Śmierć bezpośrednio powiązanego z frakcją konserwatywną generała na początku jawiła się jako coś, co być może wzmocni obóz konserwatywny. Nie do końca wiadomo jednak, jakie nastroje społeczne panują w Iranie względem generała. Pojawiały się oczywiście demonstracje poparcia i choć nie było antydemonstracji – bo nie wolno ich organizować – to wielu Irańczyków z dużym entuzjazmem przyjęło wiadomość o śmierci Sulejmaniego. Do pewnego stopnia wydarzenia te faktycznie wzmacniają frakcję konserwatywną, bowiem część Irańczyków wychodzi z założenia, że obecna władza może i jest zła, skorumpowana i nieudolna, ale w sytuacji, kiedy istnieje ryzyko wojny, obywatele niezależnie od tego, czy są zwolennikami, czy przeciwnikami danego rządu – muszą się z nim zjednać. Agresja zewnętrzna jest przecież większym zagrożeniem. Oczywiście nie wszyscy Irańczycy myślą w ten sposób, a wiele osób ma świadomość tego, że sytuacja gospodarcza jest zła. Elementem polityki irańskiego reżimu jest tworzenie perspektywy „oblężonej twierdzy”, zgodnie z którą wszyscy są przeciwko nam – jeżeli w kraju jest bieda, bezrobocie i korupcja, a rząd pozostaje niesprawny, to jest to sytuacja wyjątkowa, bo przecież w każdym momencie grozi nam wojna. Kiedyś miałem okazję prowadzić zajęcia w Iranie na jednym z bardziej konserwatywnych uniwersytetów. Po zakończonym wykładzie udałem się na kawę z jednym ze studentów i zapytałem, udając kompletnego ignoranta, dlaczego wszystkie wykłady uniwersytecie są nagrywane, zawsze przychodzi na nie jakaś kontrolująca osoba z zewnątrz, a na ulicach widać tak wielu policjantów. W odpowiedzi usłyszałem, iż wynika to z tego, że istnieje ryzyko wojny z USA oraz w kraju działają szpiedzy To był 2014 rok. Działania mające za cel ukazanie państwa jak oblężonej twierdzy są ze strony władz celowe. Z perspektywy reżimu, śmierć Sulejmaniego jest także dobrym wydarzeniem, bo stanowi argument potwierdzający, że „cały świat jest przeciwko nam”.
Magda Melnyk: Sprawy Iranu z naszej polskiej perspektywy wydają się dość odległe, dlatego chciałabym zadać jeszcze kilka, być może podstawowych, ale istotnych dla wielu osób, pytań: kto tak naprawdę rządzi w Iranie, skąd wzięli się Strażnicy Rewolucji, w jaki sposób są wybierani i jak właściwie działa ten system?
Robert Czulda: Iran jest państwem specyficznym, z jednej strony łączy demokratyczne elementy republiki, a z drugiej – pozostaje państwem autorytarnym. Parlament i prezydent wybierani są w wyborach powszechnych, występują różne frakcje, a ludzie mają prawo głosu, choć mocno ograniczone. Formalnie najwyższy przywódca jest jednak wybierany przez ludzi, których sam wskazał. W Polsce do parlamentu może startować każdy, kto posiada prawo wyborcze. W Iranie sprawa wygląda inaczej – występuje tam specjalne ciało, które ocenia, czy dany kandydat posiada kwalifikacje i robi to w sposób zupełnie arbitralny. W ostatnim czasie w prasie irańskiej opisany został przypadek duchownego prowadzącego w meczecie piątkowe modlitwy, co świadczy o jego wysokiej randze. Nie został jednak zakwalifikowany jako kandydat do parlamentu, ponieważ komisja uznała, że jego kwalifikacje muzułmańskie są zbyt niskie. Swego czasu nawet były prezydent – też duchowny – nie otrzymał prawa do startu w wyborach. W Iranie ludzie mogą głosować, ale wybory nie są wolne. Cała masa kandydatów umiarkowanych, osób, które nie wspierają reżimu zostaje odrzucona już na tym wstępnym etapie i po prostu nie wolno im startować. Podobnie z wyborami prezydenckimi – aby zostać prezydentem Iranu, najpierw trzeba należeć do kręgu władzy, który potwierdzi kwalifikacje kandydata. Każde prawo wprowadzane w parlamencie musi też być zgodne z prawem religijnym. W ostatnim czasie uznano na przykład, że projekt ustawy antykorupcyjnej jest niezgodny z islamem. Z jednej strony, porównując Iran z Arabią Saudyjską albo Afganistanem, może się on jawić jako swego rodzaju demokracja, daleko mu jednak do demokracji w rozumieniu europejskim. Co więcej, występują tam dwa ośrodki władzy – prezydent, który formalnie stoi na czele rządu, ale jego zakres władzy jest ograniczony, ponieważ nie zajmuje się na przykład polityką bezpieczeństwa czy programem jądrowym – to kompetencja najwyższego przywódcy, który jest kimś na kształt stojącego nad prezydentem króla. Prezydent nie wybiera także wszystkich ministrów, jak choćby ministra wywiadu. Dualizm występuje również jeśli chodzi o siły zbrojne – z jednej strony konwencjonalna armia, a z drugiej Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej, powołany tuż po rewolucji 1979 roku celem ochrony reżimu przed wszelkimi zagrożeniami, które mogą stanowić wojny, ale potencjalnym zagrożeniem są przede wszystkim wyzwania wewnętrzne, jak studenci. Ci protestowali na przykład w 1999 roku. Wówczas generałowie Korpusu Strażników Rewolucji – w tym generał Solejmani – napisali list otwarty, w którym zagrożono, że jeśli prezydent Chatami nie poradzi sobie z walczącymi o wolność studentami, to wkroczy wojsko, zdusi protest, obalając także samego prezydenta, co w razie zgody najwyższego przywódcy byłoby całkowicie zgodne z tamtejszym prawem. Korpus Strażników Rewolucji można przyrównać zatem do Waffen-SS – specjalnej jednostki, która chroni reżim i którą kontroluje jedynie najwyższy przywódca.
Magda Melnyk: Czy w takim razie wydarzenia ostatniego okresu – mam na myśli zabójstwo i sprawę strącenia ukraińskiego samolotu – mogą skutkować konkretnymi zmianami w 2020 roku?
Robert Czulda: Według danych, które posiadamy na ten moment – wydaje się, że nie. Wybory prawdopodobnie wygrają konserwatyści, tym bardziej, że jak wspomniałem, osoby o umiarkowanych poglądach są odrzucane już na samym początku, nie mając nawet możliwości startowania. Reżim będzie się więc utrzymywał. Patrząc na przyszłość, rysują się w niej dwa obozy, czyli obóz reformatorów, którzy są mimo wszystko w dalszym ciągu reformatorami konserwatywnymi, właściwymi standardom tego regionu i obóz bardziej konserwatywnych „twardogłowych”. Wszyscy oni chcą jednak tego samego, czyli zachowania Republiki islamskiej, choć ich wizje są od siebie różne. Reformiści twierdzą, że systemu nie da się utrzymać w obecnej formule, dlatego trzeba go zreformować. Natomiast konserwatyści, którzy prawdopodobnie wygrają lutowe wybory parlamentarne, nie chcą wprowadzać żadnych zmian, ponieważ jeśli na przykład pozwolą kobietom, żeby nie zakrywały włosów, to zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał kolejnych ustępstw. Pamiętają bowiem, co się wydarzyło w schyłkowym okresie rewolucji, kiedy rządził jeszcze szach i kiedy wprowadzone zostały reformy otwierające system. Nie były one jednak postrzegane w kategoriach sukcesu, a sam szach zyskał opinię słabego przywódcy. Jego reformy odbierano jako przejaw jego słabości, którą należy wykorzystać do obalenia systemu.
Magda Melnyk: Co w takim razie z bombą atomową? Może nas czekać ze strony Iranu jakaś niespodzianka w tej kwestii?
Robert Czulda: Z pewnością Iran będzie kontynuował program cywilny, bo jest w niego wpisanych wiele elementów związanych z budowaniem prestiżu i dumy narodowej. Jeśli chodzi zaś o program jądrowy, to pojawiają się argumenty za i przeciw. Wydaje się, że w obecnej sytuacji, gdyby presja amerykańska była faktycznie kontynuowana, to z perspektywy Iranu posiadanie argumentu w postaci bomby jądrowej wydawałoby się logiczne, bo drastycznie zmniejsza on ryzyko wojny. Przykład Korei Północnej doskonale pokazuje, że można być państwem biednym, ale z bombą, więc należy je traktować poważnie. Z drugiej jednak strony koszty prowadzenia pracy nad bronią jądrową także są wysokie. Oczywiście nawet jedna bomba jest wartością polityczną, ale z drugiej strony czy można zagrozić Amerykanom mając jedną bombę? Jeśli spadłaby na Tel Awiw czy na Jerozolimę, to oczywiście konsekwencje dla regionu byłyby poważne i skończyłoby się to zniszczeniem Iranu, bo Izrael odpowiedziałby zmasowanym atakiem termojądrowym. Ujawnienie takiego programu wiązałoby się z międzynarodową krytyką Iranu i kolejnymi sankcjami. Pojawiają się więc argumenty za i przeciw, jednak w którą stronę pójdą decydenci – tego nikt nie wie. Wydaje się, że mogą prowadzić pewne prace, aby móc w odpowiednim momencie ją uzyskać. Zachowując proporcję określiłbym to modelem japońskim – Japonia nie ma broni jądrowej, ale wszyscy wiedzą, że gdyby chciała, to mogłaby ją mieć w ciągu kilku miesięcy. Możliwe, że Iran pójdzie właśnie w tę stronę i zamiast prowadzić prace nie tyle nad samą bronią jądrową, co nad technologiami wokół, dzięki którym będzie w stanie szybciej wykonać kolejny krok. Wszystkie te prace, jeśli w ogóle będą prowadzone – będą prowadzone w sposób tajny. Jakiekolwiek ujawnienie takich informacji mogłoby mieć poważne konsekwencje, bo jeśli Iran będzie posiadał broń jądrową, to będzie chciała ją także posiadać Arabia Saudyjska, wtedy z kolei zapragnie ją posiadać Turcja, a następnie – Egipt. W takim przypadku istnieje ryzyko nuklearyzacji regionu, co byłoby negatywnym scenariuszem także dla Europy.
Magda Melnyk: Wracając do sporu między Iranem a Stanami Zjednoczonymi – czy jest szansa, że w tym roku ten konflikt się wyciszy?
Robert Czulda: Nie, ponieważ jest on potrzebny obu stronom. Iran od czterdziestu lat potrzebuje USA do swojej własnej polityki, jego władze zabiegają o wroga wspólnego całemu narodowi, ponieważ w obliczu zagrożenia łatwiej o zjednoczenie wszystkich obywateli.
Magda Melnyk: Zastanawia mnie jednak, jakie korzyści mogą czerpać z tego konfliktu Stany Zjednoczone? USA chcą się przecież wycofać z regionu…
Robert Czulda: Tak naprawdę nie do końca wiemy, czego chcą Amerykanie. Być może mocną stroną amerykańskiej polityki jest właśnie jakiś ukryty sens, którego z naszej perspektywy nie widać i nie musi to być dla nas zrozumiała strategia – ma być zrozumiała dla Amerykanów. Czy wycofają się z regionu? Trudno powiedzieć. Oczywiście bardzo wyraźnie przesuwają się na Pacyfik z powodu Chin, natomiast nie mogą się wycofać z Bliskiego Wschodu, ponieważ w coraz większym stopniu wchodzą tam Chińczycy. Jeśli chcą zatem walczyć z Chinami, a chcą bo na tym polega ta współczesna rywalizacja, to muszą być także obecni na Bliskim Wschodzie.
Amerykanie także potrzebują wroga, a Iran jest realnym wrogiem USA. Z jednej strony możemy mówić o antyirańskiej fobii, ale z drugiej – usłyszmy, co w oficjalnych wypowiedziach mówi Iran: mówi, że chce zniszczyć Pax Americana w regionie. Jeśli więc przykładowo Iran atakuje Izrael, bo takie ataki się zdarzają, to jest to także wyzwanie dla Amerykanów, bo Izrael jest ich sojusznikiem. Podobnie z atakami na tankowce w Zatoce Perskiej latem w ubiegłym roku, albo atakami na rafinerię w Arabii Saudyjskiej. Niedługo po nich miałem okazję być w Katarze i Dubaju, gdzie rozmawiałem z miejscowymi analitykami, którzy powiedzieli, że Amerykanie nie zareagowali na te wydarzenia w żaden sposób, Trump nie zrobił nic, mimo że były to ataki na cele sojusznicze. Wtedy w Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Bahrajnie, Katarze i Kuwejcie pojawiło się przekonanie, że amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa nie są wiarygodne. Musimy więc pamiętać, że Amerykanie zawsze mają szerszą, globalną perspektywę. Naruszenie amerykańskiego prestiżu w regionie wpływa na prestiż na całym świecie. Można więc odczytywać atak na Sulejmaniego jako sposób na zwiększenie swojej wiarygodności. Iran odpowiedział wówczas atakiem na cele w innym państwie – Iraku. Kwestie wiarygodności są bardzo ważne w polityce, szczególnie dla mocarstwa, które ma zobowiązania na całym świecie. Co więcej, każdy amerykański prezydent musi pokazać swoją siłę. Carter przegrał wybory właśnie po kryzysie irańskim, kiedy operacja odbicia zakładników zakończyła się fiaskiem. Reagan zaś uwolnił zakładników, stając się tym samym niezwykle popularny.
Magda Melnyk: Podsumowując, czeka nas ciekawy rok.
Robert Czulda: Owszem, jednak trzeba też pamiętać, że wszystko, co obserwujemy to dużym stopniu gra, teatr. W filmie „American Gangster” z ust Danzela Washingtona pada kwestia: „Najgłośniejszy w pokoju jest ten najsłabszy”. Zdanie to doskonale podsumowuje także działania irańskiej polityki.