Czas najwyższy, by wskazać, że hasło wyborcze Jarosława Kaczyńskiego: „Najważniejsza jest Polska” jest najlepszą odpowiedzią na pytanie, czy kandydat na prezydenta rzeczywiście zmienił się. I odpowiedź na to pytanie, wywiedziona z owego hasła, brzmi: „NIE!”. To jest ten sam Kaczyński, co niegdyś, gdy widzi państwo jako miarę wszystkiego i punkt odniesienia wszelkich propozycji reform i działań publicznych.
Jest to ten sam kolektywistyczny punkt widzenia, jaki proponowali nam wcześniej bracia Kaczyńscy. W centrum uwagi zawsze znajduje się kolektyw, państwo, i wszystko temu państwu powinno być podporządkowane: prawa jednostek, interesy grup społecznych, czy regionów.
Decentralizacja władzy, przenosząca uprawnienia do podejmowania decyzji bliżej ludzi była zawsze kontestowana przez Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi, bo to osłabiłoby państwo. Deregulacja gospodarki również. Pamiętam wywiad z czasów, gdy dzisiejszy kandydat na prezydenta był premierem i stwierdzał, że on nie wierzy, żeby coś mogło regulować się samo. Pomijam tu ignorancję ekonomiczną: brak wiedzy historycznej, że tak właśnie od stuleci funkcjonuje rynek. Idzie mnie o centralistyczną m e n t a l n o ś ć. To państwo ma regulować wszystko.
Stawianie kolektywu (państwa, narodu, społeczeństwa) jako bytu nadrzędnego ponad jednostkami, które mają być trybikami w machinie państwa, pokazuje, że mentalność ta jest też mentalnością typu autorytarnego. Tę ocenę wzmacnia widoczna pogarda kandydata wobec państwa prawa. Państwo prawa stawia prawa wyżej niż rządzących; zadaniem tych ostatnich jest być s ł u g a m i p r a w a.
Tymczasem, gdy subiektywne wyobrażenia kandydata i ludzi jego formacji wymagały działań pozaprawnych (np. zatrzymywanie ludzi o szóstej rano i wyprowadzanie w kajdankach w świetle kamer telewizyjnych, czy podsłuchiwanie nielubianych dziennikarzy), Kaczyński i jego ludzie nie mieli żadnych skrupułów. Gdy jakikolwiek sąd – nawet Trybunał Konstytucyjny! – wydał wyrok nie po ich myśli, krytykowali w sposób niepohamowany owe wyroki, biadając nad imposybilizmem prawnym, który krępuje pożądane (przez nich) działania państwa. Można by sądzić, że państwo jest dla nich ponad prawem.
Podsumowując, jest to ten sam Kaczyński, oferujący nam te samą centralistyczną na wpół autorytarną, lekceważącą prawo, IV Rzeczpospolitą. Tymczasem to nie państwo jest najważniejsze, lecz P o l a c y ! Punktem odniesienia jest jednostka. Obowiązkiem państwa jest zaś stwarzanie jednostkom, z których ono się składa, możliwości realizacji przez nie ich prywatnych interesów (o ile nie naruszają one interesów innych jednostek). Jednostki mają, jak to pięknie ujęto w Konstytucji amerykańskiej, prawo do „poszukiwania (ich własnego, indywidualnego) szczęścia”. A reprezentujący państwo polityk, czy urzędnik, jest tych jednostek s ł u g ą. Dokładnie tak podpisywali się przez stulecia urzędnicy angielskiego liberalnego państwa prawa, kończąc odpowiedź na pytanie, czy skargę, obywatela słowami: your obedient servant. Dokładnie: „pański posłuszny sługa”. Oczywiście, ani w Anglii, ani gdzie indziej, nie udało się w praktyce do końca powstrzymać polityków i biurokratów przed wyrwaniem się spod kontroli obywateli. Ale na pewno nie należy wybierać tych, którzy otwarcie mówią, że jednostka i jej interesy z definicji mają być podporządkowane państwu i pozostawać pod jego kontrolą.