W książce The Great Derangement: Climate Change and the Unthinkable indyjski pisarz Amitav Ghosh rozważa, dlaczego prozie głównonurtowej tak trudno zająć się katastrofą klimatyczną. Wobec skali załamania znanej nam rzeczywistości, fabuły i światy odmierzane „realistyczną” skalą ludzkiego życia nie są w stanie podołać wyzwaniu. Stąd unikanie tematu przez pisarzy obawiających się etykietki autorów SF, a w rezultacie bezradność literatury wysokiej (i szerzej: kultury) w obliczu największego kryzysu, przed jakim kiedykolwiek stanęła ludzkość.
W ciągu kilku lat od opublikowania książki Ghosha świadomość i aktywność klimatyczna zdążyły wzrosnąć zarówno w życiu codziennym, jak i w polityce czy gospodarce, oraz w różnych przejawach działalności artystycznej, w tym także literackiej. Czy podejmowanie tematu przez twórców i krytyków przełoży się na rzeczywistość w sposób wymierny, czy też stanie się po prostu kolejną iluzją działania, którą będziemy się z lubością napawać, to się dopiero okaże. Na razie trzeba śledzić sytuację. I czytać książki.
Czytać – albo słuchać. Dostępne w serwisie Storytel ponad pięciogodzinne słuchowisko Chłopi 2050, czyli Agronauci w czasach katastrofy klimatycznej to przykład twórczej synergii, jaką potrafi zainspirować temat zbliżającej się planetarnej zapaści.
Pióro nagradzanego pisarza SF Cezarego Zbierzchowskiego, głosy znanych aktorek i aktorów, obrazy olejne inspirowane malarstwem Józefa Chełmońskiego, raport WWF „2050 Polska dla pokoleń” – a wszystko to ujęte w ramy powieściowej wizji Władysława Reymonta.
Świat Polski połowy XXI wieku to świat niszczycielskich huraganów, zabójczych burz gradowych, monsunowych ulew, wreszcie fal upałów wypalających krajobraz. Naturalny cykl zmian pogodowych regulujących życie na wsi przestał istnieć. Okolica rozbrzmiewa językami południa Europy, skąd przybywają szukający nowego domu i pracy uchodźcy klimatyczni. Zamiast łanów pszenicy i rzędów kartofli na polach – cytrusy i bataty w klimatyzowanych hangarach.
Właśnie. Polska wieś połowy stulecia to ziszczony sen technomaniaka. Uprawy zapylane i nawadniane są przez sztuczne pszczoły i samobieżne zraszacze, zwykłą rzeczą (jak niegdyś stogi siana czy dziury w jezdni) są zaawansowane panele solarne i systemy ładowania pojazdów zainstalowane w nawierzchni dróg, powszechne są szerowane samochody oraz tzw. post-mortemy, czy zmarli, którzy po śmierci pozostają komunikatywni dzięki skanowaniu ich świadomości.
Fabuła obraca się wokół niecnych procederów pewnego bezwzględnego dewelopera, który knuje, jak by tu wyciąć miejscowy las i zbudować luksusowe osiedle. Brzmi znajomo? Jak najbardziej. Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią, chciałoby się na to rzec. Słowa o odwiecznej naturze ludzkiej same cisną się na usta – jesteśmy, jacy jesteśmy, i zawsze będziemy tacy sami.
Tu jednak warto zatrzymać się i przeanalizować własne odczucia. Otóż przy całej intensywności świata przedstawionego, przy całej jego podbudowie naukowej, trudno oprzeć się wrażeniu, że wbrew opisowi wydawcy, który nazywa Chłopów 2050 „biciem na alarm”, przez przeważającą część opowieści mamy tak naprawdę do czynienia z wizją dziwnie kojącą.
Tak: ta Polska połowy wieku krzepi serca. Zwięźle ukazują to zacytowane w całości wiadomości radiowe. Malują one świat będący niczym innym, jak tylko nieco podkręconą wersją naszego, włącznie z nieudanymi konferencjami klimatycznymi, wypadkami drogowymi, rozpadem strefy Schengen i obozami migrantów – oraz serwisem sportowym (!).
Najwidoczniej za trzy dekady nadal będziemy stawiać czoła podobnym wyzwaniom i oddawać się podobnym wybrykom, co teraz, tyle tylko, że pogoda będzie paskudna. Mogło być gorzej!
AD 2050 w gałęziach drzew nie ćwierkają wprawdzie wróble, tylko skrzeczą papugi; w miastach upadają usługi publiczne, nie działają banki, a środki na budowanie tramwajów trzeba przerzucać na pomoc ofiarom pożarów; nie ma nas w Unii Europejskiej. Ale zarazem na polskiej wsi spokojnej, wsi wesołej można w najlepsze zajadać w knajpie kiełbaski i pić piwo, romansować i plotkować, robić zakupy na targowisku albo w Biedronce, programować maszyny rolnicze, czy wypuszczać aplikacje na smartfony ułatwiające relacje i transakcje między miejscowymi.
Ba, na polską wieś można nawet ot, tak po prostu przylecieć samolotem z Ameryki i sobie pomieszkać. A przy tym wszystkim cieszyć się multikulturalną sielanką (gdy tymczasem taka na przykład Francja gorzeje w ogniu konfliktu narodowo-religijnego). Aha, no i jeszcze zima jak zawsze zaskakuje drogowców.
Świat ginie, ale „na prowincji nie odczuwało się tego tak bardzo, nie widziało się skali problemu”, jak rzecze w pewnym momencie narrator. Więcej: bohaterowie pokrzepiają się wiedzą, że „w Polsce wytrzymamy jeszcze trochę, może nawet przez kilka pokoleń”. Filozofia takiego podejścia jest następująca: „jeśli spojrzysz na to wszystko z góry, to zobaczysz nieskończony chaos. Ale on tak naprawdę nie istnieje, bo składa się z mniejszych pikseli, w których nadal panuje porządek.”
Przeświadczenie, że na uboczu płonącego świata nadal będzie można wykroić sobie kawałek spokojnego życia nie tylko daje się wyczytać między wierszami, ale jest wręcz wyrażone wprost, jak w scenie, gdy bohaterowie postanawiają „wyjść z systemu” i zorganizować samowystarczalną społeczność opartą o prawo własności i posiadanie ziemi – społeczność, w której panować będzie porządek negujący, a przynajmniej neutralizujący chaos świata zewnętrznego. Nasza chata z kraja – i tak ma być!
Życie bohaterów i życie czytelników zbiegają się tutaj (jak i w wielu innych miejscach opowieści) i przecinają. Nawet dziś nie brakuje ludzi, którzy, przekonani, że cywilizacji nie da się już uratować, uchodzą na prowincję, by azylu i sensu szukać w uprawie własnych warzyw i ciągnięciu wody z własnej studni.
Ale jak przekonują się bohaterowie Chłopów 2050, świat zewnętrzny wcale nie jest na zewnątrz. Konflikt z bezwzględnym deweloperem eskaluje. Na pomoc trzeba wezwać posiłki: warszawskich influencerów, „zieloną policję”, wreszcie broń i siłę. I gwarancji powodzenia nie ma żadnej – tak, jak nie ma żadnej chaty z kraja.
„Ludziom nie brakowało narzędzi, nie brakowało wspaniałych pomysłów, ale brakowało konsekwencji, żeby ten potencjał wykorzystać i skupić się na tym, co ważne” – rozmyśla bohater w swojej najczarniejszej chwili. „Byli tylko rozpędzonym tłumem, który tratuje proroków, miażdży naukowców i ekspertów, wynalazców i nauczycieli, który chętnie podepcze rozsądek, byle wyrwać dla siebie krwawy ochłap. Ludzie nie zasłużyli, by przetrwać.”
W sekundę potem sam przywraca się do porządku i odrzuca mizantropiczny defetyzm. Ale czy można mu ufać? Przecież w wyniku traumy stracił zdolność rozpoznawania twarzy, a miarę postępu fabuły i wymykania mu się z rąk znajomego świata, zaczyna sobie uświadamiać, że stracił również zdolność rozpoznawania tego, to tak naprawdę się dzieje – tego, co tak naprawdę się liczy. Dla porównania, zbiorowy bohater opowieści snutej dzisiaj na szczytach cywilizacji twarze rozpoznaje doskonale, ale tylko te piękne i sławne, a połapanie się w klimatycznym kryzysie rozpętującym się wokół idzie mu nader opornie.
Kilkakrotnie w Chłopach 2050 przewija się postać szalonego boga o sczerniałej, spalonej, zwęglonej twarzy, który nie zamierza pozwolić ludziom władać dłużej Ziemią. Innego boga nie ma: „nikt nie patrzył na uczynki ludzi – pozostali z nimi zupełnie sami”.
Bogiem jest wprawdzie pisarz (bogiem własnego dzieła) ale jak zwracał przecież uwagę Ghosh, w obliczu katastrofy klimatycznej pisarskie moce zawodzą. Zbierzchowski długo mami nas obietnicami samowystarczalnej polskiej wsi, by na koniec brutalnie je rozwiać i zastąpić znakiem zapytania – a może wielokropkiem.
O co mu chodzi, z jakim przekazem chce nas zostawić po odłożeniu książki (wyciągnięciu słuchawek z uszu)? Czy cały ten dramat jest rezultatem a) trwałości naszych instytucji, nawyków i sporów nawet w obliczu klimatycznej zapaści, b) niemożności wyobrażenia sobie świata, w którym te pewniki przestają istnieć, c) zdolności wypierania realiów do samego końca, gdy niczego wypierać już dłużej się nie da, ale i gdy jest już za późno na cokolwiek innego, d) bezsilności dobrej większości wobec złych jednostek, e) bezduszności złej większości wobec dobrych jednostek? Czy sam Zbierzchowski to wie? Czy wie ktokolwiek?
Orgia międzyludzkiego chaosu i osobistego upadku w zamknięciu opowieści Zbierzchowskiego jest jak niespodziana przepaść przed wypatrywanym przez kierowcę końcem drogi. „Ludzka głupota, krótkowzroczność i egoizm to najbardziej destrukcyjne siły,” pada w pewnym momencie słuchowiska, „gorsze od marksizmu, stalinizmu i faszyzmu razem wziętych, bo wieczne, groźniejsze nawet od wysokich podatków.”
Bez względu na to, czy jest to ironia, czy też nie, podążamy wszyscy jedną drogą. Z różną wprawdzie prędkością – ale siłą faktów dokonanych w kierunku tej samej przepaści.
Cezary Zbierzchowski. Chłopi 2050, czyli Agronauci w czasach katastrofy klimatycznej. Storytel Original 2020.
Książka Dawida Juraszka Antropocen dla początkujących. Klimat, środowisko, pandemie w epoce człowieka jest dostępna w SKLEPIE LIBERTÉ!
Zdjęcie: Józef Chełmoński „Bociany” // Domena publiczna
