W połowie ostatniego rozdziału książki Zbyryta i Tryjanowskiego „Bocian. Biografia nieautoryzowana”, zatytułowanego (z typową dla całego spisu treści swadą) „Słupy śmierci i znikające krowy, czyli rzecz o ochronie bocianów”, jeden z autorów przyznaje się przed czytelniczkami i czytelnikami do następującej wątpliwości: „Właściwie od tego wątku [liczebności bociana – DJ] powinienem był zacząć pisanie o ochronie bocianów, gdyż w mojej opinii to jej najważniejszy element. Bez zachowania odpowiednich siedlisk i tradycyjnego modelu rolnictwa nie utrzymamy polskiej populacji bocianów.” Jasna sprawa: od czegoś trzeba zacząć, a najważniejszy element to bez wątpienia mocny kandydat na początek właśnie, choćby po to, by nadać reszcie rozdziału odpowiedni ton i kontekst.
Dlatego szkoda, że zamiast po prostu przesunąć ów najważniejszy element na początek rozdziału, autor zostawia go na drugą połowę, zadowalając się przyznaniem, że wie, iż powinien był postąpić inaczej. Ba – biorąc pod uwagę, że obu autorom ewidentnie zależy, by bocian jako gatunek przetrwał i miał się dobrze, jeszcze bardziej szkoda, że cały ów rozdział nie znalazł się na początku książki, zapewniając w ten sposób pozostałym rozdziałom odpowiedni wydźwięk. Tymczasem książka zaczyna się konwencjonalnie: od nazwy, pochodzenia i tym podobnych kwestii, nieomal jak w stereotypowej biografii, którą otwierają narodziny bohatera. Na przestrzeni dziesięciu rozdziałów przewijają się oczywiście wyzwania związane z zagrożeniami dla gatunku i jego ochroną, ale zwykle opatrzone są wzmianką, że więcej na ten temat będzie pod koniec książki – jak gdyby autorzy do ostatniej chwili zwlekali z podjęciem najtrudniejszego tematu.
Można by dopatrywać się w tym objawu szerszego problemu, jakim jest kulturowy, cywilizacyjny, społeczny, indywidualny eskapizm, skupiony na czerpaniu przyjemności z przyciętych do wymiaru narracji, gdzie trudne kwestie, jeśli w ogóle się pojawiają, to na samym końcu. A jednak Zbyryt i Tryjanowski ewidentnie, jako się rzekło, mają na sercu dobro bociana i struktura książki nie powinna tego przesłaniać. Czytelniczkom i czytelnikom radziłbym zatem po prostu rozpocząć lekturę od ostatniego rozdziału, a następnie wrócić do rozdziału pierwszego i dalej czytać już zgodnie z sekwencją przyjętą przez autorów. Szerokość perspektywy i mnogość szczegółów, gawędziarski styl i naukowa solidność, kolorowe fotografie i barwne anegdoty z życia ornitologów, których książka jest pełna, nabiorą wtedy dodatkowego – czy raczej niezbędnego – znaczenia.
Całość czyta się z przyjemnością i zadowoleniem: co rusz znajdujemy odpowiedzi na pytania, które zawsze chcieliśmy zadać oraz te, które nie przyszłyby nam nawet do głowy. Autorzy podsumowują dla nas badania klasyczne i pionierskie, zwolnieni z akademickich ograniczeń nie stronią od ciekawych spekulacji, na bazie własnych perypetii ukazują nam niesamowite realia bocianiego życia (nota bene, rozmach ptasich migracji powinien nam raz na zawsze udowodnić, że za wieloma zachowaniami zwierząt stoi nie lekceważony przez wielu rzekomy „instynkt”, ale swoista mądrość) i wiele, wiele więcej.
Podczas lektury przyszły mi do głowy starania amerykańskiego powieściopisarza Jonathana Franzena, wielkiego miłośnika ptaków, byśmy uświadomili sobie odmienność, dziwność, obcość tych zwierząt, na którą zbyt wielu z nas zdążyło się znieczulić. Czytając u Zbyryta i Tryjanowskiego o bocianie, ptaku tak mocno zakotwiczonym w naszej wyobraźni kulturowej, a przez to pozornie tak dobrze znanym, mamy szansę przejrzeć na oczy i dostrzec, jak wiele jeszcze o nim nie wiemy. Jak jest odmienny, dziwny, obcy – a przez to tym cenniejszy.
To szerszy problem rozmowy o gatunkach i przyrodzie w ogóle. Autorzy słusznie wskazują, że niektóre nazwy ptaków mogą wpływać na to, jak się je chroni (lub nie) – np. przymiotnik „pospolity” w nazwie może wprowadzać w błąd co do powszechności danego gatunku, z poważnymi tego konsekwencjami. Bocian, choć w przeciwieństwie do wielu innych gatunków ma się jeszcze wcale nieźle, zasługuje na ochronę nie gorszą, niż gatunki zagrożone wyginięciem, pełni bowiem w ekosystemie kluczową rolę, o której odbudowanie będzie trudno, gdy jego liczebność spadnie wystarczająco, by oficjalnie określić go mianem zagrożonego. Dotykamy tu też kwestii tzw. „charyzmatyczności”: niektóre gatunki mogą liczyć na potencjał ludzkiej sympatii przekładający się na działania ochronne o skali, na którą nie mogą liczyć gatunki nie mniej, a może nawet bardziej istotne dla funkcjonowania ekosystemu, lecz mniej wedle dominujących wzorców atrakcyjne. Przychodzi mi tu na myśl Darwin, który pod koniec życia wypełnionego studiowaniem charyzmatycznych właśnie gatunków (w tym człowieka), poświęcił uwagę życiu „zwykłej” gleby u swych stóp. Niestety, nicienie, pierwotniaki i wszelkie inne mikroorganizmy tworzące glebę – bez której zamiast żywego krajobrazu, w którym istnieć może bocian (oraz człowiek) mielibyśmy pusty krajobraz marsjański – nie mogą jak dotąd liczyć na zainteresowanie, którym obdarzamy pandę, delfina, czy też tytułowego bohatera omawianej tu biografii.
A jednocześnie, przy całej tej odmienności, bocian – jak i inne zwierzęta – jest do nas przecież także podobny. W ostatnich latach widać nareszcie odwrót od obruszania się na rzekomą antropomorfizację zwierząt pozaludzkich: ponad półtora wieku od teorii ewolucji, która pod sam nos podsunęła nam wszechpowiązanie istot zamieszkujących Ziemię, zaczynamy (mam nadzieję) wyzwalać się z kartezjańskiego przekonania, że zwierzęta to pozbawione wewnętrznego życia automaty, nie mające z człowiekiem nic wspólnego. Już w poprzedniej swojej książce Adam Zbyryt nie unikał antropomorfizacji, dowodząc, jak użytecznym potrafi być ona narzędziem w odzyskiwaniu przez Homo sapiens odpowiedniej perspektywy co do własnego miejsca w przyrodzie. Podobnie jest i tutaj: zachowania bocianów są często wyjaśniane przez analogię do indywidualnych i społecznych zachowań dominującego gatunku ssaków naczelnych, i jest w tym zabiegu coś jednocześnie znajomego i świeżego. Przykłady są momentami dosadne, co może wywołać pewien opór, ale nie neguje to ich wartości: po okresie nadmiernego potępiania antropomorfizacji, wahadło być może musi wychylić się zanadto w drugą stronę, by udało się ostatecznie osiągnąć realistyczny konsensus.
Takie odnowione spojrzenie na świat nie skutkuje jednak wyłącznie przyjemnością z rozpoznania w różnorakich ziemskich istotach tego samego sedna planetarnego pochodzenia. Jeśli patrzysz na przelatujące bociany jako na nieskalanych emisariuszy dziewiczego świata przyrody, z którego również się wywodzisz, przestań. Łączy nas więcej, niż chcemy przyznać – w tym wiele złego. Ile bocianich piór, dziobów i innych tkanek zbudowanych jest nie z „naturalnych” surowców (jak choćby błędnie uważane za podstawę bocianiego pożywienia żaby), które, jak naiwnie chcemy wierzyć, wciąż dominują, a ile z naszych odpadków, ze zwierząt dzikich, lecz zabitych przez zmechanizowane rolnictwo, z wyrzuconych na śmietnik wysoko przetworzonych ochłapów ciał zwierząt hodowlanych? Ile jest w mięśniach bocianów metali ciężkich, ile w ich brzuchach plastiku? Ile z nich zginie w zderzeniu z liniami elektroenergetycznymi zasilającymi nasze bezpieczne domy?
I tu wracamy do kwestii eskapizmu. Jeszcze nie tak dawno w przyrodzie oraz w książkach i filmach o niej traktujących można było szukać azylu od ludzkiego świata. Pieczołowicie dobierane słowa i kąty nachylenia obiektywów pozwalały żywić się iluzją, że oto gdzieś, het, daleko, ciągle istnieje sobie wolna od ludzkiego wpływu majestatyczna Natura – i że zawsze będziemy mogli do niej wrócić. Dłużej od rzeczywistości tak uciekać już się nie da, ale zabiegi rodem z tamtego rozdziału historii ludzkiego stosunku do świata ciągle pokutują. Gdy w tle wszelkich naszych działań system planetarny, rutynowo wypychany poza krawędź świadomości, nieubłaganie obraca się przeciwko formom życia, które znamy i pośród których jest nasze miejsce, coś rozczulającego i irytującego zarazem ma w sobie dodawanie do książek, artykułów czy innych wypowiedzi na tematy gospodarcze, społeczne, polityczne, kulturalne i wszelkie inne pojedynczych rozdziałów, akapitów czy napomknień o aspekcie ekologicznym czy klimatycznym – jak gdyby nie był on w ostatecznym rozrachunku najważniejszym ich wymiarem, jak gdyby nie przenikał ich na wskroś, nie stanowił ich fundamentu.
W tym sensie jeśli książka Zbyryta i Tryjanowskiego oferuje eskapizm, to osobiście określiłbym go mianem podstępnego. Zastosowana sekwencja rozdziałów pozwala dość długo łudzić się, że to właśnie z taką książką mamy do czynienia: że z przewijających się tu i ówdzie powodujących dyskomfort wzmianek można będzie raz-dwa się otrząsnąć, a ostatni rozdział okaże się niczym więcej, niż odfajkowaniem trudnego tematu przed obowiązkowym happy endem. A jak jest w istocie? Na to każda czytelniczka i każdy czytelnik musi odpowiedzieć sobie we własnym umyśle i sercu, ale dla mnie ostatni rozdział, z którego cytat przywołałem na początku niniejszych refleksji, aż wibruje od wewnętrznego napięcia między pesymizmem biorącym się z rozpoznania niebezpieczeństw a optymizmem zrodzonym z nadziei na ich przezwyciężenie. Kończące ten rozdział oraz następujące zaraz po nim „Podziękowania” wykrzykniki „Oby!” i „Niech!” mogą brzmieć motywująco – albo rozpaczliwie. W granicach żadnej z tych interpretacji nie mamy jednak możliwości dłużej bawić się w eskapizm.
A co mamy? Robotę, którą musimy wykonać i zagrożenie, z którym musimy się zmierzyć. Bo uciekać już naprawdę nie mamy dokąd.
Bocian. Biografia nieautoryzowana. Adam Zbyryt i Piotr Tryjanowski. Wydawnictwo Paśny Buriat, 2022.
__________
Książka Dawida Juraszka Antropocen dla początkujących. Klimat, środowisko, pandemie w epoce człowieka jest do nabycia w Sklepie Liberté! (druk i ebook) oraz księgarniach internetowych.
Autor zdjęcia: Frank Vassen