W pewnym momencie komunizm ponosi klęskę. Wydawałoby się, że klęska ta będzie końcem naszego bohatera. Ale tak nie jest. Homo sovieticus odkrywa w sobie drugie dno: to, czego wczoraj oczekiwał od komunistów i za co ich popierał, dziś oczekuje od kapitalistów.
Józef Tischner spopularyzował w polskiej filozofii pojęcie Homo sovieticus – obywatela ukształtowanego przez komunistyczny reżim. Od publikacji słynnego eseju o tym tytule minęło dwadzieścia lat, a niedawno obchodziliśmy dziesiątą rocznicę śmierci jego autora. Pomimo upływu czasu musimy przyznać: nadal jesteśmy społeczeństwem, na które wpływa trwający ponad czterdzieści lat ustrój. To właśnie zmiana naszej mentalności powinna być najważniejszym zadaniem liberalnego prezydenta Polski.
Człowiek sowiecki, którego opisał w 1990 roku Józef Tischner – bazując na koncepcji radzieckiego filozofa Aleksandra Zinowiewa – był bytem nierozłącznie związanym z nadzorującą go władzą, obywatelem przyzwyczajonym do komunistycznej relacji jednostki ze społeczeństwem. Jednak Tischner dostrzegał w tym wytworze paradoks – uważał bowiem, że Homo sovieticus pomimo zniewolenia, był przed zmianą ustroju istotą zadowoloną ze swojej egzystencji. Z jednej strony Polakom brak wolności doskwierał, jednak z drugiej – przyzwyczaili się do kontroli, przez co dziś nie potrafią cieszyć się demokracją. Wszystko to prowadzi do banalnego wniosku: łatwiej o wolność walczyć niż z niej korzystać.
Homo sovieticus patrzy na świat przez pryzmat swoich współobywateli. Oddaje innym swoją wolność, jednak jednocześnie zapewnia sobie bezrefleksyjny i spokojny byt. Wychowany przez marksistowską ideologię podświadomie czuje, że jego podstawowym zadaniem powinno być zapewnienie dobrobytu rodakom a nie samemu sobie. Poprzedni ustrój ukształtował bowiem Homo sovieticusa tak, że jego emocje są wypadkową nastrojów społecznych i tylko wtedy, gdy Polacy będą szczęśliwi, szczęścia dozna on sam. Polski Homo sovieticus jest zresztą wytworem, którego ojcem jest zniewolony umysł zdefiniowany przez Czesława Miłosza, a dziadkiem – młodzi przyjaciele z Mickiewiczowskiej Ody do młodości. Polski naród, przez wiele lat pozbawiony oficjalnych struktur, przelewający krew na barykadach wolności, był bardzo spragniony jakiejkolwiek, nawet ułomnej, państwowości. Wszystko to spowodowało, że Polacy – najpierw zniewolony umysł, później Homo sovieticus – stracili swoją samodzielność, a następnie – tożsamość. Émile Durkheim opisał koncepcję Homo duplex – człowieka, w którym trwa walka pomiędzy jego instynktami a otaczającym je systemem. W Człowieku sowieckim wszystkie instynkty zostały przez system całkowicie zdominowane.
Polska demokracja od ponad dwudziestu lat poddawana jest permanentnej weryfikacji poprzez porównanie z komunistyczną rzeczywistością. Najważniejszym kryterium tej oceny jest relacja człowieka z państwem. Pomimo zmiany ustroju, która była oddolnym efektem społecznego pragnienia, Polacy nadal żądają od państwa kontroli, chcą, aby władza się nimi opiekowała. Wolny rynek, jeden z najważniejszych elementów transformacji, służy – zdaniem Polaków – wyłącznie do zarabiania pieniędzy, natomiast ryzyko ich stracenia powinno być w jak największym stopniu zniwelowane przez struktury państwa. Przykłady socjalistycznego podejścia do sfery gospodarczej można mnożyć, to właśnie z tego powodu kolejne rządy zajmują się wypłacaniem odszkodowań dla nieubezpieczonych powodzian oraz tworzeniem rozmaitych funduszy zabezpieczających.
Symptomy obecności Homo sovieticusa w przestrzeni społecznej nie dotyczą wyłącznie gospodarki, komunizm ukształtował również światopogląd Polaków. Z tego powodu w 1989 roku zburzony został porządek moralny społeczeństwa. Na powierzchni pojawili się – ukrywani wcześniej – homoseksualiści, zaczęto dyskutować o etyce takich zjawisk jak kara śmierci czy aborcja, a Kościół, wcześniej kojarzony wyłącznie z obrońcą polskiej niepodległości, zaczął odsłaniać swoje ciemne karty. Człowieka sowieckiego tworzyła bowiem nie tylko dyktatura, rozumiana jako nomenklatura władzy, lecz cała rzeczywistość, która się z nią wiązała – a w niej religia była bytem nieskazitelny, od kilku wieków kojarzony jako przyczółek polskości i wszelkich ruchów wolnościowych. To dlatego współcześnie każda próba ingerencji w sferę kościelną kojarzona jest z atakiem na swobodę społeczeństwa, a laicyzacja szkolnictwa porównywana jest ze stalinizmie. Po upadku komunizmu czarno-biały świat wartości etycznych, narzucony przez ówczesną władzę, został zastąpiony przez tęczowe sztandary mniejszości seksualnych.
Wszystkie te cechy Homo sovieticusa uniemożliwiają wprowadzenie liberalnych wartości do współczesnego dyskursu politycznego. Liberalny prezydent powinien więc przede wszystkim podjąć próbę zmiany mentalności polskiego społeczeństwa, a dopiero na tym fundamencie wznosić kolejne reformy. Zachowanie Polaków jest bowiem spowodowane brakiem wolnościowego doświadczenia oraz strachem przed utratą pozycji społecznej. Józef Tischner pisał, że w czasach komunizmu człowiek był „uspołeczniony”, a dziś jest „niczyj”. W takiej sytuacji społeczeństwo z własnej woli rezygnuje z wolności, szukając innych źródeł kontroli. To zjawisko opisuje także najsłynniejsze dzieło Ericha Fromma Ucieczka od wolności, w którym niemiecki filozof przedstawił mechanizm dobrowolnej rezygnacji z wolności. Udowadniał – na przykładzie faszyzmu – że człowiek odczuwa wewnętrzną potrzebę posiadania autorytetu, który jest domeną reżimów. W czasach demokracji rolę dyktatorów przejmują specjaliści. Fromm pisał: jednostka czuje się bezradna i zagubiona w chaotycznej powodzi danych i ze wzruszającą cierpliwością czeka, aż specjaliści orzekną, co robić i dokąd dążyć. Dziś widzimy to zjawisko w polskim społeczeństwie – wszechobecni specjaliści odpowiadają nam nie tylko na pytania dotyczące skomplikowanych aspektów życia, takich jak np. katastrofy samolotowe, lecz również decydują o tym, co powinniśmy sądzić o kwestiach moralnych. Pilot i ekonomista stają na równi z etykiem i filozofem – wszyscy razem decydują o tym, co przerażone, opuszczone przez dyktaturę, społeczeństwo powinno myśleć. Dziennikarze wykorzystują autorytet ekspertów do celów politycznych – prawicowi publicyści powołują się na naukowców konserwatywnych, lewicowi – na liberalnych.
Rządzący demokratyczną Polską zazwyczaj dostosowywali się do potrzeb Homo sovieticusa. Kilka razy udowodnili jednak, że można postąpić inaczej. Niestety, zazwyczaj kończyło się polityczną klęską, czego przykładem mogą być liberalne – a jednak wypowiedziane przez lewicowego polityka! – słowa Włodzimierza Cimoszewicza na temat odszkodowań dla powodzian w 1997 roku. Na szczególną uwagę zasługuje zachowanie Polskiego Stronnictwa Ludowego, którego politycy przed wejściem do Unii Europejskiej w dużej mierze przyczynili się do zmiany antyeuropejskich nastrojów polskich wsi. W dłuższej perspektywie był to zabieg, który skończył się politycznym sukcesem – rolnicy, w większości zadowolenie ze zmian po 2004 roku, dziś bardziej ufają PSL-owi niż eurosceptycznej Samoobronie.
Przed politykiem, który podjąłby się zadania zmiany mentalności całego społeczeństwa bardzo trudne zadanie. Ryzyko polityczne związane z głoszeniem niepopularnych poglądów jest ogromne, ale właśnie z tego powodu powinien je podjąć prezydent. W Polsce urząd ten posiada ograniczone kompetencje, które w dużej części ograniczają się do zachowań symbolicznych (m.in. nadawanie państwowych odznaczeń). Stanowisko prezydenta cieszy się wśród obywateli dużym prestiżem, inicjowane przez niego debaty na pewno nie byłyby ignorowane. Istotne jest również ograniczone ryzyko polityczne, które podejmuje prezydent. W przeciwieństwie do premiera nie może być odwołany przed upływem swojej pięcioletniej kadencji, przez co naraża się wyłącznie na brak reelekcji. Podjęte ryzyko może jednak zakończyć się sukcesem. Dotychczasowi prezydenci Polski – pomimo różnic pomiędzy formacjami politycznymi, z których się wywodzili – zajmowali się polityką doraźną, ochroną status quo wytworzonego podczas przemian ustrojowych. Dlatego liberalny prezydent, abstrakcyjny twór tych rozważań, powinien odrzucić doraźność w imię potencjalnego sukcesu, zarówno politycznego jak i rzeczywistego, którym mogą zakończyć się podjęte przez niego działania.
Próba zmiany powinna opierać się przede wszystkim na debacie publicznej. Jak pisałem, urząd prezydenta cieszy się bardzo dużym szacunkiem Polaków, o czym mogliśmy się przekonać po tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego. Przyszły prezydent może to wykorzystać i rozpocząć społeczne dyskusje na temat najbardziej istotnych kwestii gospodarczych i światopoglądowych. Dziś bardzo trudno sobie wyobrazić jakiegokolwiek polityka – a tym bardziej prezydenta – który zwołuje konferencję poświęconą prywatyzacji służby zdrowia lub podejmuje dialog z polskimi rolnikami na temat reformy Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. Ostatnie lata pokazały, że debaty społeczne mogą zmieniać nastroje wśród Polaków. Podczas procesu przystępowania do Unii Europejskiej podobną metodę zastosował Aleksander Kwaśniewski, który przekonywał Polaków poprzez spotkania, wiece i debaty. Doskonale obrazuje to również kwestia legalizacji związków homoseksualnych, której początkowo żądali tylko organizatorzy marszów równości. Wtedy temat ten budził w społeczeństwie ogromne kontrowersje, marsze zostały zakazane przez prezydentów Poznania i Warszawy. Później do debaty włączyła się część osób publicznych, a kwestia legalizacji związków partnerskich stawała się coraz bardziej popularna. Po kilku latach problem został przetrawiony przez obywateli oraz polityków. Dziś homofobicznych wypowiedzi unikają wszystkie najważniejsze partie, a Platforma Obywatelska, mimo silnej frakcji konserwatywnej, chce zmienić obecne przepisy, tak aby ułatwiały życie homoseksualistom (świadczą o tym ostatnie wypowiedzi m.in. Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Bronisława Komorowskiego). To właśnie to przetrawienie – będące efektem obecności określonych tematów w dyskursie publicznym – jest najważniejszym elementem zmiany świadomości społecznej.
Jednak światopogląd jest sprawą drugorzędną, najważniejszym aspektem prezydentury powinno być przystosowanie społeczeństwa do zasad wolnego rynku. W przeciwnym razie Polacy zawsze będą zagubieni w najważniejszym aspekcie społecznego funkcjonowania – zarabianiu pieniędzy. Jedną z cech Homo sovieticusa jest brak zdolności do ponoszenia odpowiedzialności za samego siebie – np. za własną pracę, uważa on bowiem, że wszystkie jego problemy powinna rozwiązywać władza. Groteskowe – a równocześnie tragiczne – są słowa robotników z poznańskich zakładów im. Hipolita Cegielskiego, którzy mówili podczas demonstracji, że będzie to największy protest od 1956 roku. Symbolizuje to sytuację wiele grup społecznych, które nie dostrzegają zmiany ustroju, przez co komunizm i kapitalizm traktuje tak samo: jak przełożonego. Ta relacja – podwładnego z pracodawcą – w czasach upaństwowionej gospodarki była uzasadniona, jednak dziś państwo nie może pełnić tej samej funkcji. Józef Tischner pisał o tym zjawisku: W pewnym momencie komunizm ponosi klęskę. Wydawałoby się, że klęska ta będzie końcem naszego bohatera. Ale tak nie jest. Homo sovieticus odkrywa w sobie drugie dno: to, czego wczoraj oczekiwał od komunistów i za co ich popierał, dziś oczekuje od kapitalistów. Zmiana relacji pracowników z państwem powinna być dla polityków liberalnych zadaniem priorytetowym. Sytuacja ta dotyczy także innych sektorów gospodarczy – m.in. rynku ubezpieczeń. Polacy nie korzystają z nich, ponieważ są przeświadczeni o nieuczciwości firm, które się nimi zajmują, z tego powodu w razie problemów wymagają materialnego zabezpieczenia od państwa. Rynek ubezpieczeń, coraz bardziej rozwinięty i profesjonalny (jednak bardziej przez przedsiębiorstwa niż osoby prywatne), pokazuje w jak dużym stopniu społeczeństwo nie wykorzystuje tego, co daje mu kapitalizm. Właśnie dlatego, poza procesem prywatyzacyjnym, trzeba pomóc Polakom dostrzec pozytywne strony wolnego rynku. Jeśli nikt im w tym nie pomoże uwolnienie gospodarki nastąpi dopiero za kilkadziesiąt lat, gdy rynek pracy opuszczą ostatni Polacy przyzwyczajeni do komunistycznych rozwiązań. Jednak wtedy może się okazać, że Homo sovieticus jest stworzeniem uwarunkowanym genetycznie i kolejne pokolenia – urodzone już w demokratycznej Polsce – więcej będą wymagać od państwa niż od siebie.
Istnieje jeszcze jedno zagrożenie, o którym musi pamiętać prezydent. Jego działania powinny być wyłącznie bodźcem, który napędzi społeczeństwo, nie może on nic na obywatelach wymuszać. W przeciwnym razie demokratycznie wybrany prezydent zamieni się w kolejnego, postreżimowego demona-specjalistę, o którym pisał Erich Fromm. Takie działania nie byłby zgodne z doktryną liberalizmu, a wyłącznie wzmacniałyby uległość Homo sovieticusa i jego przeświadczenie o braku wpływu na otaczającą rzeczywistość. Dobry polityk powinien wyczuć moment, w którym bodziec będzie się mógł przełożyć rzeczywiste nastroje społeczne – tak jak Barack Obama wykorzystał antywojenną atmosferę wśród amerykańskiego społeczeństwa.
Moment, w którym Homo sovieticus będzie już bytem tylko historycznym będzie kamieniem milowym polskiej polityki. Polacy będą odpowiedzialni za samych siebie, dostrzegą plusy życia w demokratycznym państwie i zapomną o nadrzędnej funkcji władzy. Zaczną oceniać komunizm przez pryzmat wolności, a nie wolność przez pryzmat komunizmu. Należy żałować, że tak nie stało się już dwadzieścia lat temu – być może straciliśmy tę szansę w 1990 roku, gdy Tadeusz Mazowiecki przegrał wybory prezydenckie. Homo sovieticus to ten, którego świadomość jest określona przez byt, w przeciwieństwie do człowieka, który stara się poddać swój byt wolnej świadomości – pisał Józef Tischner. Liberalny prezydent, kimkolwiek by nie był, musi podjąć wyzwanie zmiany świadomości Polaków – tak, aby mogła zacząć kształtować nasze indywidualne byty.