Szczenięce lata! Zaciekłe bitwy na śnieżki, patyki i co tam nam wpadło w ręce. Do dzisiaj pamiętam ugryzienia os od biegania boso między opadłymi z drzew jabłkami, którymi – gdy zgniły – kryjąc się przed dorosłymi obrzucaliśmy wiejskie podwórko sąsiedzkich dzieciaków. Kto nie budował szałasów i domków na drzewie dla obrony przed mniej lub bardziej wyimaginowanym wrogiem? Fantazja podsuwała nam scenariusze wyrafinowanych potyczek z nieodmiennie pożałowania godnym przeciwnikiem. Kto w najwyższej konspiracji nie bratał się przeciwko grupie wyrostków z drugiego osiedla? A kto na ulicy nie usłyszał nigdy „Za kim jesteś?”1. Własnego placu2 – jeśli już był – broniło się jak niepodległości. Wtedy, za szczenięcych lat, kto nie płakał po lekturze „Chłopców z Placu Broni”?
Ja płakałam. Płaczą i współczesne 10-cio latki. Raz płaczą, przedzierając się przez nużące dialogi i opisy wciąż obowiązkowej lektury, a przedarłszy się już do końca płaczą po wtóre – po Nemeczku.
Ale, ale. Przecież taka historia nie mogła zdarzyć się w Polsce. W Polsce ludzie nie umierają (tylko giną). W Polsce takie rzeczy to rekonstrukcje. Albo spektakle dla dzieci, jak ten w reżyserii Konrada Dworakowskiego3.
Czerwone – białe, białe – czerwone,
zmalować idziemy wojnę4.

Na scenie osiłki w białych i w czerwonych dresach, rozgrzewają się, jak na siłowni. „Pomalowani”, prężą muskuły, jak przed walką bokserską. Mierzą się. Najpierw pomiędzy sobą, potem pomiędzy swoimi obozami. Podzielił ich plac – kawał nieużytku, na którym jest miejsce do gry w palanta. Ludzie i terytorium. Ludzie, terytorium i władza.
Oddajcie nam kulturę! Najlepiej fizyczną.
Rangi – niczym w wojsku. Drobiazgowe procedury, święte symbole, systemy kar i nagród, ścieżki awansu, wewnętrzna etykieta, protokoły i księgi… Nawet żeby być „prawdziwym” zdrajcą należy sobie specjalnie zasłużyć. Nie odbiera się innym zabawek ot tak, po prostu; w tej sytuacji robi się einstand – zaprowadzając jednocześnie chłopięcy stan wojenny. Plac rządzi się swoimi prawami. Swoją kulturą. Zabawa taka.
Przecież siejący postrach dwaj najsilniejsi z „czerwonych” – uzasadniając niepodważalną konieczność walki o plac – mówią w pewnym momencie prostolinijnie, jak mali chłopcy, że zwyczajnie nie mają gdzie grać. „A więc wypowiedzieli wojnę z takich samych powodów, z jakich prawdziwe armie ruszają do boju. Rosjanie chcieli panować na morzach i dlatego walczyli z Japonią. Czerwonym koszulom potrzebny był plac do gry w piłkę i nie mogli go zdobyć inaczej, jak tylko drogą wojny.”5
Hej kibole,
nie bijta się,
ma boisko dwie połowy,
podzielita sięv6.

Okazji do kontrolowanej rywalizacji – najbardziej oczywistego motywu, na którego bazie wyrasta cały chłopięcy konflikt pomiędzy grupami – znalazłoby się przecież całkiem sporo. Tym niemniej w palanta grają tylko ze sobą, we własnych obozach, między swoimi. Rywalizacja per se – jeśli już jej w spektaklu czy w książce szukać – najciekawsza i najbardziej złożona jest wewnątrz, nie pomiędzy. Nie o rywalizację w rzeczy samej bowiem chodzi, a o wojnę. O ten niezasypywalny rów między „nami” i „nimi”. „To, co najbardziej mnie interesuje w tekście Ferenca Molnára, to to, że nikt nie wpada na pomysł, żeby zagrać na tym placu wspólny mecz.” – mówi reżyser7. Nie stanie Boka, mądry i rozważny przecież lider „białych”, i nie zapyta „czerwonego” herszta: „Słuchaj, zagrajmy, zmierzmy się”. Nie przytaknie mu Feri Acz i nie odpowie: „Dobra, zagrajmy, lepszy zwycięży”. Bo tu przecież nie o zwycięstwo idzie, a o honor.
Czerwoni korzystają z Naszej Klasy!
Biali robią herbatę z wody po pierogach!
Czerwoni sikają na siedząco!
Biali myślą, że in vitro to pizzeria!
– zapachniało Gombrowiczem i łódzkim osiedlem 8.
Jest i mesjanizm. Najmniejszy, najsłabszy, szeregowy Nemeczek jest u „białych” tak mało znaczący, „jak jedynka w matematyce, która ani mnoży, ani dzieli”9. Jeden cieplejszy rzut oka lidera i nagle rozwija dotąd skrępowane i wygniecione skrzydła. Jakże wyrazisty jest na scenie, gdy na koniec swej straceńczej manifestacji odwagi w obozie „wroga” przyjmuje chrystusową pozę i niczym rozciągnięty na krzyżu nawołuje oprawców: „A teraz mnie pobijcie!”. I właśnie to szaleństwo zyskuje wśród zwaśnionych stron najszerszy poklask! Najpierw wśród „czerwonych”, którzy – pod wrażeniem szarży drobnego blondynka – puszczają go po tym incydencie niemal bezkarnie, potem – gdy już poważnie chory Nemeczek wykrada się z łóżka na pole chłopięcej bitwy i znajdując się we właściwym miejscu o właściwej porze, zbiegiem okoliczności odwraca losy potyczki – zostaje zrehabilitowany, co więcej, nobilitowany przez własny obóz. Został wyśnionym przez samego siebie bohaterem. Co z tego, że za skrajną nieodpowiedzialność ostatecznie przypłacił życiem.

I to jest ta narracja, którą ciągle bardzo wielu z nas ma gdzieś z tyłu głowy. Ilu z oglądających spektakl piątoklasistów wróci do szkoły na zajęcia z polskiego i otwarcie powie: „Nemeczek był głupcem!”? Ilu nauczycieli – i kiedyś, i teraz – będzie zdolnych pozwolić tej kwestii odpowiednio wybrzmieć? „Ludzie z mojego pokolenia noszą Nemeczka w sobie”10. Nemeczek ich uwiera.
Tu nie ma rzeki która zmyje cały syf,
ani mostu żadnego,
nie ma tu niczego.
Tu nie ma dorosłych. Ściślej mówiąc, jacyś są. Jest na przykład na placu stróż. Prosty, przekupny człowiek, który robi co mu kazano, niespecjalnie zważając na bijące się dzieciaki. Są u Dworakowskiego dorośli udający dzieci, razem z nimi bawiący się w wojnę. Są wreszcie rodzice Nemeczka: stojący z boku, niemal bezgłośni, jakby sparaliżowani. Pochłonięci codziennością, zapatrzeni w pustkę, poddani losowi. Bezradni. Bezwolni. Jak manekiny.
***
Spektakl powstał w ramach obchodów setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Został dofinansowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jak zapytała na koniec jedna z dorosłych widzek: „-Ciekawe jak długo jeszcze będzie to można oglądać…”
***
Mówią, nacjonalizm jest chorobą wieku dziecięcego. Niejeden sam wyrośnie, innym pewnie należy się jakaś terapia. Padła propozycja, by – w ramach resocjalizacji – przyprowadzać na spektakl „dziarskich polskich chłopców w odzieży patriotycznej”11. Ileż to by Teatr zarobił! Byle nie na samych następnych Nemeczkach, błagam.
***
„- Rozwaliło mi psychę, mama.” – mówi po przedstawieniu przygnębiona córuś. „- O! A co dokładnie, powiedz?” – dopytuję przejęta przekonaniem o jakże dla mnie oczywistej, głęboko pacyfistycznej wymowie książki. „- Noo…, że jak Nemeczek umarł…, że potem oni wszyscy tak spokojnie zaczęli sobie grać razem w piłkę…”12.
Jest nad czym pracować 😉
Agnieszka Kożańska – współpracowniczka redakcji Liberté!
Fotografie: HaWa (materiały Teatru Pinokio w Łodzi)
Przypisy:
1. Na łódzkim blokowisku można było być albo za ŁKS-em (biało-czerwoni), albo za RTS-em (czerwono-biali).
2. Ślązacy by skomentowali: „«Podwórza» – po naszymu”.
3. Ferenc Molnár, „Chłopcy z Placu Broni”, spektakl Teatru Pinokio w Łodzi, premiera – 12.11.2017; reżyseria – Konrad Dworakowski, adaptacja – Martyna Lechman / Konrad Dworakowski.
4. Tekst piosenki ze spektaklu.
5. Ferenc Molnár, „Chłopcy z Placu Broni”, s. 55, Nasza Księgarnia, Warszawa 2017.
6. Tekst piosenki ze spektaklu.
7. http://lodz.wyborcza.pl/lodz/7,35136,22620827,polityczny-spektakl-w-teatrze-pinokio-rezyser-to-refleksja.html
8. W Łodzi – w kontekście miejskich podziałów ŁKS-RTS – można na murach podziwiać iście gombrowiczowski pojedynek na teskty: http://lodz.wyborcza.pl/lodz/5,35136,20678588.html
9. Molnár, op.cit., s.18.
10. https://lodzwkulturze.wordpress.com/2017/11/15/z-placu-broni/
11. http://lodz.wyborcza.pl/lodz/7,35136,22641558,alternatywna-historia-o-chlopcach-polskich-komentarz-do-rac.html
12. W spektaklu wyreżyserowane jest alternatywne do książki zakończenie: po śmierci Nemeczka oraz po informacji, że na spornym placu, o który jeszcze niedawno toczyła się tak zacięta bitwa zostanie wkrótce wybudowana kamienica, wrogie obozy zagrały ze sobą wspólny mecz.
