Odkąd ukończyłam ten etap edukacji, w którym jako małoletnia rowerzystka poddana zostałam szkolnemu kursowi zasad ruchu drogowego, żadnej z jego reguł nie przyswoiłam sobie mocniej, niż zasady ograniczonego zaufania.
Być może sednem całego procesu był nie tyle ten kurs w podstawówce, gdzie aby zdobyć kartę rowerową należało przejść prawdziwy, jak na ówczesne szkolne realia egzamin, gdy na przesłuchanie rowerowych szczawików stawił się prawdziwy, budzący respekt pan policjant w mundurze, ile stałe wkładanie do głowy: „w lewo, w prawo i potem znów w lewo”, które praktykowali moi opiekunowie. Tym niemniej konkluzja, że jako najsłabszy z uczestników ruchu drogowego ponoszę najwyższe koszty błędu, została do dzisiaj.
Ale to były całkowicie inne czasy, gdy korki na mieście się zbierało, a nie w nich stało.
Teraz na krajowych drogach ginie niemal 3 tysiące osób rocznie, z czego piesi stanowią około jednej trzeciej. 1000 osób, niemal troje ludzi dziennie. Do blisko 40% potrąceń pieszych dochodzi w rejonach wyznaczonych przejść przez jezdnięi. Nic dziwnego, że nie po raz pierwszy pojawia się propozycja zmian w prawie, mających na celu poprawić te fatalne statystyki.
Co ma szansę zmienić postulowane przez Rzecznika Praw Obywatelskich pierwszeństwo dla pieszych zaledwie zbliżających się do przejścia? Na pewno wywołało żywą dyskusję w internecie, jak to zwykle się dzieje w przypadku ingerencji we wzajemne stosunki korzystających z dróg publicznych plemion. A właśnie znamiona plemion noszą i kierowcy, i piesi – sądząc po używanych w tej dyskusji argumentach obu stron.
Bez wątpienia, pierwszeństwo pieszego obowiązujące dopiero od momentu, gdy już on się na jezdni znajduje, nie chroni tego pieszego jako najsłabszego uczestnika ruchu zbyt dobrze. Jednocześnie zaś katalog obowiązków pieszego, określony artykułami 13 i 14 ustawy Prawo o ruchu drogowymii, wydaje się o to bezpieczeństwo dbać całkiem należycie – pod warunkiem oczywiście, że jest przestrzegany.
Jak wiadomo jednak, piesi – w przeciwieństwie do kierowców, motocyklistów i niektórych rowerzystówiii – nie muszą zdawać egzaminów na prawo chodzenia po drodze publicznej. Niewątpliwie zaś uczestnikami ruchu drogowego są. Tym niemniej można odnieść wrażenie, że znajomość przepisów odnośnie ruchu pieszych faktycznie egzekwowana jest tylko od kierowców. Zaryzykuję też tezę, że o tym, jak w świetle prawa należy zachowywać się na drodze, pieszy najczęściej dowiaduje się dopiero wtedy, kiedy idzie na swój kurs prawa jazdy.
Katalog obowiązków może wywoływać opór powodowany ilością czy treścią obostrzeń. Obostrzeń mających w gruncie rzeczy na celu bezpieczeństwo w warunkach ruchu drogowego nich samych: pieszych, tych słabszych. Co ważne, w pewnym oderwaniu od zachowań innych uczestników tego ruchu.
Można by teraz postawić pytanie: w interesie której z grup prawo ruchu drogowego jest formułowane?
Pochylmy się w tym celu nad pomijaną i lekceważoną zasadą zachowania szczególnej ostrożności. W obecnym stanie prawnym obowiązuje ona każdego kierowcę w całym szeregu sytuacji drogowych, między innym właśnie w rejonie przejść dla pieszych. Co ważne, a często zapominane, każdego pieszego ta zasada obowiązuje w dokładnie taki sam sposób. Szczególna ostrożność, przypomnijmy, to ostrożność polegająca na zwiększeniu uwagi i dostosowaniu zachowania uczestnika ruchu do warunków i sytuacji zmieniających się na drodze, w stopniu umożliwiającym odpowiednio szybkie reagowanieiv.
Pytanie kolejne: kogo więcej niż kierowców przygotowujących się do egzaminu, ich rzetelnych instruktorów, czy też prawników zajmujących się tematem kodeksu drogowego interesuje roztrząsanie co w praktyce definicja ta oznacza? Jakiego rodzaju zachowania w rzeczywistych sytuacjach wymusza?
Jak wiele pola jest tutaj na interpretacje i wieloznaczność, niech zobrazuje sprawa kursantki rozpartywana przez sąd w Bydgoszczyv. Podczas egzaminu na prawo jazdy zachowanie egzaminowanej, które zwolennicy bezwzględnego pierwszeństwa pieszych na pasach uznaliby za wysoce pożądane, zakończyło się niezdanym egzaminem, a co więcej, późniejszym skarżeniem przez egzaminatora z powodu złamania przez nią w tym czasie innych przepisów ruchu drogowego. Ostatecznie jednak z uzasadnienia wyroku sądu w tej sprawie wynika niemal dokładnie to, co w obecnej propozycji RPO chciałby, żeby stało się przepisem ustawowym: że obowiązek zachowania przez kierowcę szczególnej ostrożności, a zatem co najmniej zmniejszenia prędkości przed pasami, dotyczy również obserwacji zachowań pieszych już tylko zbliżających się do przejściavi. I więcej: także oceny zachowania innych uczestników ruchu drogowego.
A co ze szczególną ostrożnością pieszego w tym momencie? Nie potrzeba sięgać aż po nią, bo opisywać odpowiedzialne zachowania na drodze. Koncentracja na wykonywanej czynności, odpowiednia kondycja psychiczna i fizyczna, powstrzymanie się od używania sprzętów elektronicznych, zapewnienie własnej widoczności – stanowią wymóg nawet nie szczególnej ostrożności, a ostrożności po prostu. Jej podstawą jest świadomość niebezpieczeństwa, jakie z natury rzeczy niesie ruch drogowyvii. Tej ostrożności w miejscach publicznych można i należy wymagać nie tylko od kierowców, ale również od pieszych – oczywiście w adekwatnych formach. Jeśli pieszy jest chory czy zmęczony, być może powinien – tak, jak oczekujemy tego od kierowcy – dla własnego tylko bezpieczeństwa zrezygnować z udziału w ruchu. Podobnie, gdy brakuje infrastruktury zapewniającej pieszemu bezpieczeństwo, czyli choćby należytego oświetlenia przejścia. Co czwarta śmierć pieszego wiąże się ze spożywanym przez niego alkoholemviii w tym przypadku nie pomoże nawet rozszerzenie strefy pierwszeństwa na przejściach.
Pierwsza próba wprowadzenia zapisu bezwględnego pierwszeństwa dla pieszych z 2015 roku proponowała następujący zapis: „Pieszy oczekujący na możliwość wejścia na przejście dla pieszych ma pierwszeństwo przed pojazdem, z wyjątkiem tramwaju” oraz „Przed wejściem na przejście dla pieszych, pieszy jest obowiązany zatrzymać się i upewnić, czy kierujący pojazdem ustępuje mu pierwszeństwa”. Jest jasne, że silniejszy musi uważać bardziej, bo większą szkodę może wyrządzić. Jest natomiast wątpliwe, czy słabszy w związku z tym nie musi już uważać wcale. Zastrzeżenie o obowiązku pieszego zatrzymania się przed przejściem i upewnienia co do intencji kierowcy, w istocie stojące w pewnej sprzeczności z samą ideą pierwszeństwa, jest potrzebne.
Zresztą sondaż przeprowadzony przy drugiej próbie nowelizacji przepisów, w 2017 roku, pokazał, że Polacy wcale tego rodzaju propozycjom gremialnie nie przyklaskują, a połowa ankietowanych przyznania kwalifikowanego pierwszeństwa pieszym w ogóle nie chceix.
Ewentualna nowelizacja ma szansę być rozwiązaniem sprzyjającym poprawie bezpieczeństwa ruchu. Jednak należy traktować ją jako element edukacji, bardziej niż jako wypełnienie jakiejś normatywnej luki czy znoszenie ewidentnej niesprawiedliwości. Myśląc kategoriami rozwiązań systemowych, jest ona raczej interwencją z kategorii zabiegu kosmetycznego. Pomijając zasadę szczególnej ostrożności, są już w polskim prawie drogowym regulacje mające na celu ochronę pieszych (jaką jest obowiązek zatrzymania przed „zieloną strzałką”), notorycznie nierespektowane przez kierowców i nieegzekwowane przez drogówkę. Bezwzględne pierwszeństwo ma potencjał stać się jedną z nich. Dzięki niemu przy kolizji na przejściu będzie po prostu łatwiej ustalić winę – to bez wątpienia. Nie będzie jednak ani odrobinę łatwiej na takim kwalifikowanym pierwszeństwie tracić bliskich lub zostawać kaleką.
Przepis z całą pewnością nie zredukuje ilości wypadków tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Mamy przed sobą długą drogę by awansować z dołów europejskich rankingów bezpieczeństwa na choćby środkową stawkę. Aby zmienić zachowania kierowców potrzebna jest – tak, to truizm – edukacja. I jeszcze wyjście z poznawczej pułapki perspektywy swojego własnego drogowego plemienia. Kierowcy, piesi, rowerzyści i motocykliści są przecież uczestnikami tej samej, wspólnej publicznej przestrzeni. Dopóki będą ze sobą ciągle walczyć – daleko nie zajedziemy.
A abstrahując już od proponowanej teraz nowelizacji: kiedyś intensywnie chodził mi po głowie pomysł nagradzania kierowców za kulturalną jazdę, w miejsce karania za łamanie niektórych co mniej znaczących przepisów. Takie punkty lojalnościowe. Taki prepaid bezpieczeństwa ruchu drogowego (Yanosik przymierzał się do tego, jednak w mocno ograniczonym zakresie). Idea brzmiałaby: jeździsz tak jak chcemy – płacisz mniej lub w ogóle nie płacisz za coś innego.
Ostatnio na przykład musiałam po raz kolejny wydać 300 zł za nowe prawo jazdy – tylko dlatego, że noszę okulary. Natomiast o to, czy podczas korzystania z prawa jazdy nie mam depresji, czy właściwie używam leków o właściwościach obniżających koncentrację albo czy nie przejawiam cech nadmiernej agresji wobec innych ludzi, czyli o coś, co ma co najmniej równie duży wpływ na bezpieczeństwo jak przestrzeganie przepisów, a nie zawsze jest w zasięgu mojej kontroli, zainteresowano się raz (słownie jeden) w ciągu 15 lat – w formie ankiety i luźnej pięciominutowej rozmowy z psychologiem.
Niech lepiej państwo skuteczniej odsiewa spośród kierowców tych faktycznie stwarzających zagrożenie – bez niepotrzebnego mnożenia regulacji, a nagradza tych stosujących się do reguł – w tym tych wynikających ze zwykłej kultury. Bo to dopiero jest kształtowanie odpowiednich postaw. A nie podsycanie wzajemnej niechęci w spirali uprzywilejowania.
Przypisy: