W „Dużym Formacie” Wojciech Orliński pisze: „Catwoman w najnowszym „Batmanie” Nolana nie jest już tą erotyczną fantazją co w filmie Burtona. Zamiast kręcić pupą, wdaje się z Batmanem w dyskusję na ważny i aktualny temat – jak długo jeszcze w Gotham tak niewielu będzie żyć tak dobrze kosztem wyzysku tak wielu.”. Orliński zadaje pytanie bardzo istotne: o czym powinna opowiadać popkultura?
Zadaniem kultury popularnej – odkąd, w znanej nam dziś formie, wynaleźli ją Amerykanie – jest opowiadanie o problemach światach, posługując się monochromatyczną perspektywą. W praktyce, zazwyczaj otrzymujemy czarno-biały podział, zabieg stosowany już od czasów greckiej mitologii, dzięki któremu ułożyć można zgrabną opowieść na dowolny temat. Niezależnie od tego, czy oglądamy kowbojów, strzelających na Dzikim Zachodzie; agentów służb specjalnych, rozpracowujących międzynarodowe spiski; superbohaterów, walczących o pokój na świecie, to zawsze ich poczynania oparte są na tej samej osi.
Tę cechę popkultury musimy przyjąć – i od wielu lat przyjmujemy – z dobrodziejstwem inwentarza. Z jeden strony wiemy bowiem, że uniwersalny, czarno-biały świat jest w konsekwencji tworem wyjątkowo miałkim; z drugiej strony – miliony odbiorców dostrzegają wiele plusów tego uniwersalizmu, czego namacalny dowód widzimy za każdym razem, gdy do kin trafia nowy James Bond lub Harry Potter.
Orliński opisuje jednak ewolucje popkultury z (mówiąc w największym skrócie) ogółu do szczegółu. Zjawisko to nie jest, niestety, jego wymysłem – rzeczywiście, od pewnego czasu obserwujemy to, że popbohaterowie chętniej wypowiadają się na tematy społeczno-polityczne.
Paradoksalnie pokazuje to słabość kultury masowej. Znacznie trudniej jest stworzyć bowiem uniwersalną historię niż po omacku, na siłę wejść w modne tematy, takie jak Occupy Wall Street. Wspomniana przez Orlińskiego Catwomen nie sili się bowiem na jakąkolwiek analizę – po prostu rzuca kilka nośnych haseł po to, żeby do najnowszej części Batmana można było dorzucić socjopolityczną zawartość. Czy coś z tego wynika? Absolutnie nic, koniec końców Batman efektownie pokonuje wszystkich złoczyńców Gotham City, a całość kończy się happy endem. O 99 procentach przez resztę filmu nikt już nie pamięta.
Popkultura – choć nie lubię tego słowa – nie powinna udawać, że popkulturą nie jest. Wypracowany przez dziesiątki lat schemat nie może być zmieniany przez (nie ukrywajmy – tak jest najczęściej) polityczne zaangażowanie twórców w bieżące wydarzenia, którzy chcą dorzucić swoje trzy grosze do globalnego dyskursu. Rozwój wszelkich gatunków popkultury – od sensacyjnych jatek do krwawych horrorów – może następować wieloma droga, niekoniecznie poprzez nieśmiałe uśmiechy kierowane w stronę polityki. Lepiej, jeśli Batman będzie po prostu walczył o prawo i sprawiedliwość w Gotham City, a James Bond pokonywał kolejnych wrogów Jej Królewskiej Mości. Niech o problemach realnego świata dyskutują Slavoj Žižek i Alain de Benoist.