Do napisania tego tekstu zmobilizował mnie sam redaktor naczelny „Liberté!” – Leszek Jażdżewski – fragmentem swego, opublikowanego w „Magazynie Świątecznym” ostatniego sobotnio-niedzielnego wydania „Gazety Wyborczej” artykułu, zatytułowanego „Władza trwa. Na razie nic więcej”.
Mam na myśli ten, w części „Niedokończona transformacja”:
Jednocześnie gołym okiem widać, że w sferze państwowej transformacja jest ewidentnie niedokończona. Dostrzega to każdy pozbawiony wody w toalecie spóźniającego się pociągu pasażer PKP, wie to każdy rozglądający się w domu za kopertą zapisany na operację (za dziesięć miesięcy) pacjent państwowej służby zdrowia, doskonale rozumie każde wtłoczone w tryby szkolnej „urawniłowki” zdolne dziecko, nie ma złudzeń żaden stojący w kolejce po zasiłek bezrobotny.
Pozwolę sobie na pójście w szerz i w głąb zasygnalizowanego przez Autora problemy stagnacji w procesie transformacji polskiego sytemu oświaty, zapoczątkowanego fundamentalną dla tegoż systemu Ustawą o systemie oświaty z 1992 roku. O tym, że za zaniechania ostatnich prawie ośmiu lat odpowiada Platforma Obywatelska nie muszę nikogo przekonywać. Natomiast może nie wszyscy pamiętają z jakimi obietnicami, odnoszącymi się do obszaru edukacji, szła ta partia do wyborów w 2007 roku. Najłatwiej będzie mi to przypomnieć cytując fragment własnego artykułu pt. Jest nadzieja na dokończenie reform, jaki opublikowałem w „Gazecie Szkolnej” nr 39-40/2007:
Piszę ten tekst po ogłoszeniu wyników wyborów do naszego parlamentu, jednak jeszcze przed ogłoszeniem składu nowego rządu powstającej koalicji PO- PSL. Jest to najwłaściwsza pora na formułowanie postulatów pod adresem nowej władzy. Bo jeszcze nic nie jest przesądzone, nie zapadły wiążące decyzje. Postanowiłem właśnie teraz, na łamach „Gazety Szkolnej”, przedstawić, mam nadzieję że nie tylko moje, oczekiwania pod adresem nowego ministra edukacji, nowego rządu i nowej większości parlamentarnej, w sprawach dotyczących pracy szkół, i szerzej – całej sfery edukacji.[…]
Zacznę od zapowiadanych zmian systemowych. Platforma Obywatelska proponowała powołanie rad oświatowych szkół, które spełniałyby funkcje powiernicze i nadzorcze. Jednocześnie zapowiadała wzmocnienie pozycji dyrektora szkoły. Cokolwiek by to miało znaczyć [ n.p. wobec kogo: organu prowadzącego, nauczycieli, czy może uczniów i ich rodziców?], nie można tych pomysłów rozpatrywać rozdzielnie. Dochodzi do tego zapowiedź zlikwidowania kuratoriów i zastąpienia ich niezależnym nadzorem gwarantującym odpolitycznienie.[…]
Jeżeli do tego dołożymy zamiar wprowadzenie bonu oświatowego jako podstawowego mechanizmu finansowania szkół, będziemy mieli zapowiedź działań, mających wszelkie symptomy kolejnego kroku w reformowaniu polskiego systemu edukacji, w kierunku, w jakim zainicjowano jego przebudowę w ustawie o systemie oświaty z 1991 roku, lecz której wówczas nie doprowadzono konsekwentnie do końca.
Mam na myśli proces odzyskiwania systemu szkolnego przez społeczności lokalne, po latach jego zniewolenia przez monopol państwowy. Początkiem tej drogi było uznanie praw do zakładania i prowadzenia szkół i placówek oświatowo-wychowawczych także przez stowarzyszenia, fundacje, kościoły i związki wyznaniowe i inne podmioty prawne oraz osoby fizyczne. Ważnym dla procesu uspołeczniania szkół było także wpisanie do ustawy możliwości powoływania rad szkół i gminnych, powiatowych (lub miejskich) i wojewódzkich rad oświatowych. Kolejnym etapem było przekazanie zadania prowadzenia szkół samorządom gmin, powiatów i miast. I na tym poprzestano.[…]
Dziś moja nadzieja na dokończenie reform w zasadzie już umarła. Przepraszam za ten przydługi cytat, ale jest w nim wszystko, co należało przypomnieć po ponad siedmiu latach rządów koalicji PO-PSL, i z czego należy rozliczyć nadającą w tym tandemie ton Platformę Obywatelską.
Bo nie o los pozostawionych sobie (i ich rodzicom ) uczniów wybitnie uzdolnionych tylko tu idzie. W moim przekonaniu nawet nie odstąpienie od projektu likwidacji kuratoriów oświaty jest tego rządu największym grzechem, choć byłoby to symboliczne, ostateczne, zerwanie z ciągnącą się od carskich czasów kuratelą władzy nad polskimi szkołami. Podzielam tu pogląd prof. Bogusława Śliwerskiego, który co prawda przed trzema laty, bo w listopadzie 2011 roku, powiedział, że głównym zaniechaniem jest utrzymywanie sytuacji prawnej, w której potencjalnie istniejąca możliwość powoływania rad szkół nie ma charakteru obligatoryjnego, co skutkuje tym, iż te organy, dające rodzicom i uczniom realną szansę wpływu na działalność szkół i ich dyrektorów działają jedynie w śladowej wręcz liczbie placówek. Tak mówił o tym prof. Śliwerski przy okazji posiedzenia opiniodawczej Rady Rodziców przy Ministrze Edukacji Narodowej, co upublicznił portal Onet w artykule „Większość rodziców nie rozróżnia rady rodziców i rady szkoły”:
Zgodnie z prawem, to nie rada rodziców, lecz rada szkoły jest ciałem kontrolno-oceniającym i z tego tytuły ma wiele uprawnień – zaznaczył Śliwerski.
Te uprawnienia to m.in. opiniowanie kandydata na stanowisko dyrektora szkoły, opiniowanie pracy dyrektora szkoły, wniosków dyrektora w sprawie odznaczeń i nagród. Rada szkoły opiniuje też wnioski o innowacje i eksperymenty edukacyjne i pedagogiczne, a także – podobnie jak rada rodziców – opiniuje plan finansowy szkoły, plan pracy szkoły.
– W ustawie o systemie oświaty, jeśli chodzi o rady szkoły, znalazł się bardzo ważny zapis brzmiący: „opiniuje inne ważne sprawy istotne dla szkoły”, czyli rada szkoły może sama rozstrzygnąć, co jest dla niej ważne i czym trzeba się w danej szkole zająć. Rada szkoły może z własnej inicjatywy oceniać sytuację i stan szkoły, może wnioskować też do kuratora o zbadanie sytuacji w szkole, zbadanie działań dyrektora szkoły lub konkretnego nauczyciela. To niezwykle silny przywilej – ocenił Śliwerski. – Dopiero utworzenie rady szkoły daje rodzicom rzeczywisty wpływ na życie wewnątrzszkolne – podkreślił.
Nie trudno przewidzieć, że niewielu jest takich dyrektorów, którzy sami na siebie zechcą ukręcić taki bat. Jak dalej informuje przytaczany profesor Śliwerski , według prowadzonych przez niego w roku 2005 badań w Łodzi tylko w 12 proc. szkół działały rady szkoły. Nie są mi znane współczesne statystyki obrazujące liczbę rad szkół w Łodzi, województwie, w całym kraju. Ale z mojej potocznej wiedzy wyprowadzam tezę, iż pewnie nie ma już ich w ogóle, a tam gdzie może jeszcze formalnie przetrwały, nie korzystają one ze swych uprawnień.
Nie kontynuując długiej jeszcze listy zaniechań, stawiam tezę, że ministerstwo edukacji, podobnie jak cały rząd, niezależnie od tego kto nim kierował, czy była to pani Hall, czy Szumilas, czy aktualna szefowa tego resortu Joanna Kluzik-Rostkowska, nie tylko że nie realizowało przedwyborczych obietnic, ale prowadziło politykę wyprowadzoną z przysłowia, że ten tylko nie popełnia błędów, kto nic nie robi. A przynajmniej nie narazi się opozycji, związkom zawodowym Kościołowi… Wszystkie panie działały reaktywnie, a cała para ich urzędu i podporządkowanych mu agend szła nie tyle w gwizdek, co w „przerób” unijnych środków pomocowych. Nie ma tu miejsca na obszerniejsze udowodnienie tej tezy, jednak kilka przykładów ją potwierdzających przytoczę.
Zacznę od – też już trochę zwietrzałej, bo z września 2013 roku – Informacji o wynikach kontroli NIK pt. „REALIZACJA PROJEKTÓW EDUKACYJNYCH W RAMACH PRIORYTETU III PROGRAMU OPERACYJNEGO KAPITAŁ LUDZKI”. Warto tam zajrzeć, by na stronach od 14 do 16 zapoznać się z kwotami, jakimi w czasie objętym tą kontrolą dysponowało MEN, a których źródłem był właśnie PO KL. Nie warto przytaczać tu kwot jakie figurują w tych tabelach przy konkretnych projektach, gdyż celem kontroli nie było ich ujawnianie, a sprawdzenie, czy ministerstwo skutecznie środki te wydaje! I na stronie 19 można tam przeczytać: „Najwyższa Izba Kontroli ocenia dotychczasowe efekty realizacji priorytetu III PO KL jako niezadowalające.”
Po takim upomnieniu resort edukacji zwarł szeregi i można powiedzieć, przekształcił się, wraz ze swymi agendami: Ośrodkiem Rozwoju Edukacji (ORE) i Krajowym Ośrodkiem Wspierania Edukacji Zawodowej i Ustawicznej (KOWEZiU) w wielką pompę ssąco-tłoczącą, czyli wysysającą fundusze unijne z PO KL i tłoczącą je… wcale nie do polskich szkół i pozostałych placówek oświatowo-wychowawczych. Prawdziwymi beneficjentami tych setek tysięcy milionów złotych stali się podwykonawcy (jak choćby Uniwersytet Jagielloński jako partner przy programie „Nadzór pedagogiczny”, albo firma VULCAN Sp. z o.o. – partner przy programie „Zarządzanie oświatą”), liczne firmy szkoleniowe i pracujący tam wykładowcy, autorzy i wydawcy stosów przeróżnych poradników i innych publikacji, organizatorzy i wykładowcy (a za ich pośrednictwem hotelarze i firmy cateringowe) ogromnej liczby konferencji i seminariów, administratorzy i właściciele firm hostingowych przeróżnych portali, towarzyszących każdemu z tych projektów i pewnie jeszcze wielu innych, o których nigdy się nie dowiemy.
Że nie piszę tego bez pokrycia, przekonajcie się sami i wejdźcie na stronę < Projekty systemowe realizowane w ORE > Poinformowano tam, bardzo lakonicznie, o 8 projektach, i tylko przy nielicznych (tych tańszych) podano kwoty, którymi obracano. Bardziej transparentnym w tej sprawie okazał się KOWEZiU. Na stronie tej instytucji można uzyskać informację, także o ośmiu już zrealizowanych i jeszcze kontynuowanych projektach, z podaniem kwot w złotych polskich, które określają ich wartość. Pofatygowałem się je zliczyć. Otrzymałem wynik: 115 mil. 487tyś 445 zł i 99 groszy!!!
Jeżeli musiało się „przerobić” przez te lata prawie miliard złotych, to co się dziwić, że nie ma czasu na dotrzymywanie obietnic przedwyborczych i kontynuowanie reformy oświatowej, decentralizującej system szkolny i oddający go we władanie nie tylko jednostkom samorządu terytorialnego, ale także jego podstawowym beneficjentom: uczniom i ich rodzicom.