Nie tak dawno „Gazeta Wyborcza” opublikowała parę rzewnych reportaży z Mezzogiorno o zadowolonych z życia Włochach z Pomigliano koło Neapolu. Tam właśnie znajduje się jedna z fabryk Fiata, w której ten koncern chciałby zaprowadzić pewne minimum produkcyjnego ładu.
No i czytamy, jak dziennikarza z polskiej gazety upominają dzielni związkowcy i szeregowi robotnicy, że oni nie rozumieją, jak Polacy mogą tak zapracowywać się na śmierć, gdy najważniejszy jest styl życia i oni bynajmniej nie zamierzają z niego rezygnować. Czytamy jedną „duszoszczypatielną” wypowiedź za drugą, jak to wspaniale przyjść wcześnie z pracy do domu, nie pracować na zmiany i w ogóle mieć dużo czasu dla żony, dzieci i znajomych.
Cała ta angelologia pozostaje bez jakiegoś sensownego komentarza i bez przedstawienia uwarunkowań ekonomicznych ze strony reportażysty. Każdy ma prawo do dowolnego stylu życia. Wywodzący się z buddyjskiej filozofii zwolennicy zasady, że lepiej pracować niż stać, stać niż siedzieć, leżeć niż siedzieć (a może też umrzeć niż leżeć) mają też do tego prawo. I z tego prawa korzystają, tyle że nie pracują na etacie, tylko z miseczką na drobne datki siedzą sobie na dywaniku na ulicach miast Indii, oczekując – minimalnego tylko – wsparcia ze strony przechodniów. Jeśli wolą zbliżać się do Nirwany w ten sposób, proszę bardzo! Nie pasożytują bowiem na innych – bez zgody tych innych…
Od pracujących na etacie, którzy otrzymują od pracodawcy znacznie więcej niż drobne datki, wymaga się jednak nieco więcej. Ale tego się z owych sentymentalnych, wyciskających (niektórym!) łzy z oczu reportaży, niestety, n i e dowiemy. Nie dowiemy się też, jaki jest poziom wydajności pracy owych szczęśliwych południowców na etacie. Ale tego dowiedziałem się czytając w tych samych dniach dość lewicową biznesową gazetę, czyli Financial Times.
Otóż chcąc przetrwać jako konkurencyjna firma na rynku światowym menedżment Fiata dał związkowcom ultimatum: albo będą pracować tak, jak wszędzie gdzie indziej w fabrykach Fiata (włącznie z polską), albo inwestycje będą przeniesione gdzie indziej (może do Polski).
Jak pracują szczęśliwi południowcy w Pomigliano? Oto cytat z owej gazety: „Pomigliano już od dawna było, jeśli idzie siłę roboczą, przypadkiem beznadziejnym. Fabryka pracuje obecnie na poziomie 25% wykorzystania mocy produkcyjnych. Bumelki są na porządku dziennym, z tym, że robotnicy nie tyle robią sobie wolne i idą na plażę, ile robią jakąś u innego pracodawcy”. Cały artykuł w FT nosi tytuł: „Chwila prawdy nadchodzi dla włoskich producentów samochodów”.
Nie jest to wiedza tajemna i była względnie łatwa do zdobycia, gdyby ów reportażysta „Gazety” uważał taką wiedzę w ogóle za potrzebną. I warto się zastanowić, co ona tak naprawdę oznacza. Otóż płace w Pomigliano stanowią ponoć ok. 70% płac w innej włoskiej fabryce Fiata w Turynie. Dostają on od lat prawie 3/4 płacy swoich solidnie pracujących kolegów w zamian za niespełna 1/3 tej produkcji, którą dają ich koledzy. I jeszcze w godzinach pracy dorabiają „na czarno” gdzie indziej.
Chwila prawdy dla europejskiego, nie tylko włoskiego, socjalu i jego demoralizujących konsekwencji nadchodzi zresztą na większą skalę niż tylko samo Pomigliano. Propagowanie u nas, bez słowa krytyki, tego, co dzieje się wśród zdemoralizowanych obiboków, jest działaniem wyjątkowo szkodliwym społecznie…