Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że ta polaryzacja może doprowadzić do kolejnego zwycięstwa PiS-u, które utrwali jego władzę. Nic więc dziwnego, że po jednej, jak i po drugiej stronie zaczęto wskazywać winnych za brak porozumienia. Obecna sytuacja, to nie tylko czas rozliczeń, ale przede wszystkim polityczna katastrofa, która obnażyła gorzką prawdę na temat stanu opozycji.
„Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – napisała kiedyś Wisława Szymborska. Spór o Fundusz Odbudowy wzniecił emocje na niespotykaną dotąd skalę. W obecnym składzie opozycji nie było chyba, tak ogromnej eskalacji napięcia między obozami. Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że ta polaryzacja może doprowadzić do kolejnego zwycięstwa PiS-u, które utrwali jego władzę. Nic więc dziwnego, że po jednej, jak i po drugiej stronie zaczęto wskazywać winnych za brak porozumienia. Obecna sytuacja, to nie tylko czas rozliczeń, ale przede wszystkim polityczna katastrofa, która obnażyła gorzką prawdę na temat stanu opozycji.
Lewica popełniła ogromny błąd decydując się na spotkanie z Mateuszem Morawieckim z dala od sejmowej sali i w oderwaniu od reszty opozycji. Powodów do krytyki tego ruchu jest zresztą dużo. Główny zarzut to brak gwarancji strony rządowej dotrzymania postawionych przez Lewicę warunków, tym bardziej że postulaty Lewicy są bardzo mgliste i mało precyzyjne. Na liście pojawia się wprawdzie punkt mówiący o powołaniu Komitetu Monitorującego, który ma pilnować, żeby unijne pieniądze nie zostały rozkradzione, ale budzi on wiele pytań i wątpliwości. W ciągu dwóch dni niewiele można było się dowiedzieć, jak ów komitet ma funkcjonować, poza tym, że ma być, a jego skuteczność mają gwarantować zasiadające w nim osoby „z zewnątrz”, m.in. samorządowcy czy członkowie organizacji pozarządowych. Warto w tym momencie wspomnieć, że Ordo Iuris czy Reduta Dobrego Imienia takimi organizacjami są. Nawet jeśli żadna z nich nie będzie miała wpływu na komitet, to PiS raczej nie będzie miał problemu w znalezieniu, czy nawet stworzeniu fundacji przysłowiowego mydła i powidła, żeby powołani członkowie byli przychylni rządowym prośbom. Robert Biedroń uspokaja, że „rzeczy, które zostały wynegocjowane, muszą znaleźć swoje zapisy w Krajowym Planie Odbudowy” (zresztą już wysłanym do Brukseli) Problem tylko w tym, że PiS na swojej „dobrej zmianie” nauczył się jak rozwiązywać takie problemy. Bez przeszkód może dopilnować, żeby wszystkie zapisy były takie, jakich zażyczyła sobie Lewica. Tylko nie można wykluczyć, że potem wykorzysta dostępne opcje i w sposób całkowicie zgodny z umową przejmie Komitet Monitorowania. W końcu podołał większym wyzwaniom: chociażby jak Trybunał Konstytucyjny, Krajowa Rada Sądownictwa czy lokalne media prasowe np. „Dziennik Zachodni”. Wręcz trudno uwierzyć, że w tym przypadku zachowa się inaczej, zwłaszcza kiedy ma szansę tym posunięciem pogrążyć politycznego rywala. Nie można przecież zapomnieć o tym, że PiS zawsze występował przeciw postulatom światopoglądowym Lewicy, m.in. przeciwko prawom kobiet czy osób LGBT. Nie po to upolityczniano wszystkie instytucje państwowe, żeby jakaś partia opozycyjna mogła dyktować warunki. Nie ma żadnego „bezpiecznika”, który w razie niewywiązania się rządu z umowy, mógłby wyegzekwować to, o co walczyła Lewica. Komitet Monitorowania jako nowy organ, to dla strony rządzącej szansa uzyskania nad nim kontroli. Jeśli chodzi o pozostałe postulaty, ich realizacja także stoi pod dużym znakiem zapytania. Środki z Funduszu Odbudowy rząd będzie mógł dowolnie rozlokować tam, gdzie cieszy się poparciem. Obietnica dofinansowania 5 mld. złotych ze środków unijnych 75 tysięcy mieszkań bez zasad ich redystrybucji może okazać się kolejną szansą dla kolejnych Obajtków. Warto przy tym pamiętać, jak zakończył się program Mieszkanie Plus, w ramach którego w ciągu prawie trzech lat z planowanych 100 tys. lokali oddano niecałe 900. Umowa z rządem jest w dużej mierze pułapką, ponieważ nic nie zależy już teraz od Lewicy. Cokolwiek teraz stanie się z porozumieniem w sprawie FO, każda partia (włącznie z PiS-em!) będzie mogła ją obwinić.
Kolejnym błędem Lewicy było ograniczenie rozmów z rządem wyłącznie do pieniędzy, bez nawet próby upomnienia się o dewastowaną praworządność. Nie można zagwarantować realizacji prospołecznych postulatów bez niezależnych politycznie instytucji, stojących na straży praw obywateli. Jest to priorytet dla zapewnienia ochrony tym najsłabszym. Działania przeciwko demontażowi państwa prawa (m.in. obrona wolnych sądów) są wspierane przede wszystkim przez liberałów.
Lewica miała pretensje do partii centrum, że nie poparły kandydatury Piotra Ikonowicza na RPO zarzucając brak chęci do ponadpartyjnej współpracy. Jednak trudno nie zrozumieć braku entuzjazmu ze strony chociażby Platformy. Obawy dotyczące jego kandydatury potwierdziły się zresztą później, m.in. w postaci odniesienia się Ikonowicza do sprawy Igora Tulei. W wywiadzie dla radia TOK FM stwierdził, że broniłby sędziego, gdyby ten niesłusznie stracił pracę, ale kwestia upolityczniania sądów sprawiała wrażenie niezbyt istotnej dla kandydata na RPO. Równie niepokojące było wystąpienie Piotra Ikonowicza wraz z Janem Śpiewakiem w telewizji wPunkt wskazujące bardzo mocno na jego stronniczość. Osoba powołana na stanowisko RPO nie może być wyłącznie prospołecznie zaangażowana, ale musi swoją niezależną postawą i posiadanymi kompetencjami w obszarze obowiązującego w Polsce prawa gwarantować wszystkim obywatelom ochronę przed nadużyciami władzy. Innymi słowy, bez praworządności nie będzie mowy o jakiejkolwiek lewicy w Polsce. Z tego powodu dziwi fakt, że demokratyczne wartości nie mają dla Lewicy aż takiego znaczenia.
Jednak błędem byłoby obwinianie tylko Lewicy. Wina za brak efektywnej i skutecznej współpracy leży także po stronie Platformy. Nie tak dawno temu, jej lider Borys Budka ogłosił powstanie Koalicji 276, prezentowaną jako szansę na zjednoczoną opozycję tak konieczną, aby ograniczyć wpływy PiS. Pomysł byłby niewątpliwie świetny i potrzebny, gdyby nie sposób jego wcielenia w życie. Bardzo szybko okazało się, że liderów innych partii postawiono przed faktem dokonanym włącznie z nieuprawnionym użyciem loga tychże partii. Nie można odczytać tego gestu inaczej, niż jako postawienia się Platformy w roli opozycyjnego lidera, który nadawałby rytm wiodącej sile antypisowskiej. Świadczy to tylko o tym, że nie wyciągnięto wniosków z 2015 roku, ani nie postawiono sobie kluczowego pytania, dlaczego w ogóle powstała na scenie politycznej taka siła jak Lewica. Wyborcy lewicowi to w dużej mierze ludzie, którzy zawiedli się na PO. Przede wszystkim nie podoba się im uporczywa obrona status quo. Przed obawą przegrania wyborów Platforma pozostawała głucha na postulaty, którymi była zainteresowana pewna grupa wyborców centrum, a za którymi Lewica, jako pierwsza partia w Polsce kategorycznie się opowiedziała. W efekcie Platforma przegrała wybory a spora część antypisowskich wyborców nie chce już powrotu do tego co było. Niestety wiele wskazuje na to, że Platforma nie chce się zmieniać, a może raczej nie rozumie, że jej czas w takiej postaci się kończy. Radosław Sikorski postanowił rozdrapać stare rany pytając sarkastycznie, czy wynegocjowane mieszkania będą dostępne dla par jednopłciowych, co zostało bardzo źle odebrane. Tak się składa, że wyborcy Lewicy bardzo dobrze pamiętają, jak Platforma wodziła za nos osoby LGBT, którym wielokrotnie sugerowała, że na poważnie zajmie się związkami partnerskimi. Nie trzeba było długo czekać, żeby nietaktowność tej wypowiedzi spotkała się z reakcją posłanki Lewicy – Anny-Marii Żukowskiej. W odpowiedzi Radosław Sikorski obwinił za ten stan rzeczy środowiska lewicowe, a konkretnie ich radykalizm przejawiający się w żądaniu dla związków partnerskich przywilejów podatkowych. Poproszony o doprecyzowanie postawił sprawę jasno, że jego zdaniem przywileje podatkowe służą wychowaniu dzieci, a on nie popiera prawa do adopcji przez pary LGBT. To jest stanowisko, którego Lewica nie może przyjąć, ponieważ równe prawa dla osób nieheteronormatywnych są jednym z filarów programowych. Jeszcze gorsze w tej wypowiedzi było to, że znaczący polityk PO protekcjonalnie przerzuca winę na, de facto pokrzywdzonych przez opieszałość Platformy. I tu pojawia się kluczowa kwestia godności. Nie jest tajemnicą, że jedną z głównych kości niezgody jest postrzeganie tego typu postulatów światopoglądowych, które na Zachodzie są normą, za zbyt radykalne. Platforma nie zdaje sobie sprawy, że jedną z przyczyn jej upadku jest zmęczenie formułą połowicznego dawania. Związki partnerskie? Dostęp do aborcji? Sekularyzacja? Niech będzie, ale tylko trochę, żeby nie narazić się bardziej konserwatywnej części społeczeństwa. Jednak te postulaty są nierozerwalnie związane z kluczową kwestią godności, czego Platforma zdaje się nie rozumieć. Stanowcze odmawianie równych praw osobom LGBT, czy kobietom nigdy nie jest tylko wyrażeniem opinii, ale przede wszystkim uderzeniem w podmiotowość tych grup i ich prawo do sprawiedliwego traktowania. Wyborca nie zagłosuje na polityka, który go poniża. Będzie stał murem za opcją polityczną, która szanuje jego godność, a Lewica póki co, ma na to monopol. Dokładnie z tego samego powodu nie może przystać na koalicję, która stwarza ryzyko zmarginalizowania kluczowych postulatów. Zresztą niejednokrotnie Lewica wyrażała taką obawę. Znamienne jest tutaj, że wciąż są to te same błędy… PiS wygrał w 2015 roku, m.in. dzięki wyborcom, którzy czuli się nieszanowani przez PO. Tak samo Lewica zbudowała swój elektorat w dużej mierze z osób, których problemy nie zostały uwzględnione przez programy wyborcze liberałów. Tutaj warto podkreślić, że wyborcy Platformy nie są monolitem i także wśród nich wielu światopoglądowo jest bliższych Lewicy.
Problemem PO nie jest jednak tylko nieudolna próba zaspokojenia wszystkich po trochu, ale przede wszystkim nieumiejętność realnej oceny własnej pozycji. Platforma jako formacja nie potrafi zdać sobie sprawy z tego, że nie będzie żadnej współpracy, jeśli będzie po cichu próbowała zająć miejsce lidera, tak jak przy wspomnianym powołaniu Koalicji 276. Nie można się dziwić, że inne partie nie palą się do układów ze stroną, które zaprasza do kooperacji, ale tylko na swoich zasadach. Tak jak wiele żartów opowiedziano już o „przestrzeni do dialogu” Hołowni, tak nieumiejętność do jego podejmowania, prezentowana przez Platformę, torpeduje możliwość zjednoczenia opozycji. W tym względzie inne partie opozycyjne znajdują się między młotem a kowadłem – z jednej strony wrogi PiS, a z drugiej PO, która chce ich zdominować. Na to mniejsze partie z przyczyn oczywistych nie mogą przystać. Frontowi politycy Platformy bardzo często uderzają w ton sugerujący, że Platforma jest najlepszą opozycyjną partią, a nawet i jedyną, która ma szansę wygrać z PiS-em. Nie podoba się to nie tylko innym partiom opozycyjnym, ale także wyborcom, którzy niekoniecznie podzielają to zdanie. Platforma nie cieszy się taką popularnością jak 20 lat temu. Świadczy o tym chociażby sukces polityczny Szymona Hołowni, czy przegrana Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich, za którą Borys Budka obarczył winą wyborców opozycji, którzy na kandydata Platformy nie zagłosowali w II turze, co słusznie oburzyło zwolenników ruchu Polska 2050. Tak zarozumiała postawa nie podoba się elektoratowi innych partii, który ma PO do zarzucenia akurat sporo. W tej kwestii zresztą nakreślił się podział w opozycji, który obecnie rezonuje w debacie publicznej. Niestety, dopóki Platforma będzie próbowała zgrywać wielkiego wodza, wiodącego na barykady, nie bardzo będzie można liczyć na porozumienie opozycji.
Nieudolność zarówno Lewicy, jak i Platformy doprowadziły do podziału, którego skutki zobaczyliśmy przy okazji akcji z Funduszem Odbudowy. Niepokojący w tym konflikcie jest poziom, do którego została sprowadzona debata publiczna, poziom piaskownicy jest wprost nasuwającym się określeniem. Spór nie sprowadzał się tylko do argumentów, ale przede wszystkim do szukania winnego, a w końcu do przerzucania się wyzwiskami. Merytoryczną dyskusję zastąpiły kąśliwe przytyki, to w jedną, to w drugą stronę, które zaogniały tylko konflikt. Jakby tego było mało, dyskusja wyszła daleko poza partyjne podziały… odbyła się przede wszystkim w mediach społecznościowych, a na dodatek w tę wielką bitwę zaangażowała cały elektorat. Wypowiadali się bowiem już nie tylko politycy, ale przede wszystkim wyborcy, którzy także nie stronili od wzajemnych lekceważących określeń. Padały emocjonalne hasła o zdradzie czy o niechęci do zapewnienia ludziom godnych warunków życia. Tak jak na meczu, wyborcy zostali ubrani w drużynowe koszulki, a następnie zaczęli ze sobą rywalizować. Stanowisko w sprawie FO zaczęto traktować jako deklarację poparcia konkretnej partii. „Albo jesteś z nami, albo przeciwko nam” sugerowało wiele wypowiedzi reprezentantów Lewicy. Z kolei z drugiej strony liberałowie, nierzadko w ostrych słowach, krytykowali nie pojedyncze osoby czy decyzje, ale cały elektorat. Dlatego tą wojenką najbardziej zniesmaczeni byli wyborcy, dla których ta konkretna sytuacja nie ma wpływu na ich poglądy polityczne. Lewicowi wyborcy krytykując negocjowanie KPO z PiS-em narazili się „swoim”, czym narazili się na obelgi, które posypały się pod ich adresem. Podobne, choć mniejsze, rozczarowanie spotkało liberałów, kibicujących początkowo obecności Lewicy w parlamencie, jako szansy na realizację postulatów, których partie centrum starały się unikać (np. sekularyzacja państwa). Obecne zamieszanie obnażyło bardzo głębokie podziały w opozycji, które mogę tylko cieszyć partię rządzącą. Trudno wyobrazić sobie korzystniejszą sytuację dla PiS-u, który zajmuje salony, kiedy reszta kłóci się na podwórku, co daje mu czas, żeby ten plac zabaw opozycji otoczyć drutem kolczastym i zasiekami.
Stwarza to niestety bardzo smutny obraz tego, co czeka scenę polityczną w najbliższej przyszłości. Konflikt między Lewicą a Platformą przypomina byłych małżonków po sfinalizowanym rozwodzie, którzy pomimo rozstania mają do siebie dużo pretensji. Nie rozwiązują go jednak między sobą, tylko w spór wciągają dziecko (w tym wypadku wyborców opozycji), dla dobra którego nie są w stanie jakkolwiek z sobą współpracować. Deklarują bezgraniczną miłość do swojego potomstwa, ale jego potrzeby zeszły na dalszy plan, wyparte przez kłótnie o to, kto ma rację i kto odpowiada za rozpad małżeństwa. Podobnie w sporze o KPO przestał się już liczyć nadrzędny cel jakim jest odsunięcie PiSu od władzy, czyli zatrzymanie dalszej dewastacji praworządności i niszczenia demokracji przez partię o zapędach autorytarnyc. Teraz liczy się, kto w mediach społecznościowych wywalczy… nawet nie wiadomo co, ponieważ nawet jeśli ktoś mógłby postawić na swoim, to nie przyznaje się nagród za wygraną w internetowej wojnie. Wszyscy wzajemnie dalej się obrażają, pogłębiając tylko wzajemną niechęć i polaryzację, a politycy ani myślą zatrzymać ten karnawał nienawiści. Stało się dużo złego. Niestety nie da się cofnąć czasu, a czas jest kluczowy, bo jest go coraz mniej. W obecnych warunkach postawy liderów opozycji są bardzo ważne, gdyż od nich zależy współpraca ponad podziałami, do której trzeba w końcu doprowadzić. To już nie jest kwestia wzajemnych sympatii, ale konieczności. Platforma musi sobie zdać sprawę, że nie jest w stanie pokonać PiSu sama i nie jest, ani nie będzie opozycyjnym liderem. Lewica natomiast nie może dalej, układać się z rządem za zamkniętymi drzwiami, zamiast usiąść do stołu z opozycją. Polska zmierza w bardzo szybkim tempie w stronę państwa autorytarnego, gdzie o wszystkim decyduje łaska czy niełaska jedynej słusznej partii, więc nie można tracić czasu na bezcelowe konflikty, które generują podziały, a nie przynoszą rozwiązań. Niezależnie od tego jak oceniamy aktualną scenę polityczną, nie można czekać na kolejną kadencję w przekonaniu, że być może nastąpi jakieś przetasowanie. Trzeba zdać sobie sprawę, że nie będzie żadnej ziemi obiecanej bez przejścia przez Morze Czerwone, którym jest w tym wypadku pozbawienie PiSu władzy. Politycy, działacze i wyborcy, niezależnie od głęboko żywionych urazów, chcąc osiągnąć ten cel, będą musieli dojść do porozumienia, a także pójść na kompromisy umożliwiające współpracę. Największa odpowiedzialność ciąży jednak na liderach oraz członkach partii, ponieważ to od ich dojrzałości bądź jej braku zależy, czy opozycja okaże się totalną czy fatalną.
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.
Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/
Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.