Każdy z nas albo bawił się, albo obserwował zabawy innych dzieci w sklep. Naśladując dorosłych, dzieci kupowały, sprzedawały, targowały się, a nawet czasami posługiwały się jakimś umownym „pieniądzem”. Tyle że po zakończeniu zabawy wszystko wracało do stanu poprzedniego; nie było żadnych r e a l n y c h konsekwencji finansowych.
Obserwując – krytycznie – ów swoisty „narodowy liberalizm” dość głośnej medialnie części ekipy rządzącej, mam silne przekonanie, że poziom analityczny tych propozycji przypomina taką właśnie zabawę w sklep. I tak, słyszymy, jak minister Boni przekonuje żurnalistę z Radia TOK FM, że Bank PKO BP pełni… misję publiczną. To nawet gorsze niż zabawa w sklep, bo bank z „misją publiczną”, bawiąc się w bank, generuje jednak realne konsekwencje finansowe. Obserwowaliśmy to za premierostwa Leszka Millera, gdy bankrutowała Stocznia Szczecińska.
Kiedy okazało się (co ukrywano przed bankami finansującymi), że zamówienia na statki dramatycznie spadły, płace wzrosły o połowę, a prace wykończeniowe wlokły się niemiłosiernie, banki odmówiły dalszego finansowania. Zostały za to prymitywnie zaatakowane przez rząd, że myślą o swoich zyskach (tu dodam: jeśli myślały o złożonych w nich depozytach, to chwała im za to, że myślały o zyskach!). Do niemyślenia o zyskach udało się jednak rządowi Millera „namówić” jeden bank. Jedyny państwowy spośród nich, czyli PKO BP.
Tak właśnie wygląda „misja publiczna”. Gdy politycy gromko krzyczą o interesie publicznym, mają na myśli s w ó j krótkowzroczny polityczny interes. Pani wiceminister gospodarki w wywiadzie dla „Wyborczej”, udając przysłowiową pierwszą naiwną, stwierdza, że banki nie lubią górnictwa. Bogdanka, jedyna sprywatyzowana kopalnia, nie ma problemów z finansowaniem, a inne niesprywatyzowane – z kupą pasożytniczych związków na karku – b ę d ą miały! Chyba że państwo znów będzie bawić się w sklep, przesuwając jakieś „misyjne” pieniądze z jednych państwowych firm do innych.
Ta zabawa w sklep rozszerza się jak pożary lasów w suche, gorące lato. Nieznany urzędnik, sekretarz Rady Gospodarczej przy Premierze, pisze – też w „Wyborczej” – urzędowy pean o tworzeniu polskich grup kapitałowych o odmawianiu Polakom marzeń o polskiej Nokii i tym podobne żenujące rzeczy. Ja też jestem za polskimi holdingami czy grupami kapitałowymi, ale w odróżnieniu od owego urzędnika (p. Adama Jassera), dla mnie polskie, to nie znaczy państwowe. Bo jak działają państwowe firmy, wiemy doskonale: tak jak PKB BP, gdy „pełniło misję”, wyrzucając w błoto pieniądze depozytariuszy.
Tę zabawę w sklep widać też wyraźnie w energetyce, gdzie aż roi się od pomysłów tego rodzaju: a to Energa chce kupić kawałek Tauronu, a PGE kawałek Energi (albo odwrotnie) i wszystko to Ministerstwo Skarbu nazywa prywatyzacją. Tymczasem jest to właśnie zabawa w sklep, gdzie po wszystkich „przejęciach” wszystko nadal zostanie tak jak było, czyli państwowe.
Niestety, w rządzącej Platformie (bo te dziwaczne, z punktu widzenia ekonomii, pomysły nie wychodzą z otoczenia wicepremiera Pawlaka!) coś się najwyraźniej „pokićkało” w sprawach, w których ta partia różniła się od innych na plus. To równanie w dół niczego dobrego nam nie wróży…