Mania piłki oplotła niemal wszystkich. Młodych, starych, prostych, bogatych, pstrokatych i brzydkich. Łącznie z tymi, których piłka praktycznie nie obchodzi. Kto na tym zyskuje a kto traci?
Z perspektywy euro (2012) sceptyka mógłbym sprawę podsumować szybko i może nieco zbyt brutalnie, mianowicie zdaniem – Lud dostał to co zawsze lubił – igrzyska. O chlebie na jakiś czas zapomniał. Pomimo tego, że futbol jest opium dla mas, takie podsumowanie jest krzywdzące i warto wspomnieć o dobrych stronach niedobrego euro-amoku.
Po pierwsze okazało się, że nad Wisłą można coś należycie zorganizować, przyzwoicie przyjąć zagranicznych gości, wzbudzić sympatię przyjezdnych i wykrzesać z siebie garść pozytywnych emocji. Ponadto pozostaną nam autostrady i ładne obiekty, które mam szczerą nadzieję jakoś na siebie zarobią, lub przynajmniej nie uderzą ponownie w kieszeń podatnika. Zagraniczna prasa doceniła nasze starania. Polak więc potrafi. Tyle dobrego.
Na Euro 2012 zyskują ludzie chcący wepchnąć komuś dany towar. Wszystko w tej chwili opatrzone jest metką piłkarskich zmagań. Od czekoladowego batonika po papier toaletowy. Piłkarska feta sprawia, że człowiek pozwala sobie na zakupy, które w innych okolicznościach uznałby za zbędne. Masowe przyzwolenie i małpowanie innych działa. Jak woda poszły flagi na auta, na stadionach sprzedają się szaliki (jak 50tys. „naszych” macha szalikiem na meczu, to czemu ja mam być inny?) czy kapelusze z wystającymi rogami, indiańskimi pióropuszami lub imitacją włosów. Za pomalowanie sobie na policzkach flagi narodowej ludzie gotowi są płacić 10 złotych i więcej.
Świat w Polsce poza piłką zamarł. Będąc w Warszawskiej strefie kibica na meczu Polska-Grecja dane mi było obejrzeć pokaz sterowności zebranym ludem. Wodzirej (konferansjer?) mówił do zebranych tysięcy: „A teraz wszyscy kucają. Teraz wszyscy krzyczą ROBERT LEWANDOWSKI!, wszyscy machają rękami” I zupełnie jak na wiejskim weselu lud krzyczał, kucał, może nawet dla własnej reprezentacji masowo oddałby na placu mocz gdyby miało to hipnotyczną siłę obezwładniającą piłkarskiego przeciwnika.
Masowego ogłupienia nie koniec. Po porażce jednej z najsłabszych drużyn imprezy zaczęły się analizy, spekulacje, gorączkowe kłótnie, poszukiwania trenerów. Media mają znów o czym pisać. Pompowany zawczasu przez wszystko i wszystkich balon reprezentacyjny musi mieć swoje ujście. Jest tyle ciekawszych dyscyplin, w której Polacy radzą sobie lepiej od piłki kopanej, że ciężko złapać oddech gdy się ma je wszystkie wymienić. Ale uparto się na nieszczęsną futbolówkę.
Świat się dla kibiców zatrzymał. Człowiek to niestety taka istota, która w miażdżącej większości lubi od siebie uciekać. Lubi uciekać od zaglądania wewnątrz siebie i zadania sobie pytania o to kim jest. I takie imprezy, globalne ucieczki w meandry piłkarskiego święta sprzyjają temu znakomicie. W strefach kibica, pubach, barach, na ulicach, widziałem ludzi, którzy płakali, rwali włosy z głowy gdy „nasi” przegrywali, lub popadali w niemal orgazmiczne spazmy gdy forsowali się naprzód. Zabrakło mędrca, który zapytałby: „Ile wam za to płacą? Ja też chcę takie pieniądze!”
Niesamowite – 22 ludzi kopie piłkę na murawie, a od postawy 11 facetów ubranych w biało-czerwone trykoty z orłem ma zależeć zbiorowo-narodowy orgazm, bądź zbiorowy kac następnego dnia.
Co by się stało gdyby nasi wygrali to euro? Co by się stało jakby każdy mecz przegrali równo po 6:0? Nic? Ale piłkoszał trwa. Człowiek wyrywa się z zaklętego kręgu nudy, powszedniości i natłoku negatywnych myśli. Wpływa nie do swojego centrum, tylko do przystani myśli piłkarskich. Jak te się skończą, będzie inna pożywka. A po niej następna i następna. I jakie to ma znaczenie?