Gdy Grzegorz Schetyna mówił, że posłowie PO nie pójdą w marszu przeciw przemocy organizowanym po tym, co stało się w Białymstoku, brzmiał zupełnie jak Robert Biedroń i jego słynne „to nie moja wojna” w kontekście bojkotu TVP.
Jak zwykły aparatczyk – koniunkturalista, który pokalkulował, że mu się nie opłaca.
Biedroń wolał chodzić do TVP, bo chciał, aby w mediach było go jak najwięcej. Nie miało znaczenia, ile szlamu wylewa się na antenie. Schetyna zrobił to, co zawsze – wyborczą kalkulację przedłożył ponad przyzwoitość. Jak wcześniej przy okazji uchodźców czy wystąpienia Jażdżewskiego. Ktoś powie – świetny strateg. Ja powiem – tchórz i oportunista. I gdzieś mam ten prymitywny argument, że nie wolno krytykować PO, bo to oznacza wspieranie Prawa i Sprawiedliwości.
Uczestnictwo posłów w rozmaitych manifestacjach organizowanych przez Obywateli RP – Ogólnopolski Strajk Kobiet czy środowiska LGBT – jeśli do tej pory nie było obowiązkiem, teraz stać się powinno. Od momentu nowelizacji ustawy o zgromadzeniach, która w sposób brutalny naruszyła jedno z ważniejszych praw obywatelskich – prawo do manifestowania własnych poglądów, uzbrojeni w poselski immunitet posłowie powinni iść w pierwszym rzędzie każdej demokratycznej manifestacji. Nie idą – moim zdaniem z tchórzostwa.
Tchórzostwa narzuconego szeregowym posłom przez zarząd partii.
W znakomity sposób wyjaśnił mi to, choć nieświadomie, jeden z najbardziej pracowitych i uczciwych posłów PO – Michał Jaros, który przyznał, że PO nie pójdzie w marszu, „bo to marsz dla ludzi, a nie dla partii politycznych”.
Partie, przyznał więc nieświadomie Jaros, to nie ludzie. To maszyny, przedsiębiorstwa, mechanizmy. Jeśli nawet interesują się problemami „zwykłych Polaków” to tylko na pokaz. Nie robią nic, czego wcześniej zarząd nie zatwierdzi jako politycznie opłacalne. Krzyczą z plakatów wyborczych, że chcą być „bliżej ludzi”, ale dzieje się tak tylko dlatego, że komuś wyszło z takich czy innych badań, że to slogan, który „zażre”.
Co nie „zażre”, tego partie nie robią. Skoro z badań wyszło Schetynie, że maszerowanie w obronie bitych w Białymstoku niesie ze sobą polityczne ryzyko, musiał zakomunikować oficjalnie, że posłowie PO w marszu nie pójdą. I pal sześć, że Jaros, Brejza czy Arłukowicz pewnie poszliby z poczucia zwykłej, ludzkiej solidarności. Grzegorz Schetyna ma inny plan, a wbrew Schetynie, jak wiadomo, nie robi się niczego.
To, że trzeba i można stanąć ramię w ramię z kopanymi, lżonymi, obrażanymi pokazał człowiek, który przyzwoitości nie wycenia i nigdy nie wyceniał – Władysław Frasyniuk. Usiadł na ulicy obok Obywateli RP w jednej z pierwszych kontrmanifestacji do miesięcznicy smoleńskiej. Miesięcznic, które odbywały się przez ponad dwa lata w oparciu o prawo o zgromadzeniach cyklicznych, najprawdopodobniej niekonstytucyjne. Wczoraj został za to uznany winnym przez Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia. Bez immunitetu, bez partyjnego wsparcia, ryzykując własny biznes, Frasyniuk jak przed laty z łatwością pstryknięcia palcem pokazał, że ma więcej odwagi niż cała Platforma razem wzięta. Obok niego nie usiadł na ulicy żaden z sejmowych polityków opozycji.
Wstyd. Należało usiąść.
Bezpieczni we własnych biurach poselskich, otoczeni wianuszkiem ochroniarzy posłowie opozycji jeszcze długo nie będą w ważnych sprawach bliżej ludzi, jeśli miałoby to narazić ich na zarzut sprzyjania takiej czy innej ideologii. Zarzut z gruntu głupi – marsze LGBT nie służą wszak promocji homoseksualizmu – wierzcie mi lub nie, ale idący w marszu heteroseksualni mężczyźni nie zapragną nagle, po powrocie do domu, uprawiać miłość francuską z sąsiadem z pierwszego piętra. Marsz służy tylko i aż wyartykułowaniu głośno i na ulicy, że w wolnym kraju musi znaleźć się miejsce dla wszystkich, niezależnie od tego, czy kochają się w mężczyźnie czy w kobiecie.
Należy o tym pamiętać, tak jak o tym, że warto być przyzwoitym i uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto.
Kto to powiedział? Jeden z największych autorytetów Platformy Obywatelskiej, żołnierz AK, uczestnik Powstania Warszawskiego, więzień obozu koncentracyjnego Auschwitz, szef MSZ i sekretarz stanu u Donalda Tuska – Władysław Bartoszewski. Człowiek, który nie kalkulował nigdy.
