Wstyd – to uczucie towarzyszyło mi podczas oglądania najnowszego filmu Agnieszki Holland „Zielona granica”. Wstyd za Strażników Granicznych, za polskich polityków, za Unię Europejską, która z problemem uchodźców nie potrafi sobie poradzić, wstyd za policję. Wreszcie wstyd za ludzkość w ogóle, czyli również za nas samych.
Ten wstyd czasami ustępuje dumie (z wolontariuszy, z pogranicznika Jana, ze zwykłych Polaków, którzy przyjmują uchodźców pod swój dach), ale mimo to wisi nad nami przez cały film, opadając na nas swoim ciężarem również w końcowej scenie, w której witamy na granicy tłumy uciekających Ukraińców – no bo jak to, tych chcemy, a tych z Afryki – nie?
Ten wstyd bywa w filmie wykrzyczanym oskarżeniem – jak w scenie, w której Maja Ostaszewska rozbiera się do naga, zmuszona na rewizję osobistą. Nie ucieka wzrokiem, ale patrzy policjantce w oczy. Albo wtedy, gdy policjant zatrzymuje jadących do lasu wolontariuszy:
– A ta co taka ciemna? To Polka?
– Polka
– To niech coś powie po polsku.
I Ostaszewska zaczyna „Ojcze nasz, któryś jest w niebie…”
Za chwile już wszyscy pasażerowie zatrzymanego samochodu wykrzykują tę modlitwę, w poczuciu ogromnego wstydu, że trzeba swoją polskość udowadniać. Udowadniać, że się jest „prawdziwym Polakiem”. Brzmi znajomo, prawda?
Natomiast do wstydu za polskich polityków, zwłaszcza rządzących, już zdążyliśmy przywyknąć, dlatego, gdy w filmowej scenie na ekranie telewizora pojawia się Duda i Błaszczak, przyjmujemy to niemal bez emocji. Mówią to, do czego już przywykliśmy i dzięki temu (sic!) ten wstyd jest jakby mniejszy.
Nie można jednak zarzucić Holland, że to film antypisowski i proplatformerski. Przywoływana w Internecie scena z Agatą Kuleszą jest w istocie oskarżeniem również pod adresem sympatyków tej opcji. Grana przez nią postać mówi wtedy:
– Zawsze głosowałam na Platformę, jak trzeba było stałam ze świeczką pod sądem.
po czym dodaje, że jednak pomoc nielegalnym uchodźcom, to dla niej za dużo. I odmawia własnego zaangażowania.
Znamy takich ludzi – pozujący na „opozycjonistów”. Oczytani, wysportowani, zamożni, aktywni w Internecie, z olbrzymimi zasięgami, jednak w gruncie rzeczy pasywni, tchórzliwi i bierni.
Zielona Granica to firm świetnie zagrany. Również aktorzy drugoplanowi, a może głównie oni, grają jakby nie grali, a po prostu robili swoje. Mamy poczucie jakby to nas, widzów, ktoś po prostu wrzucił w środek tego kotła. Dla mnie chyba najpiękniejszą postacią z całego filmu, jest wolontariuszka Marta z Grupy Granica grana przez Monikę Frajczyk. Jest odważna, nie ma rozterek, bo wie, co robić należy. Jest w swej pomocy metodyczna i konsekwentna. Jest zmęczona, widać to po oczach, ale jest tam, gdzie należy i tak długo, jak należy. Pod koniec filmu, gdy lądujemy na moment na granicę pełną ukraińskich uchodźców, Marta też tam jest. Bo tak pracują wolontariusze, nie tylko z Grupy Granica. Oni są zawsze.
Film Holland nie ocieka okrucieństwem – krew nie leje się strumieniami, nie potykamy się o ciała. I dobrze – to sprawia, że przeżywamy każdą śmierć w lesie. Sceny, są mocne emocjami, które im towarzyszą. I właśnie dzięki temu jest to film wyjątkowy i nikogo nie pozostawi obojętnym. Powiedzieć, że warto, to nic nie powiedzieć. Ten film obejrzeć trzeba.
Źródło zdjęcia: Geranimo