Rymkiewicz słusznie może się czuć jednym z patronów społeczno–politycznego przesilenia, na które wszyscy patrzymy, bo czy ekscytowanie się polską przelaną krwią nie jest objawem patriotycznej nerwicy pourazowej?
Jak wygląda polski duchowy krajobraz oglądany oczami poety z Milanówka, który przechadza się po nim jak ogrodnik po jesiennym sadzie? Melancholijnie śledzi oznaki śmierci i rozkładu. Przenikają one z pozoru pełną witalnej siły, ale duchowo martwą, bo skupioną na banalnej przemianie materii, faunę i florę polskiego życia.
Ślepy czas ślepa ziemia ślepe są istnienia
Ślepnące wielkie oko patrzy w głąb istnienia
W ogrodzie ślepy starzec w starym kapeluszu
Grabi liście – w ognisko rzuca garstkę suszu
Dziurawy ma kapelusz takież adidasy
Ślepa ziemia pamięta niepamiętne czasy
Do ognia gałązeczko! W ogień suche wino!
Nawet nie wiesz kim byłeś chłopcem czy dziewczyną
Polska jawi się poecie jako zwiędła i otępiała, a jedynym od tego ratunkiem może być ogień śmierci. Rymkiewicz odkrywa tę prawdę na wyżynach narodowego ducha i chce ją zradykalizować, usiłując tego ducha wynieść jeszcze wyżej. Osiągnąć takie szczyty, na które polski duch się jeszcze nie wspiął, a powinien się wznieść, aby uratować narodową przyszłość.
Rymkiewiczowską religią śmierci rzecz jasna nie może być chrześcijaństwo, bo to religia bezwarunkowego triumfu życia nad bezsensem śmierci i cierpienia. Podstawowym powodem, dla którego wybiera on Tanatosa, a nie wiarę w zmartwychwstanie, jest ten, że chrześcijaństwo się w Polsce nie sprawdza. Nie jest w stanie poradzić sobie z polskimi mrocznymi demonami. Cóż zostaje w polskim katolicyzmie z niepojętej tajemnicy zmartwychwstania Chrystusa, które, jak wierzą chrześcijanie, poruszyło świat w posadach? Niewiele ponad to, że po śmierci zostaniemy wskrzeszeni. Będziemy żyć dalej tym samym życiem, niezagrożonym już porażką, chorobą i śmiercią. Powiedziałbym, że jest w tym jakaś okropna łatwowierność. Chwytanie się łatwych obrazów i prostych nadziei, które nic nie rozwiązują, z niczego nie ratują. Są jedynie środkiem znieczulającym rozpacz. Łagodzącym poczucie nieuchronności katastrofy. Złego fatum, które nad nami ciąży i – prędzej czy później – i tak nas dopadnie. Na tym polega przenikające polskie życie społeczno-kulturowe przytłoczenie śmiercią, które niewiele ma wspólnego z chrześcijańską nadzieją. Jeśli uznać, że ta swoista trauma unicestwienia skrywa się na dnie polskiego katolicyzmu, tłumaczyłoby to powierzchowność i w gruncie rzeczy pozorność jego chrześcijańskości.
Rymkiewicz zdaje sobie sprawę z niechrześcijańskich pokładów polskiego katolicyzmu i paradoksalnie zapewne właśnie dlatego nie rezygnuje z niego całkowicie. Próbuje go na swój własny, osobliwy sposób pogłębić. Rezygnując z chrześcijańskiej nadziei, dostrzega w polskim katolicyzmie, w jego trupio-barokowych pokładach drugie dno, które mogłoby być zaczynem prawdziwej polskiej religii. Religia ta miałaby polegać na zamianie tanatycznej traumy w fascynację śmiercią.
W imię Ojca i Syna
Ciało w trumnie się psuje
A nim z trumny powstanie
Kto się nad nim zlituje
Śpijcie piersi pęknięte
Niech pokrzywy z was piją
Śpijcie oczy bez powiek
Gdy powieki przegniją
[…]
Nie ma bowiem różnicy
Moja śliczna panienko
Między ślubną sukienką
A sukienką trumienną
Polska dzisiaj
Podczas gdy symbolem religii zmartwychwstania jest eucharystyczne przeistoczenie wina, obrazem egzystencji przytłoczonej śmiercią jest albo wódczane delirium, kiedy to śmierć jawnie triumfuje już za życia, albo codzienna kanapowo-telewizyjna konsumpcja dyskontowego piwa. Jest to zwieńczenie typowo polskiej – jak się wyraził przeszło sto lat temu Stanisław Brzozowski – „spiżarnianej nirwany istnienia”. Tu również śmierć jest górą, a można to poznać po bezideowości i bezcelowości spiżarniano-konsumpcyjnego trwania.
Nie jest moją intencją, aby do jednego worka wrzucić wszystkie przejawy i odmiany polskiego chrześcijaństwa i szerzej – polskiego ducha. Celem uogólnienia, na które sobie pozwalam, jest wydobycie pewnej tendencji społecznej, która ma stosunkowo szeroki zasięg i w znacznym stopniu determinuje polską współczesność. Tendencja ta, o której pisał już Brzozowski, jest z całą pewnością istotnym punktem odniesienia dla poety z Milanówka. „Rodzina – czytamy w «Legendzie Młodej Polski» – utrzymująca się w świecie […] oto wykładnik światopoglądu. Pracę myślową nad pozostałymi problematami zastępowały dzwonek kościelny, opłatek, wielkanocne jajko. Nie byli ci Milusińscy w stanie uwierzyć, że istnieje jakiś inny świat. […] Nie troszczyli się, co szepce noc poza ich czterema ścianami, co najwyżej martwili się, że ktoś ich niezasłużenie gnębi”.
Utrzymać się, a jeśli to możliwe, to utrzymać się w dostatku. Przedłużyć teraźniejszość. Za pomocą ciepełka małej stabilizacji uchronić się przed wyzwaniami przyszłości. Zabezpieczyć się przed jej nieprzewidywalnością, która nie tylko otwiera nowe możliwości, ale też grozi unicestwieniem. Mieć przy tym powierzchowny, religijny rytuał za namiastkę duchowego życia; za wymówkę, że się jednak po coś żyje. A za usprawiedliwienie – tragiczne dzieje narodu, które mają wytłumaczyć skrajną doraźność i permisywizm takiego egzystowania. Jeszcze raz Brzozowski: „W razie ataku na beztroskliwość, lekkomyślność, próżniactwo wywoływano wnet krwawe i żałobne mary; widmo Rejtana strzegło progu każdej polskiej spiżarni i każdej narodowej alkowy. Wnet więc powołanie na niesprawiedliwość losu, gorzka łza kapiąca na wąsy, że oto nam nie wolno nic”.
Rymkiewicz-Zaratustra
Zamysł Rymkiewicza wydaje się jasny. Polacy są straumatyzowani śmiercią na skutek polskiej historii, która jest pasmem rzezi i masakr, z których najstraszniejsza była krwawa rzeźnia powstania warszawskiego. „To jest ujęcie – czytamy w «Kinderszenen» – którego nie da się […] zakwestionować – ani rzezie w czasie Konfederacji Barskiej (oraz rzeź Humańska), ani kończąca Insurekcję roku 1794 rzeź Pragi, ani represje po Powstaniu Listopadowym, ani represje po Powstaniu Styczniowym nie był takimi nieszczęściami jak Powstanie Warszawskie – nawet nie dają się z nim porównać” [pisownia oryginalna].
Ucieczka przed tą traumą tworzy współczesną Polskę, dla naszego poety zupełnie banalną, bezduszną i fantomową – plastikową i neonową. Dlatego trzeba Polakom tę ich traumę postawić przed oczy i nauczyć czerpania siły do życia z dziejowego, pełnego krwi i śmierci doświadczenia. Może się to wydawać zabiegiem makabrycznym, ale czy można, nawet wtedy, kiedy się z tym nie zgadzamy, zupełnie odmówić Rymkiewiczowi racji? Polska konsumpcyjna doraźność, wszechobecne pustosłowie, intelektualny chaos, a do tego religijny infantylizm – wszystko to przecież może być wynikiem wyparcia traumy śmierci.
Poeta chce coś z tym zrobić. Uwolnić nas od wyparcia, które niszczy polskiego ducha. Widzimy go, jak wychodzi w tym celu z poetyckiej idylli ogrodu. Kierując się na stację podmiejskiej kolejki w Milanówku, jest jak Zaratustra, który wychodzi ze swojej samotni, aby szukać człowieka i ofiarować mu dar. Nic naszego poety nie zatrzyma, nawet podeszły wiek i nadwątlone siły:
Trochę głuchy i ślepy do tego kulawy
Jutro muszę kolejką jechać do Warszawy
Dar, który nam niesie z takim poświęceniem nie jest łatwy. To boskość skryta wśród śmieciowych odpadów:
Puszki plastik dwa psie gówna i milczenie
Śmieci śmieci – jest w tym jakieś Boże tchnienie
Zawartość koszy na śmieci – czy to nie jest właśnie niechciany odpad, ciemna i szpetna strona naszego życia? Czy w Trzeciej Rzeczpospolitej nie są to polskie dziejowe kataklizmy i w ogóle śmierć jako zanegowana i odrzucona strona życia, na którą nie ma miejsca w świecie sytych lemingów i podziwianych przez nich celebrytów? To na te podmiejskie wysypiska polskiej nowoczesnej niepamięci idzie poeta tanecznym krokiem Zaratustry.
Idę z nimi coś sobie nucę z Zaratustry
Chmury wiszą na niebie jak skrwawione chusty
Chce tam spotkać wypartego polskiego Boga, którym jest nicość i śmierć. Wyrzucone na śmietnik samo sedno polskiej traumy, czyli już ledwie bijące serce polskiego życia:
Chętnie idę – w tę krainę wiecznych cieni
Gdzie o zmierzchu blado świecą wysypiska
Prosto w nicość – tam gdzie Boga widać z bliska
Podsumujmy. Wyparcie nie jest sposobem, aby się uwolnić od traumy. Aby uwolnienie było możliwe, trzeba z traumą stanąć oko w oko, uznać jej istnienie i odważyć się na wejście w przywoływane przez nią makabryczne wspomnienia, skojarzenia i powidoki. Jeżeli wypartą traumą jest śmierć, pomóc może tylko fascynacja nią. Dostrzeżenie – wbrew chrześcijaństwu, za to w duchu mądrości archaicznej, perwersyjnie obecnej w niechrześcijańskich pokładach polskiego katolicyzmu – że jest ona częścią życia, jego osnową, jego ciągłą, nieuchronną przemianą.
Śmierć jest drzewo zielone tyś szpak wśród gałązek
No to śpiewaj mi wieczny śmierci z życiem związek
[…] Śmierć jest gardziel smolista tyś brzuch tej gardzieli
A co się w tobie łączy to się w tobie dzieli
Śmierć jest kokosz na jajach tyś jajo gdaczące
A co się w tobie dzieli to się w tobie łączy
Dobra zmiana?
Poeta wraca do Milanówka i włącza telewizor. Widzi tam pogodne twarze polityków, którzy mówią o podnoszeniu się Polski z kolan i odzyskiwaniu narodowej dumy, o odbudowie narodowej tożsamości i odzyskiwaniu kulturowej pamięci. Co wtedy myśli poeta? Czy czuje się patronem „dobrej zmiany”? Chciałbym go o to zapytać, bo od lat fascynując się jego poezją, ciągle nie jestem w stanie zrozumieć, jak może się on utożsamiać z PiS-owską „rewolucją kulturalną”. Czy myśliciel o takiej wrażliwości i intuicji jak Rymkiewicz może poważnie myśleć, że jest to rzeczywiste przezwyciężenie miałkich stron Trzeciej Rzeczpospolitej i uzdrowienie ducha Ojczyzny? Skąd taka krótkowzroczność u Starca przenikliwego niczym grecka wyrocznia?
Rymkiewicz słusznie może się czuć jednym z patronów społeczno-politycznego przesilenia, na które wszyscy patrzymy. Żeby jednak zobaczyć jego dwuznaczność, musiałby przyznać się przed samym sobą do dwuznaczności własnej poezji. A dokładnie do dwuznaczności jej oddziaływania na polskie głowy. Dokąd może prowadzić przełamanie wyparcia, które ma być założycielskim grzechem naszego życia po roku 1989? Przypomnienie i uznanie tego, co wyparte, może prowadzić do przepracowania i ozdrowienia z traumy. I ja taką terapeutyczną funkcję Rymkiewiczowskiej poezji widzę. Odważyłbym się powiedzieć nawet, że jej doświadczam. Jednakże powrót wypartego, który ta poezja prowokuje, może być również zgoła czym innym. Zamiast psychicznego zdrowia może nieść nasilenie dolegliwości i pojawienie się zaburzeń o charakterze psychotycznym.
Chodzić po ulicach i mieć świadomość, że się brodzi we krwi polskich bohaterów, krwi, której się zawdzięcza to, że owe ulice są dziś polskie, a nie niemieckie czy rosyjskie. A przy tym zdawać sobie sprawę, że aktywne są siły, które ową krew chciałyby z naszych ulic zmyć. Że w Polsce działają bandy opłacanych z zagranicy politycznych śmieciarzy, które rzekomo chcą Polskę wyczyścić, a tak naprawdę pozbawić ją tożsamości i odciąć od własnych korzeni.
Cicho ciszej piosenko – to firma śmieciarzy
Ich szofer ma pończochę na krwawiącej twarzy
Skręcają od Grodziska ich ogromne wozy
Śpiewaj jesień zagłady jesień czarnej grozy
Ale cicho cichutko – są już bardzo blisko
Tam za Małym Chrzanowem mają wysypisko
Czy taka poetycka wizja nie popycha nas w stronę przeciwną do ozdrowienia? Czy sama nie jest oznaką polskiej zbiorowej paranoi? Czy ekscytowanie się polską przelaną krwią, zanurzanie w niej swojej duszy, nie jest objawem patriotycznej nerwicy pourazowej? Nerwica pourazowa mieści w sobie przymus trudnego do pojęcia, ale dającego perwersyjną przyjemność powracania do traumatycznych wydarzeń. W naszym wypadku do tego, co w polskiej historii najbardziej tragiczne, a więc i makabryczne.
To nie tylko pytania do poety, który przemęczony i wyczerpany szukaniem „szczęścia na cmentarzu”, zakłada ciepłe kapcie i wyznaje:
[…] Ale mnie właśnie grypa bierze
Pora już zażyć aspirynę
I zasnąć przy kaloryferze
To jest pytanie do nas wszystkich. Pytanie, które – obawiam się – jest pytaniem zupełnie retorycznym. Realne pytanie brzmi tak: „Czy się nam to polskie psychotyczne wzmożenie rozejdzie po kościach?”. A jeśli nie, to kto nas z niego wyleczy i przy użyciu jakich środków? A może nie ma na nie lekarstwa i prowadzi nas ono nieuchronnie do następnej narodowej katastrofy?
Nota
W eseju przywołuję kolejno fragmenty następujących wierszy J.M. Rymkiewicza:
„Ogród w Milanówku – palenie gałęzi”, „Umarł ale śpi”, „Ogród w Milanówku, kwitnący dereń”, „Kosz na śmieci przy stacji kolejki WKD w Milanówku pod Warszawą”, „Stary kapelusz, plecak, wiatr, nocny wędrowiec”, „Do brzucha”, „Ogród w Milanówku – cicho ciszej”, „Sentymentalny wierszyk marca”.
